To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I wtedy się poruszył, wtulił swoją tekturową karnawałową głowę z masą przewiązanych wstążką fałszywych włosów w - miałabym ochotę powiedzieć - ramiona, wysunął swoje - miałabym ochotę powiedzieć - ręce z rękawów, i zobaczyłam porośnięte futrem łapy, pazury stworzone do rozrywania. Łza, która spadła, lśniła zaplątana w jego futrze. A u siebie w pokoju przez wiele godzin słyszałam, jak owe łapy przemierzają tam i z powrotem korytarz pod moimi drzwiami. Gdy lokaj zjawił się ponownie ze swoją srebrną tacą, stałam się posiadaczką pary diamentowych kolczyków najczystszej w świecie wody; cisnęłam drugi kolczyk do kąta, gdzie już leżał pierwszy. Lokaj zabełkotał coś ze smutkiem i żalem, ale nie proponował, że mnie znowu zaprowadzi do Bestii. Natomiast uśmiechnął się przymilnie i wyznał: - Mój pan powiada: zaproś panienkę na przejażdżkę konną. - A to co znowu? Żywo odegrał scenkę galopowania i ku mojemu zdumieniu wykrakał raczej niż zaśpiewał: - Pojedziemy na łów, na łów! - Ucieknę. Pojadę do miasta. - Och, nie - odparł. - Czyż nie jesteś kobietą honoru? Zaklaskał w dłonie i pokojówka z klekotem i brzękiem powróciła do imitacji życia. Pomknęła na swoich kółeczkach do tej samej szafy, z której uprzednio się wyłoniła, i wyciągnąwszy stamtąd moją amazonkę, przerzuciła ją sobie przez syntetyczne ramię. Kto by to pomyślał... Moja własna amazonka, którą zostawiłam w kufrze na strychu wiejskiej rezydencji pod Petersburgiem, dawno przez nas utraconej, jeszcze zanim wyruszyliśmy w ową szaleńczą podróż na okrutne Południe. Albo wręcz ta sama amazonka, którą uszyła mi stara niania, albo też wierna kopia tamtej, uwzględniająca nawet urwany guzik na prawym rękawie i rozdarty obrąbek, podpięty szpilką. Obracałam zniszczony materiał w rękach, szukając jakiejś wskazówki. Wiatr hulający po pałacu sprawiał, że drzwi drżały we framugach; czy północny wiatr przywiał mi moją odzież przez całą Europę? U nas syn niedźwiedzia kierował wichrami, jak mu się podobało; co za magia rządziła pospołu w tym pałacu i w jodłowym lesie? Czy może powinnam uznać to za dowód słuszności maksymy, którą ojciec wbijał mi do głowy, że jeśli ma się dostatecznie dużo pieniędzy, wszystko jest możliwe? - Na łów - zaproponował rozpromieniony teraz lokaj, najwyraźniej ujęty moim przyjemnym zdziwieniem. Nakręcana pokojówka podała mi fraczek, który pozwoliłam sobie włożyć niby niechętnie, chociaż paliłam się, żeby się wyrwać na otwartą przestrzeń z tego trupiego pałacu, nawet w takim towarzystwie. Wrota westybulu wpuściły jasne światło dnia, zobaczyłam, że jest ranek. Nasze konie, osiodłane, z założonymi lejcami, bestie w niewoli, czekały na nas, krzesząc iskry z posadzki niecierpliwymi kopytami, podczas gdy ich towarzysze swobodnie przechadzali się wśród słomy, rozmawiając z sobą w bezgłośnej końskiej mowie. Parę gołębi z nastroszonymi z zimna piórami spacerowało po płytach, dziobiąc kłosy. Mały kary wałach, który mnie tu przywiózł, pozdrowił mnie donośnym rżeniem; pod zaparowanym dachem echo odbiło się jak w pudle rezonansowym. Wiedziałam, że przeznaczony był dla mnie. Zawsze uwielbiałam konie, najszlachetniejsze ze stworzeń - ta zraniona wrażliwość w mądrych oczach, to rozumne powściąganie energii nerwowych zadów. Cmokałam i chrumkałam do mojego lśniącego czarnego towarzysza, który w odpowiedzi złożył pocałunek na moim czole miękkimi wargami. Włochaty kucyk, zwiedziony efektem trompe 1'oeil, usiłował wsunąć pysk w liście pod kopytami namalowanych na ścianie koni; to na jego siodło wskoczył z cyrkową zręcznością lokaj. Bestia, w czarnej pelerynie podbitej futrem, wspiął się na grzbiet dostojnej siwej klaczy. Trudno by go było nazwać urodzonym jeźdźcem: uczepił się grzywy jak żeglarz masztu po katastrofie okrętu. Zimny poranek, ale oślepiający tym ostrym zimowym słońcem, które rani siatkówkę. Gwałtowny wicher zdawał się podróżować wraz z nami, jak gdyby ów ktoś, zamaskowany i ogromny, kto się nie odzywał, wiózł go pod peleryną i wypuszczał, kiedy mu się podobało, bo wiatr poruszał końskie grzywy, a nie podnosił nizinnych mgieł. Dookoła krajobraz w smutnych brązach i sepiach zimy, bagna posępnie schodzące ku szerokiej rzece. Bezgłowe wierzby. Od czasu do czasu pikowanie ptaka, jego bezlitosny krzyk. Powoli ogarniało mnie głębokie poczucie obcości