To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ten ogromny czarny cień miał oczy lśniące tę- czą, a jego potężnie dłonie były czarne od zakrzepłej krwi. Zebrani słuchali w oczarowaniu, tak samo jak słuchacze Fpana chłonęli jego opowieści. Nom Anor uniósł dłoń, by nakazać milczenie - gest niepotrzebny, bo i tak panowała głęboka cisza, lecz jednocześnie ważny, bo w ten sposób jeszcze bardziej podporządkowywał sobie tłum. - Bogowie stanęli przeciwko wielkiemu cieniowi, Tęczowookiemu, wysyłając swoich świę- tych wojowników, by go pokonali. Spojrzał w dół, na tłumy. - Znacie imię tych wojowników. Szept uniósł się z dołu i otoczył go: „Jeedai!" Skinął głową z aprobatą i pochylił się w dół, jakby chciał się podzielić wielką tajemnicą. I rzeczywiście była to wielka tajemnica; samo jej wypowiedzenie mogło oznaczać śmierć dla każdego ze zgromadzonych w pomieszczeniu. - Tak, bogowie zesłali Jeedai, by przepędzili Tęczowookiego Nieprzyjaciela. Walczyli wiele tygodni i miesięcy. Cień zabił wielu świętych wojowników, usuwając resztę. Noc zapadła nad galaktyką, wydawało się, że wojna została na zawsze przegrana. Zabrali nam nasz dom! Yuuzhan Vongowie nie byli już obdarzani łaskami bogów, albowiem pohańbili się na ołtarzach Cienia! - Nie! -jęknął jeden z zebranych, kręcąc głową. Nawet z tej odległości Nom Anor ponad tłumem czuł ciężki odór unoszący się z jego gnijącego ramienia. Uśmiechnął się w duchu. Zbyt łatwo podporządkowuje sobie te luźno związane kongregacje heretyków, które były plagą stolicy. Ich członkowie byli słabi i zdesperowani, a on silny i pomy- słowy. - Zaiste, nie - rzekł. - Nawet gdy ogarnęła mnie rozpacz nad klęską Jeedai, nawet kiedy się zdawało, że Tęczowookiego nie da się powstrzymać, bogowie ofiarowali mi nadzieję. Albowiem kiedy wszystko było ciemne, ujrzałem, jak trawy z pola zwróciły się przeciwko Cieniowi. Widziałem, jak powstają i owijają się wokół stóp Tęczowookiego. Nieprzyjaciel potknął się i upadł, a wtedy trawy powstały, by spętać potężne członki Cienia. Trawy trzymały wroga bo- gów, owijały się wokół jego gardła, wyciskając zeń samo życie, wyrywając ziemię spod panowania jego czarnego serca! Każde pojedyncze źdźbło trawy jest słabe, lecz razem stały się potęgą! Kongregacja odetchnęła z ulgą i radością. 61 - Bądźmy jak ta trawa i owińmy się wokół stóp naszego wroga, aby z hukiem padł na ziemię. Pojedynczo nic nie znaczymy, lecz razem, jak trawa, będziemy silni! Zebrani zaszumieli radośnie, a Nom Anor pławił się w ich szacunku. Przez wszystkie te lata, kiedy służył jako egzekutor, nigdy nie miał takiego posłuchu Nie mógł nigdy mówić otwar- cie i szczerze, bojąc się obrazić mistrza wojennego i kapłanów... a za ich pośrednictwem również bogów. Teraz setki wyznawców chłonęły każde jego słowo. Był dość mądry, aby wiedzieć, że ta uwaga będzie trwać tylko tak długo, jak długo będą się z nim zgadzać. Pochłaniali te bzdury o Jedi wraz z przesłaniem, aby sami rośli w siłę; jeśli nawet w pierwszą część Nom Anor sam nie bardzo wierzył, o tyle druga nadzwyczaj mu odpowiadała. Zhańbieni staną się jego drogą na powierzchnię. Był szczęśliwy, że mógł im ofiarować pomoc, by samemu osiągnąć swój cel. Pomoc ta miała ogromne znaczenie, którego nie lekceważył. Jako egzekutor nie doceniał po- trzeb i potęgi niższych kast. Zhańbieni istotnie byli słabi jako poszczególne jednostki, lecz tak, jak ich uczył w swych kazaniach, łatwo mogli to nadrobić liczebnością. Większość z nich przed Hańbą należała do kasty robotników, lecz niektórzy mieli wyższe rangi. Zresztą na we- zwanie Noma Anora odpowiadali nie tylko Zhańbieni; kult Jedi przyciągał również innych - młodych członków uprzywilejowanych kast, od robotników i mistrzów przemian po wojowni- ków, kapłanów i intendentów. Mistrzowie przemian znali narzędzia swego fachu, kapłani i in- tendenci wiedzieli, jak wszystko zorganizować, a wojownicy - jak walczyć. Każdy, kto by przy- był na spotkanie z zamiarem aresztowania jego uczestników, natknąłby się na nieprzyjemną niespodziankę. Choć nie zawsze się dało o tym pamiętać, nie wszyscy słuchacze byli równie naiwni. Zda- rzali się wykształceni, większość wcale nie była głupia. Potrzebowali władzy, a on zamierzał ją im ofiarować. Kiedy szepty i pomruki ucichły, wrócił na tron i skinieniem zaprosił słuchaczy, aby zebrali się wokół niego