To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

DBugo naradzali si i sprzeczali, a| wreszcie postanowili wygrzeba noc zdechBego barana, co to go kum zakopaB za ogrodem, i schowa na polu w nawozie, a pana cichaczem zanie[ na cmentarz do jego rodzinnego grobowca. Jak uradzili, tak zrobili. Na drugi dzieD ju| caBa wie[ wiedziaBa, co si staBo z dziedzicem. Poszukujcym zawistni ssiedzi wskazali pryzm nawozu w polu. "Wiele ludzi pobiegBo tam zobaczy ciaBo zabitego, ale w pryzmie byBa niespodzianka, która tylko o[mieszyBa tych, co sBowom gBupiego uwierzyli. wien dawna staB maleDki gródek, otoczony podwójnym waBem i palisad, na planie podobny do pawiego oka. Las, podchodzcy nieomal pod palisad, zataczaB ogromny krg, obejmujc okoliczne pola i Bki, wydBu|aB si niczym zielone pióro i ginB na nieboskBonie. Zrodkiem owego pióra biegBa linia rzeczki otulona cieniem olch i dzikiego zielska, zwana std Cieni lub Pokrzywnic. Gródek powstaB w czasach midzyplemiennych zamieszek, kiedy to ludzie, |yjcy dotychczas swobodnie na olbrzymim garbie ziemi, [cie[nili swe chaty budowane na zrb ze smolnego drewna i okolili je obronnie. MieszkaDcy prócz uprawy roli zajmowali si hodowl krów, owiec i koni. Zwierzta wypasano na Bgach i w zielonych wdoBach, które ongi wy|BobiBy jakie[ wielkie wody. Ludzie |yli syto pod okiem sBoDca i solarnego bóstwa. A bóstwo byBo wszechmocne i staBo w kontynie pod konarami dwu dbów, co pono wyrosBy w jedn noc z dwu wbitych w ziemi pali. MijaBy lata i nadszedB wreszcie taki czas, |e paDstwu Polan przestaBa wystarcza stara wiara, a nawet przeszkadzaBa w nowej polityce. Wszystkie po kolei miasta, podlegBe wBadzy polskiego ksicia, przyjmowaBy chrze[cijaDstwo, przyjB je ju| i prastary Kalisz, a tu w pobli|u, za osBon lasów, skBadano jeszcze ofiary synowi Swaroga. Lato tego roku byBo suche, przeplatane burzami, peBne piorunowych ogni. Ludzie niepokoili si widzc, jak sro|y si niebo posBuszne woli Swaro|yca wykutego w kamieniu. Trwo|yBy ich wie[ci przemian i pochód dziwnego znaku pod ochron ksi|cego miecza. Ale zamiast w bojazni wypatrywanych wojów zmuszajcych do chrztu, pewnego dnia przed bram gródka stanBo paru dziwnych, m|czyzn bez bro- 75 ni, w dBugich sukniach przepasanych sznurami. Promienie sBoDca nie zeszBy jeszcze ze wschodnich naro|ników domów, a we wschodnich ktach mieszkaD nie ostygBy w garnkach resztki zakBadzinowych ofiar, gdy gBos zza ostrokoBu zawoBaB:  Hej, wy, otwórzcie bram! PrzybyB tu opat zakonu reguBy [witego Benedykta z Nursii.  Skd ?  zapytaB stra|nik wychyliwszy si z wie|y, by lepiej sBysze