To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie ma tu na sali ani jednej osoby, która by widziała choć raz w życiu Rosjanina. Jak byście zareagowali, gdyby cholerni Rosjanie zjawili się u was w domu i powiedzieli: „Chcemy wszystkich was przegnać stąd o czter- dzieści mil, a potem zburzyć wasze szkoły i kościoły oraz rozko- pać groby". Całe hrabstwo pokryłoby się wtedy trupami Rosjan i każdy wie to dobrze w głębi serca. Zamiast do Nowego Colleton mogą mnie równie dobrze posłać do Rosji. Dla mnie nie ma żadnego Nowego Colleton. — Powiedz nam, co robić, Lukę — zawołał ktoś. — Powiedz, Lukę — przyłączyli się inni. — Nie wiem -* przyznał — ale chodzi mi po głowie kilka pomysłów. Trudno powiedzieć, czy cokolwiek one zmienią, ale można przynajmniej spróbować. Wystąpmy jutro z petycją od- wołującą wszystkich naszych przedstawicieli pochodzących z wyborów. Wypieprzmy tych sukinsynów ze stołków. Potem 643 prawnie zakażmy wszelkich nowych inwestycji federalnych na terenie hrabstwa. Oni oczywiście powołają się na swoje prawa i runie na nas cała machina federalna i stanowa. Jeśli będą usiłowali nas zmusić, to wtedy proponuję, aby Colleton ogłosiło akt secesji od stanu Karolina Południowa, a w świetle historii żaden stan nie powinien lepiej rozumieć chęci secesji niż Karolina Południowa. Weźmy swój los we własne ręce i ogłośmy, że hrabstwo Colleton po wsze czasy nie chce mieć nic wspólnego z produkcją plutonu. Jeśli pojawi się taka potrzeba, ogłośmy Colleton niezależnym stanem. Dajmy rządowi federal- nemu trzydzieści dni, w trakcie których ma się wycofać ze wszyst- kich działań mających na celu realizację Programu Colleton River oraz przesiedlanie ludzi. Powtórzmy głośno słowa Thomasa Jef- fersona zawarte w Deklaracji Niepodległości. Zawołajmy je, kiedy staną pod naszymi drzwiami: „Ilekroć jakikolwiek rząd staje się zagrożeniem dla tych celów — życia, wolności, dążenia do szczęścia — tylekroć lud ma prawo go obalić i ustanowić nowy rząd". Jeśli nie będą chcieli uszanować naszej woli, wtedy trzeba będzie ogłosić stan wojny. Łatwo będzie nas pokonać, ale przynajmniej będziemy mogli porzucić swe domy z poczuciem honoru. Za sto lat w pieśniach będą opiewać naszą odwagę, gdyż nauczymy przeciwników siły niezgody. Jeśli agenci rządu federalnego nadal będą was nachodzić w waszych domach i zmuszać do wyniesienia się z innymi z Col- leton, to zwracam się do was, mych przyjaciół i sąsiadów, ze słowami: Walczcie! Nie poddawajcie się! Czytałem gdzieś, że wraz z nastaniem w Anglii prawa zwycza- jowego nawet królowi nie wolno było przekroczyć progu najuboż- szego wieśniaka, jeśli ten się na to nie zgodził. I mówię: Nie wpuszczajcie króla za próg. Nikt po prostu nie zapraszał sukinsyna. Szeryf Lucas zaszedł Luke'a od tyłu i założył mu kajdanki na przeguby. Mając do pomocy dwóch swoich zastępców* brutalnie pociągnął go do drzwi, wszyscy zgromadzeni zaszumieli, a cho- ciaż czuć było oburzenie i protest, nikt jednak nie zareagował czynnie. 644 Luke'a aresztowano pod zarzutem wzywania,do oporu wobec władz federalnych i stanowych, wzięto mu odciski palców i zamk- nięto w celi. Oskarżono go też o działania zagrażające integral- ności stanu Karolina Południowa. Lukę oznajmił, że nie uznaje już władz stanowych ani federalnych i uważa się za jeńca w woj- nie pomiędzy Colleton a Stanami Zjednoczonymi. Podał swoje nazwisko, stopień i numer książeczki wojskowej, potem jednak, powołując się na przepisy Konwencji Genewskiej, odmówił od- powiedzi na jakiekolwiek pytania. Następnego dnia w „Charleston News and Courier" ukazał się ironiczny artykuł informujący, że szeryf Colleton musiał prze- rwać pierwsze w Karolinie Południowej od stu lat zebranie sece- sjonistów. W sklepach na Street of Tides nie wykładano do podpisu petycji odwołujących przedstawicieli, nikt nie nałożył zielonej opaski; aby protestować w ten sposób przeciw Progra- mowi Colleton River. Tylko jeden człowiek wziął sobie do serca słowa wypowie- dziane w sali gimnastycznej, ten jednak siedział w celi, której okna wychodziły na rzekę. Lukę wyruszył na wojnę. Z pewnym ociąganiem towarzyszyłem matce, kiedy następne- go wieczoru poszła odwiedzić Lukę'a w więzieniu. Wzięła mnie pod rękę i poszliśmy przez miasto rozświetlone lampami palący- mi się w jadalniach. Siedziby, które ongiś wydawały mi się niezniszczalne, teraz robiły wrażenie tak niepewnych i kruchych jak listy miłosne pisane na śniegu. Pod latarnią stał buldożer, a jego przysadzista, milcząca sylwetka podkreślała nieubłagany charakter fatum, które zawisło nad Colleton. Pojazd wydawał się na poły owadem, a na poły samurajem, a posoka pyłu mego miasta zakrzepła w bieżnikach jego opon. Szliśmy z matką w milczeniu, a ja czułem, jak miękka materia rodziny rozszczepia się pod moimi palcami. Ulice były mokre po deszczu, z mijanych ogro- dów napływał zapach długich pasm wisterii i regularnych meda- lionów róż, a ja myślałem, co teraz stanie się z tymi ogrodami. Miałem bolesne uczucie nieuchronnej zguby. Cierpiałem z tego 645 powodu, że nie mogłem powiedzieć matce ani jednego miłego słowa