To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nazajutrz, po nocy źle przespanej, obudził się bardzo nierychło. W mieszkaniu nie było nikogo, łóżko nauczy- cielskie było posłane, kanapka uprzątnięta. Za drzwiami, obok których wisiał kalendarz i dyscyplina, rozlegało się prawie nieustające kaszlanie i cichy pomruk rozmów, urozmaicony od czasu do czasu przez śmiech rubaszny albo płacz hałaśliwy. Marcinek, rozciekawiony do najwyższego stopnia, wy- skoczył z łóżka, ubrał się co tchu i nasłuchiwał pod tajemniczymi drzwiami, które wczoraj taki miały pozór, jakby prowadziły do pustego lamusa, a dziś były zasłoną jakiegoś interesującego widowiska. - A co to, kawaler ciekawy zobaczyć szkołę? — krzyknę- ła nauczycielowa wynurzając się z kuchenki. - A mył się kawaler, czesał się, ubrał ochędożnie? Najpierw trzeba się ubrać, a później dopiero myśleć o zobaczeniu szkoły. Marcinek ubrał się z mozołem, bo aż dotąd matka mu pomagała myć się i ubierać, szybko wypił kubek gorącego mleka i czekał. Po śniadaniu nauczycielowa wzięła go za rękę i tak jak stała, w białym kaftaniku, wprowadziła do izby szkolnej. Gdy się drzwi otwarły, w głowie Marcina prześliznęła się zaraz myśl: to jest kościół, nie żadna szkoła... Izba była pełna. Na wszystkich ławkach siedzieli chłop- cy i dziewczęta. Gromadka najpóźniej przybyłych nie znalazłszy miejsca stała pod oknem. Chłopcy siedzieli w sukmanach, w ojcowskich spancerach, nawet w matczynych lejbikach, niektórzy mieli szyje okręcone szalikami, a ręce w wełnianych rękawicach; dziewczęta miały na głowie zapaski i chuściny, jakby się znajdowały nie w dusznej izbie, lecz wśród zasp szczerego pola. Wszystko kaszlało, a znaczna większość przed wejściem 18 nauczycielki ćwiczyła się w dawaniu sobie nawzajem sera, której to rozrywki nie byłaby zresztą w możności tym mianem technicznym określić. - Michcik, masz tu panicza z Gawronek, pokażże mu szkołę, bo ciekawy - rzekła nauczycielka zwracając się do chłopca siedzącego tuż obok drzwi w pierwszej ławie. Był to wyrostek lat już kilkunastu, jasny blondyn z si- wymi oczami. Grzecznie posunął się w ławie i zrobił miejsce dla Marcinka, który przycupnął na brzeżku za- wstydzony i zmieszany. Pani Wiechowska wyszła rzuciw- szy głośne i stanowcze zalecenie publicznego spokoju. - Jakże ci na imię? - spytał Michcik uprzejmie. - Marcin Borowicz. - A mnie Piotr Michcik. Umiesz czytać? - Umiem. - Ale pewnie po polsku? Marcin spojrzał na niego ze zdumieniem. - Pa russki umiejesz czitat'? Marcin zaczerwienił się, spuścił oczy i wyszeptał ci- chutko: - Ja nie rozumiem... Michcik uśmiechnął się z tryumfem i zaraz wydobył z drewnianej teczki, zaopatrzonej w sznurek do wieszania jej na ramieniu, chrestomatię8 rosyjską Paulsona, otwo- rzył tę księgę na zatłuszczonym miejscu i zaczął szybko czytać potrząsając głową i rozdymając nozdrza: - ,, W szapkie zołota litoho stary] russki] wielikan pod- żidal k-siebie drugoho..."9 Uwaga małego Borowicza była zupełnie pochłonięta przez rozmowę z Michcikiem. Tymczasem ze wszystkich ławek wyłazili z wolna uczniowie i przybliżali się krok za krokiem szturchając jedni drugich i wyglądając zza ra- mion. Utworzyło się wkrótce dokoła Michcika i Borowicza zwarte audytorium dzieci. Wszystkim oczy zdawały się wyskakiwać na wierzch z ciekawości. Stali w milczeniu, ' Chrestomatia (wyraz pochodzenia greckiego) - czytanki szkolne, wybór wyjątków z dzieł najwybitniejszych pisarzy. 9 W s z a p k i e ... (roś.) - Stary rosyjski olbrzym w czapie z litego złota wypatrywał drugiego olbrzyma... 19 patrząc na Marcinka bez zmrużenia powieki i tak nieru- chomo, jakby w paroksyzmie ciekawości stężeli. Tymczasem Michcik wciąż czytał ów wiersz szybko i coraz szybciej. Skończywszy, jeszcze raz tryumfująco spojrzał na Borowicza i rzekł: - Tak się czyta! Zrozumiałeś też co? - Nic a nic... - odrzekł nowicjusz rumieniąc się po uszy. - E, nauczysz się jeszcze i ty - rzekł tamten protekcjo- nalnie. - I ja se myślałem, że trudno, a teraz i stichi na pamięć umiem, i rachonki ci robię po rusku, i diktow- kę. Gramatyka, ta to trudna... uuch! Sprawiedliwie! Imia suszczestwitielnoje, imia priłagatielnoje, miestoimieni- J'e...10 Cóż, nie rozumiesz, choćbym ci i powiedział..