To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Mów dalej. Bardzo mnie zainteresowałaś — zachęcał Nicholas. — Hapi to hermafrodytyczny bóg bądź bogini Nilu. Zależy od tego, jaką płeć przyjął w danej chwili. W swych zwojach Taita używa imienia Hapi zamiennie z nazwą rzeki. — Jeśli więc razem połączymy siódmy zwój i napis w grobowcu królowej, to jak możemy wszystko zinterpretować? — pytał niecierpliwie. — Po prostu: Tanus został pochowany w zasięgu wzroku lub bardzo blisko rzeki przy drugim wodospadzie. Jest tam kamienny posąg albo napis na zewnątrz, albo wewnątrz grobowca, wskazujący drogę do grobowca faraona. Nicholas westchnął. — Wyczerpało mnie to pochopne wnioskowanie. Jakie jeszcze wskazówki wyszperałaś? — To wszystko — odparła. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. — Wszystko? Nic więcej? — dopytywał się. Royan potrząsnęła głową. — Przypuśćmy, że masz rację. Przypuśćmy, że rzeka płynie podobnie jak cztery tysiące lat temu. Przypuśćmy, że Taita rzeczywiście kieruje nas ku drugiemu wodospadowi przy dopływie Dandery. Czego jednak będziemy szukać, gdy się tam znajdziemy? Jeśli starożytni zostawili napis na skale, to czy nadal on tam będzie, nienaruszony, czy też został zatarty przez wiatr i wodę? — Howard Carter miał równie nikłe wskazówki na temat grobu Tutenchamona — zauważyła łagodnie. — Kawałek papirusu wątpliwej autentyczności. — Howard Carter miał do zbadania tylko obszar Doliny Królów. A i to zajęło mu dziesięć lat — odparł Nicholas. — Ty wskazujesz na Etiopię, kraj dwukrotnie większy od Francji. Ile nam to zajmie, jak sądzisz? Wstała gwałtownie. —Wybacz, ale chyba muszę iść do matki do szpitala. Najwyraźniej tracę tu czas. — To nie są jeszcze godziny odwiedzin — stwierdził. — Ma osobny pokój. — Royan ruszyła do drzwi. — Podwiozę cię do szpitala — zaproponował. —Nie trudź się. Wezwę taksówkę — odparła lodowato. —Dojazd tutaj zajmie taksówce prawie godzinę — uprzedził ją. Ustąpiła. Dała się zaprowadzić do range rovera. Przez kwadrans jechali w milczeniu. —Nie bardzo potrafię przepraszać — odezwał się wreszcie Nicholas.—Nie mam w tym zbyt wielkiego doświadczenia. Ale przepraszam. Byłem obcesowy. Nie zamierzałem tak się zachować. Poniosły mnie emocje. Nie odpowiedziała. — Musisz ze mną rozmawiać — dodał po chwili — bo inaczej będziemy się porozumiewać pisemnie. W wąwozie Abbaju byłoby to nieco niewygodne. — Odniosłam wrażenie, że nie jesteś już zainteresowany tą wyprawą. — Royan uparcie patrzyła przez przednią szybę. — Jestem drań — przyznał. Spojrzała na niego z ukosa i to ją zgubiło. Jego uśmiechowi trudno się było oprzeć, więc się roześmiała. — Chyba będę musiała pogodzić się z tym faktem. Jesteś drań. — Pozostaniemy wspólnikami? — spytał. — Na razie jesteś jedynym draniem, jakiego mam. Przypuszczam, że jestem na ciebie skazana. Royan wysiadła przed głównym wejściem szpitala. — Podjadę po ciebie o trzeciej — powiedział Nicholas i ruszył w kierunku centrum Yorku. Z czasów uniwersyteckich zachował sobie małe mieszkanie na jednej z bocznych uliczek za klasztorem w Yorku. Budynek należał do pewnej spółki na Kajmanach. Telefon w tym mieszkaniu nie widniał w spisach spółki, nie miał również wyjścia przez centralę firmy. Nie było żadnych śladów, że Nicholas jest właścicielem tego lokalu. Gdy nie znał Rosalind, odgrywał on istotną rolę w jego życiu towarzyskim. Obecnie jednak Nicholas korzystał z pomieszczenia przy prowadzeniu poufnych spraw i niejasnych interesów. Zarówno iracką, jak libijską wyprawę zaplanowano i zorganizowano właśnie tutaj. Nicholas od miesięcy nie korzystał z tego mieszkania — wydawało się więc zimne, zatęchłe i nieprzytulne. Zapalił gaz na kominku i nastawił czajnik z wodą. Zrobił sobie herbatę w kubku i zatelefonował do banku na Jersey, a potem zaraz do innego banku na Kajmanach. „Mądry szczur ma kilka wyjść ze swej dziury". Taką dewizę od pokoleń wyznawała jego rodzina. Zawsze trzeba mieć coś schowanego na czarną godzinę. Nicholas potrzebował pieniędzy na sfinansowanie ekspedycji, a jego prawnicy zdążyli już zablokować większość aktywów. W obu bankach podał prezesom hasła oraz numery kont i kazał dokonać przelewów. Zawsze dziwiło go, jak łatwo wszystko idzie, gdy ma się pieniądze. Spojrzał na zegarek. Na Florydzie był dopiero wczesny ranek, ale Alison podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku. Ta blondynka, bardzo kobieca i energiczna, prowadziła firmę Światowe Safari, organizującą polowania i wyprawy na ryby w oddalonych zakątkach całego globu. — Cześć, Nick. Nie miałam od ciebie wiadomości przez ponad rok. Myśleliśmy, że już nas nie lubisz. — Na pewien czas wypadłem z gry — przyznał. Jak tłumaczyć ludziom, że straciło się żonę i dwie córeczki? — Etiopia? — Alison nie wydawała się zdziwiona tym zleceniem. — Kiedy chcesz jechać? — Może w następnym tygodniu? — Chyba żartujesz. Mamy w tamtym rejonie tylko jednego myśliwego, Nassousa Roussosa, i jest on zarezerwowany na dwa lata naprzód. — Nie ma nikogo innego? — dopytywał się. — Muszę tam dotrzeć i wyjechać stamtąd przed porą deszczową. — O jakie trofea ci chodzi? — przyciskała go. — Niale górskie? Buszboki Menelika? — W górnym biegu Abbaju mam zamiar poszukać czegoś do swego muzeum. — Tyle był gotów jej powiedzieć. Naciskała jeszcze, aż wreszcie stwierdziła ostrożnie: — Rozumiesz, nie możemy dać gwarancji