To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Najpierw szalony czyn Finna, potem narodziny mej córki, a teraz jeszcze to. Było tego za wiele. Położyłem dłoń na ramieniu Rowana. - Gdzie ten posłaniec? Odszukaj mych doradców. Musimy posłać po tych, którzy udali się do swych posiadłości. Zajmie to sporo czasu... O bogowie, jeśli znów mamy iść na wojnę, to musimy na nowo zebrać wojsko. - Przetarłem piekące oczy. - Finn będzie musiał zaczekać. Gdy tylko mogłem wymknąć się z narady wojennej, pojechałem wreszcie do Obozu. A kiedy przemierzałem szerokie równiny, natknąłem się niespodziewanie na Finna. Opuścił Mujharę pieszo, teraz jednak miał konia. Pożyczył go z Obozu, a może nawet był to jeden z jego własnych wierzchowców. Tego mi nie powiedział. W ogóle niewiele mówił. Zamknął się w sobie. Padł na niego jakiś ponury cień. Jego żółte oczy były dziwne. Spotkaliśmy się pod szarym niebem, na którym zawisły ciężkie chmury. Szło na deszcz. Przyszła już jesień, za cztery miesiące ziemię pokryje gruby kożuch śniegu. Na razie było jeszcze zielono, ja jednak miałem na sobie wełnianą opończę, Przykrywającą brązowe myśliwskie skóry. Finn wciąż miał nagie ramiona, nie nosił płaszcza. Zatrzymał konia i czekał na mnie. Wiatr zwiewał mu włosy z twarzy, odsłaniając szkarłatną bliznę. Mógłbym przysiąc, że w jego kruczoczarnych włosach dostrzegłem srebro siwizny. Wydawał się nieco starszy niż dawniej, a zarazem bardziej nieugięty. A może tylko ja tego dotąd nie zauważyłem? - Bardzo chciałem przyjechać - ozwałem się. - Lachlan ostrzegał mnie, żebym nie jechał, lecz ja i tak się na to zdecydowałem. Byłeś taki wstrząśnięty. - Wzruszyłem ramionami. Milczał, przez co czułem się nieswojo. - Przybył posłaniec z Lestry... - Przerwałem, gdyż na jego kamiennej twarzy nie malowała się nawet najmniejsza oznaka zainteresowania. - Słyszałem o tym. Jego koń uderzył kopytem w ziemię. Był to ciemny gniadosz z białą kreską na chrapach i plamką na jednym oku. Finn nie zwrócił uwagi na stąpnięcie wierzchowca, lecz poprawił się nieco w siodle. - Czy dlatego wróciłeś? Wskazał brodą odległe ziemie za moimi plecami. - Mujhara jest tam. Jeszcze nie wróciłem. Jego głos był beznamiętny, pozbawiony intonacji. Próbowałem przeniknąć przez tę maskę. Nie byłem jednak biegły w czytaniu z cheysulskich twarzy. Oni zresztą dobrze wiedzą, jak się maskować. - Czy zamierzasz powrócić? Blizna na jego twarzy napięła się na moment. - Poza nią nie mam gdzie pójść. Zaskoczyło mnie to. Przecież wyjechał! - A Obóz? - Jestem lennikiem Mujhara. Moje miejsce jest nie w klanie, lecz u jego boku. Duncan powiedział... - Urwał nagle, odwrócił twarz. - Duncan nie... nie rozgrzeszył mnie z tego, co próbowałem zrobić. Jak mówi shar tahl, jeśli ktoś lęka się czegoś, to może wyzbyć się strachu jedynie stawiając czoło jego przyczynie. - Wiatr zmienił kierunek i zagarnął mu włosy prosto na twarz. Niczego nie potrafiłem z niej wyczytać. - Tak więc znów muszę stawić temu czoło. Nie potrafiłem przyznać się do swego strachu. I’toshaa-ni nie dokonała się. Nie zostałem oczyszczony. - Czemu chcesz znów stawić czoło? - spytałem niepewnie. - Wolałbym, żebyś nie spotkał się więcej z Electrą. Popatrzył mi teraz prosto w oczy dziwnym, tajemniczym wzrokiem. - Ja także wolałbym jej nigdy więcej nie widzieć. Lecz tyś ją poślubił, a moje miejsce jest u boku Mujhara. Nie mamy wielkiego wyboru, panie mój. „Panie mój...” Powiedział to bez krzty ironii czy humoru, poczułem, jak strach narasta mi w piersiach. - Czy rzeczywiście chciałeś ją zabić? - Nie ją - odparł spokojnie. - Tynstara. Gniew zawładnął mną bez reszty. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się bałem, że może mu się udać, jak mało brakowało, bym stracił ich oboje. Oboje! Gdyby bowiem Finn zamordował Electrę, musiałby również zginąć. - Electra to nie Tynstar! Czyś oślepł? To moja żona... - Była meijhą Tynstara - odrzekł cichym głosem. - Nie mam wątpliwości, że on wciąż ją wykorzystuje. Jeśli nie jej ciało, to przynajmniej duszę. - Finnie! - To ja stanąłem na krawędzi śmierci! - Znów odżył, wybuchnął gniewem. Lecz w tym gniewie krył się również strach. - Ja, a nie Electrą, gdyż ona jest zbyt silna. I ja, mimo cheysulskiej krwi i wszystkich swoich... - Ze świstem wciągnął powietrze do płuc, instynktownie obnażając białe zęby. - Mało brakowało, bym zginął. To był Tynstar. Uwierz mi, to był on! - Jedź więc - odparłem ze złością