To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Widziałeś w nim inne miejsca? Coś więcej niż tylko twoje odbicie? - Widziałem... widziałem księżniczkę Miriamele, moją przyjaciółkę. - Simon pogładził dłonią błękitną chustkę, którą miał zawiązaną wokół szyi. -To było jak we śnie. Sitha popatrzył na lustro; nie gniewnie, lecz tak, jakby patrzył na powierzchnię stawu, w którym próbował dojrzeć przemykającą rybkę. - Jesteś młodzieńcem o bardzo silnej woli - powiedział wolno.- Jesteś silniejszy, niż ci się wydaje, albo też zostałeś dotknięty inną mocą, w jakiś sposób... - Znowu spojrzał na lustro i zamilkł. - Jest bardzo stare - odezwał się po jakimś czasie. - Podobno było łuską Większej Bestii. - Co to znaczy? - Większa Bestia to ta, która - jak mówi wiele opowieści - oplata świat. My, Sithowie, wierzymy, że Bestia oplata wszystkie światy, światy przebudzenia i światy snu... te, które były, jak i te, które będą. Ona trzyma swój ogon w pysku, a zatem nie ma początku ani końca. - Bestia? To znaczy s... smok? Jiriki skinął głową; wykonał szybki ruch jak ptak dziobiący ziarno. - Podobno wszystkie smoki pochodzą od Większej Bestii, a każdy jest mniejszy od swego przodka. Igjarjuk i Shurakai były mniejsze od ich matki Hidohehbi, ona zaś mniejsza od jej ojca Khaerukama'o Złocistego. Kiedyś, jeśli wierzyć legendom, smoki znikną zupełnie - a może już to się stało? - Byłoby dobrze - powiedział Simon. - Tak uważasz? - Jiriki uśmiechnął się, lecz jego oczy przypominały zimne, lśniące kamienie. - Ludzie rosną, gdy tymczasem wielkie bestie... i inni... zanikają. Zdaje się, że taki jest porządek rzeczy. - Przeciągnął się, do złudzenia przypominając budzącego się kota. - Porządek rzeczy - powtórzył. - Ale wyjąłem tę łuskę Większej Bestii, żeby coś ci pokazać. Chcesz zobaczyć? Simon przytaknął. - Dla ciebie to trudna podróż. - Jiriki spojrzał przez ramię, na resztę towarzyszy którzy siedzieli przy ogniu skupieni wokół Grimmrica. Jedynie An'nai spojrzał na księcia i obaj porozumieli się bez słów. - Spójrz - powiedział Jiriki po chwili. Trzymał lusterko w złożonych dłoniach, jakby to była cenna woda, a jego powierzchnia wydawała się falować. Wprawdzie odbijała się w nim ciemność przecięta jasnoszarym pasem, który był odbiciem nieba widocznego nad ich kryjówką, lecz na tle ciemności zaczęły pojawiać się zielone plamki, jakby z wieczornego nieba kiełkowały dziwne, gwiezdne warzywa. - Pokażę ci prawdziwe lato - powiedział Jiriki cicho. - Prawdziwsze od tych, które już widziałeś. Lśniące, zielone plamki zaczęły drżeć i zlewać się; przypominały migocące, zielone rybki, które wypływają na powierzchnię ocienionego stawu. Simon miał wrażenie, że zanurza się w tym stawie, choć cały czas siedział nieruchomo. Teraz w lusterku pojawiły się wszelkie możliwe odcienie zieleni. Po chwili wyłoniła się z nich plątanina mostów, wież i drzew: miasto i las wyrastające razem z trawiastej równiny. Nie było to miasto wchłonięte przez las, jak Da'ai Chikiza, lecz amalgamat roślin i gładzonego kamienia; mirtu, jadeitu i viridianu. - Enki-e-Shao'saye - szepnął Jiriki. Podmuch wiatru pochylił łagodnie trawę na równinie; purpurowe, białe i błękitne proporce łopotały, niczym kwitnące kwiaty na iglicach wież. - Ostatnie i największe miasto Lata. - Gdzie... gdzie ono jest? - spytał Simon zachwycony przepięknym widokiem. - Należałoby raczej zapytać nie gdzie, lecz kiedy. Wiesz, Seomanie, że świat staje się nie tylko większy. Jest także coraz starszy. Enki-e-Shao'saye dawno już legło w gruzach. Leży na wschód od wielkiego lasu. - W gruzach? - Było ono ostatnim miejscem, w którym Zida'ya i Hikeda'ya mieszkali razem przed Podziałem. Miasto pełne kunsztu i piękna; sam wiatr grał na jego wieżach, a jego lampy świeciły nocą równie jasno, jak gwiazdy. Nenais'u tańczyła przy blasku księżyca nad leśnym stawem, a drzewa pochylały się, by ją podziwiać. - Jiriki pokiwał głową. - Wszystko przeminęło. To był czas Lata dla mego ludu. Dawno już nastała dla nas Jesień... - Przeminęło...? - Simon wciąż jeszcze nie rozumiał. Wydawało mu się, że może wyciągnąć dłoń i dotknąć jednej z niezwykle strzelistych wież. Czuł napływające do oczu łzy. Bez domu. Sithowie stracili swoje domy... pozostali samotni i bezdomni. Jiriki przesunął dłonią po lusterku i obraz zniknął. - Przeminęło - powiedział. - Ale Lato pozostanie tak długo, jak długo pozostaną wspomnienia. Nawet Zima przemija. - Odwrócił się i patrzył długo na Simona, który siedział z niezwykle smutną miną, aż wreszcie uśmiechnął się słabo do chłopca. - Nie smuć się - powiedział i poklepał go po ramieniu. - Jasność nie została jeszcze zupełnie wymazana z tego świata; jeszcze nie. I nie wszystkie piękne miejsca zamieniły się w ruiny. Jest jeszcze Jao e-Tinukai'i, gdzie mieszka moja rodzina i mój ród. Jeśli uda nam się zejść z tej góry bezpiecznie, może kiedyś zobaczysz je. - Zamyślony uśmiechnął się tym swoim dziwnym uśmiechem. - Może zobaczysz... Pozostała część wspinaczki na Urmsheim przeminęła Simonowi jak szybki, lecz bolesny sen. Były to trzy dni spędzone na wąskich i niebezpiecznych ścieżkach, prowadzących taflami gładkiego jak szkło lodu, które pokonali, wyrąbując sobie każdy następny krok, i dwie noce mrocznego, przenikliwego zimna. By zapomnieć o zmęczeniu Simon wspominał wciąż podarunek lata Jirikiego; tak, to był podarunek. Simon wiedział o tym i czuł się nim bardzo pocieszony