To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ten tekst tylko zwiększył motywację walki. Rezmer czekał na wyzdrowienie, czekał, oczekiwał, wycze- kiwał... i nie doczekał się. Sytuacja stawała się niebezpieczna. Kuracja zachowawcza nie dawała oczekiwanych rezultatów. Gronkowiec triumfował. Szatan triumfował. Rezmer był gotowy postawić wszystko na jedną kartę, na- wet kartę najbardziej ryzykowną. Chciał wyjechać za granicę, 120 WALKA ABSURUtM ale pomysł ten okazał się trudny do urzeczywistnienia. Poszu- kiwał innego rozwiązania, konsultował się ze specjalistami. W końcu postanowił: zmienić szpital, zmienić lekarzy, zmienić metody leczenia. Chciał jednak, żeby te zmiany pozostały jego prywatną tajemnicą, dlatego nie będą one przedmiotem szczegółowego opisu. Pauza na milczenie. Pauza na myślenie. Wyniki tego Nowego Leczenia okazały się rewelacyjne. Prowadzili je lekarze o innowacyjnych umysłach — pracu- jący daleko od centrum Warszawy. W ciągu dziesięciu dni skończyło się ropienie pooperacyjne; kawał dobrej, pełnej poświęcenia roboty, i zniknęło nasienie szatana. Rezmer mógł powrócić do swojej zagrody, do swojego biurka, do swojej pracy, którą kochał. Czuł się jak VIP, a w każdym razie jak ktoś vipowaty. I wydawało mu się, ale tylko wydawało się — naiwniakowi — że przeskoczył swój los. Część trzecia DAROWANE LATA “...z drzewa tak rosochatego, z jakiego zrobiony jest człowiek, nie można wyciosać czegoś zupełnie prostego." Immanuel Kant Wysokie schody Nad Warszawą hulał wiatr, chłodny, bezkierunkowy. Niebo pokrywały poszarpane chmury, przez które przeświecały drga- jące promienie Słońca. W ten wiosenny dzień 1989 roku Rezmer zwołał zebranie naukowe Katedry i po raz pierwszy pojechał na uniwerek, na ulicę Stawki, gdzie znajdował się jego wydział. Nie był tu przeszło rok, a jednak się nie spieszył; odwlekał decyzję wielokrotnie. Wielokrotnie ją odwoływał. Zachowywał się jak początkujący narciarz, który chce zjechać ze stoku, ale jakieś moce wewnętrzne powstrzymują go. Te moce tkwiły głęboko w nieświadomości Rezmera. Wszyscy o nich wiedzieli, poza nim samym. Nie warto zatem ich opisywać. W końcu jednak wziął taksówkę i pojechał na Stawki. Czekali na niego koledzy, asystenci, studenci. Jechał pełen emocji: niepokój i nadziej a wypełniały całe j ego ciało. Wszedł do gmachu wydziału. Był to budynek przed- wojenny, o wysokich piętrach i wysokich schodach. Wtorek. Korytarze jeszcze były puste. Zaczął się wspinać na te wysokie schody. Zbyt wysokierrPo kilku krokach czuł, że pot spływa strużkami po twarzy i po plecach. Nogi stawały się ciężkie jak dębowe kłody. W pewnej chwili zaczęło mu się wydawać, że porusza się po ruchomych schodach, ale w przeciwnym do ich 125 JÓZEF KOZIELECKI ruchu kierunku. Czuł, że stoi w miejscu. “Stary, pomyślał, weź się w garść. Musisz sprostać temu zadaniu. Nie bądź fujarą." Po kilkunastu minutach znalazł się na pierwszym piętrze. I wtedy stracił ostrość widzenia; przed oczami pojawiły się mroczki, szarość. Przytulił się do ściany i odpoczywał. Pozostało jeszcze jedno piętro, wysokie jak podium. Przy- klejony do ściany, podpierając się laską, zaczął pokonywać schody. W coraz wolniejszym tempie. Nogi stawały się coraz cięższe. Czuł ból w piersiach i szum w uszach. Jeszcze trzy schody... jeszcze dwa, jeszcze jeden, i znalazł się na drugim piętrze, gdzie mieścił się jego gabinet. Odczuł głębokie uczucie ulgi. Pamięć znów przywołała wiersz Różewicza: “No — myślę z ulgą — znów się udała ta... druga sztuczka naszej starej ludzkości." W strumień jego świadomości wlała się myśl, że może pokonał te schody dlatego, że żona włożyła mu do kieszeni kasztany, które — jej zdaniem — mają moc uzdrowicielską. Zebranie Katedry odbyło się w jego gabinecie. Przychodzili asystenci, adiunkci, profesorowie. Wielu z nich nie poznawało Rezmera: miał twarz bladą i posępną, schudł około piętnastu kilogramów. Zebrani śledzili każdy jego gest, każdy krok, każde słowo. Stawiali diagnozy. Starali się odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka jest różnica między starym a nowym Rezmerem. Zaczął zebranie