To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Lunzie skierowała wózek poza rejon wypadku, do windy towarowej, cały czas biegnąc obok. - Czy nikt za nami nie idzie? - dopytywał gwałtownie Orlig, zaciskając swoje ogromne palce na jej ramieniu. - Nie, nikt. Nawet szczur. - Pospiesz się. - To był twój pomysł. - W tym momencie dostrzegła to, czego szukała; jeden z małych gabinetów pierwszej pomocy, które znajdowały się na każdym pokładzie i w każdym sektorze. Używano ich do rutynowych badań, jako izolatek i czasami do leczenia, które nie wymagało hospitalizacji. Gdy tylko zasunęły się za nimi drzwi, Orlig wykrzywił się w szerokim uśmiechu. - Krims, ale was, 'lekkich' jest łatwo wystraszyć. - Rozejrzał się badawczym wzrokiem po pomieszczeniu. Lunzie ustawiła wózek przy miękko wykładanym stole operacyjnym, który służył także po podniesieniu boków jako łóżko szpitalne. Gdy zbliżyła wstrzykiwacz do jego ramienia, wykonał przeczący ruch ręką. - Nie, już wystarczy. I tak jestem prawie nieprzytomny. Lunzie popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - A ja myślałam, że jesteś na to uodporniony. Orlig skrzywił się. - Musiałem znieść ból, żeby nie stracić przytomności. Ktoś zadbał, żeby ta ściana na mnie runęła. Ktoś chce mnie zabić. Lunzie z westchnieniem rozpoznała klasyczne symptomy manii prześladowczej na tle lęku przestrzennego. Odłożyła wstrzykiwacz i sięgnęła po urządzenie do zszywania ran. - No cóż, ja jestem tylko lekarzem i ponieważ widzę cię pierwszy raz, nie zamierzam cię zabijać. - Po czym dodała. - Skoro wy, grawitanci, jesteście takimi twardzielami, to zszyję cię w jeden kawałek na twoich oczach. Czy to cię uspokaja? - Coromell nie wspominał, że jest pani taka głupia, pani doktor. - Lunzie omal nie wypuściła z rąk swoich narzędzi. - Coromell? - powtórzyła. - Najpierw dopytujesz się o znajomych Theków, a teraz rzucasz we mnie admirałami. Kim ty właściwie jesteś? - Ja też dla niego pracuję. I mam informacje, które muszą do niego dotrzeć. To nie pierwszy zamach na moje życie. Starałem się znaleźć jakiś wiarygodny powód, żeby się z tobą skontaktować. Musiałem być ostrożny. Nie mogłem pozwolić, by podejrzenie padło też na ciebie... - Tak jak na ciebie padła ta ściana? - wtrąciła Lunzie. - Tak, ale wszystko idzie jak trzeba, co? Nie mogę ryzykować, że ta informacja zaginie - odchrząknął. - Próbowałem skontaktować się z Torem i chyba wtedy wszystko schrzaniłem. My, grawitanci, rzadko szukamy kontaktu z Thekami - Skrzywił się. - Dobra, chyba jednak zgodzę się na miejscowe znieczulenie, bo widzę, że zaczynasz się bawić moimi żebrami.! Czuję się tak, jakby przeleciał przeze mnie meteor. Jak to wygląda? Lunzie rzuciła spojrzenie na jego klatkę piersiową i przeciągnęła po niej 'wróżką', - Jakby przeleciał tędy meteor. Być może zdołam skontaktować się z Torem bez wzbudzania podejrzeń. Nie wiem dlaczego, ale mnie lubi. - Niewielu ma to szczęście. Ale musisz znaleźć właściwego Theka bez rozpytywania o imię. To będzie najtrudniejsza część zadania. Wszyscy są podobni, dobierano ich do ARCT-10 naweti rozmiarem. Słuchaj... - Głos Orliga stawał się coraz słabszy, szok zwyciężał jego niespożyte siły życiowe. Włożył palec do ucha i grzebał nim przez chwilę, przekrzywiając głowę. - Cholera. Masz może jakąś pincetę? Musiała się przesunąć od uderzenia. - A czego mam szukać? - Kostki z informacją. - Nachylił głowę, by ułatwić jej poszukiwania. - Mogłeś nieodwracalnie uszkodzić sobie słuch - powiedziała Lunzie z naganą, gdy już wyciągnęła pojemniczek. - Pasowała i była tam bezpieczna - odparł Orlig bez cienia skruchy. - Jeśli nie uda ci się dotrzeć do Tora, czekaj, aż wróci Zebara. Możesz mu powtórzyć, żeby zainteresował się Aidkisagim VIII, Setim z Fomalhaut. W kostce jest reszta szczegółów. - Sen z.... ich szef rządu? - Głos Lunzie przeszedł w pisk - Ciszej! Mów ciszej! - zasyczał Orlig