To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jego zastępca wydaje się bardziej chętny do działania. - I wszystkiego dowiedziałeś się, rozmawiając z wronami? - To są bystre ptaki, Łabędź. Mądrzejsze od wielu ludzi. Świetni zwiadowcy. Doj zapytał: - Jak wygląda nasza strategia? - Siedzimy na tyłku. Czekamy. Pozwolimy się zabawić Czarnym Ogarom. One lubią płoszyć konie. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie tym rozdrażnionym wzrokiem, który znałem dobrze z czasów, gdy byłem Kapitanem i nikomu nie pokazywałem kart trzymanych w ręku. Aż zadrżałem i zmusiłem się, by powiedzieć coś więcej: - Aby poruszać się szybciej, podzielili siły. Lekka kawaleria idzie przodem. Po zapadnięciu zmroku Nieznane Cienie zaczną dręczyć wierzchowce. Oczywiście subtelnie. Nie chcemy ich stracić. Większe natomiast zajmą się forwalaką, pokazując jej ducha Jednookiego. Mam nadzieję, że w szale wysforuje się przed swych przyjaciół. Wtedy ją zabijemy i wyniesiemy się stąd, zanim oni dotrą na miejsce. Czułem się podle. Miałem wrażenie, że teraz, kiedy już wszystko wygadałem, coś musi pójść źle. Cisza. Przeciągająca się. Póki Murgen w końcu nie zapytał: - Uda się? - Skąd mam wiedzieć? Zapytaj mnie jutro o tej porze. Pani zapytała: - Co zrobimy z Goblinem? - Nie spuszczajcie go z oka. Nie pozwólcie mu się nawet zbliżyć do włóczni Jednookiego. - Wszystko to wydawało mi się oczywiste. Znowu przeciągające się milczenie. Przerwał je Łabędź: - Oto myśl. Dlaczego nie zostawimy Goblina tutaj, a sami się nie wycofamy? - Sądziłem, że był twoim przyjacielem - rzekłem ponuro. - Goblin był. Ale już chyba zdążyliśmy wszyscy zrozumieć, że to nie może być Goblin, którego znaliśmy. Racja? - Ale istnieje szansa, że Goblin, którego znaliśmy, wciąż tkwi gdzieś tam w nim i czeka, aż pozwoli mu się wyjść. Jak my wszyscy, kiedy spoczywaliśmy pogrzebani pod równiną. - Inni, którzy nie spoczywali pogrzebani, nie mieli nawet takich wątpliwości w odniesieniu do ciebie. - Powiedzmy, że stałem się miłosierny. Będziemy traktować tego gościa jak Goblina, póki nie zrobi czegoś, co sprawi, że będziemy chcieli go powiesić. I wtedy zadynda. - Musiałem trochę poudawać. Tego ode mnie oczekiwano. Murgen zauważył: - Kapitan wciąż rozwiązuje swoje osobiste problemy, wysyłając niepewnych ludzi do Khatovaru. - I to ma być śmieszne? - Zapytałem, gdyż Murgen śmiał się. - Oczywiście, że jest śmieszne. W tym sensie, że ani ty, ani Pani nawet nie braliście pod uwagę podobnej możliwości, kiedy dowodziliście Kompanią. - W każdym tkwi zjadliwy krytyk społeczny - powiedziałem do Pani. - Postaraj się nie demonstrować, że nie jesteś w stanie kopnąć Goblina tak, żeby zatrzymał się dopiero w Hsien. Spróbuję znaleźć mu dość zajęć, aby nie miał czasu wpakować się w kłopoty. Nie od rzeczy będzie również, jeśli on sam zrozumie, że stąpa po cienkiej linie. - Nie jestem w stanie go przekonać. Nie jest głupi. - Długo jeszcze będziemy ci potrzebni? - zapytał Łabędź. Wyciągnął już talię kart i zaczął tasować. Murgen i Thai Dei najwyraźniej mieli ochotę włączyć się do gry, która odrodziła się podczas naszego pobytu w Krainie Nieznanych Cieni. - Nie krępujcie się. Niewiele nam pozostało prócz czekania. I obserwujcie Wujka Doja. Wszędzie się prowadza z tymi muszlami ślimaków, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić, że ktoś może być na tyle czujny, aby to zauważyć. - W taki właśnie sposób Nieznane Cienie pokonały równinę i dotarły tutaj. Któż więc z mojej drużyny spiskował z Tobo oraz panią Kapitan? Nie mogłem jednak przecież czekać wieczność. Nie miałem też najmniejszego zamiaru walczyć z jakimkolwiek żołnierzem Yoroshk. Istota konfliktu z Yoroshk polegała na tym, iż uznawali oni Kompanię za jeszcze jedno nie wyeksploatowane źródło zasobów. Nienawidzę takiego podejścia u moich przeciwników. Tej nocy w Khatovarze była pełnia. Poszedłem na przechadzkę przy księżycu. Moje kruki pojawiały się i odlatywały. Przemieszczały się z szybkością błyskawicy, kiedy tylko nie próbowałem uważniej się im przyglądać. Nieznane Cienie są tak paskudne i niebezpieczne, jak opisuje to folklor Hsien. Zadanie wywabienia forwalaki spod ochronnego parasola czarowników Yoroshk okazało się nieomal nazbyt łatwe. 27. Ziemie Cienia: Wyłom Kapitan wślizgnęła się na miejsce obok Suvrina i uniosła głowę na tyle tylko, żeby móc dojrzeć bramę cienia oddzielającą równinę od domu. - Znajdujemy się marne trzydzieści mil od miejsca, gdzie się urodziłeś, Suvrin. - Od lat już próbowała wymyślić lepszy pseudonim niż "Suvrin", czyli "Młody" w sangel, jej rodzimym języku. Nie znalazła nic bardziej egzotycznego, co by do niego przylgnęło. - Mniej. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze mnie pamięta. Za nimi tysiące czekały niespokojnie. Głodne tysiące. Zbyt wiele czasu zmarnowali na pokonanie równiny. Śpioszka zdławiła poczucie winy. - Wielu ich tam jest? - zapytała. Obóz rozbity był tuż pod bramą cienia. Zbudowany na ruinach fundamentów byłych obozów starej Kompanii, wyglądał tak, jakby znajdował się tu już od dłuższego czasu. Schrony były nieporządnie sklecone, ale sprawiały wrażenie stałych siedzib. Jednym słowem, ich żałosną kondycję cechowały dokładnie wszystkie właściwości militarnych przedsięwzięć pod rządami Protektoratu. - Pięćdziesięciu sześciu ludzi. Włączywszy w to dziewięć kobiet i dwadzieścioro czworo dzieci. - Trudno to uznać za siły wystarczające do powstrzymania próby wyłomu. - Nie my jesteśmy powodem ich obecności. Są uzbrojeni, ale to nie żołnierze. Nie zwracają uwagi ani na drogę, ani na bramę. Za dnia większość z nich po prostu uprawia pola. - Kilka mało imponujących przykładów prymitywnej agrokultury można było dostrzec wzdłuż brzegów strumienia omywającego podstawy wzgórza. - Przyszło mi do głowy, żeby tam skoczyć, ale stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli zaczekam, aż Tobo się nimi zajmie. Przypuszczam, że tak naprawdę są tutaj przez cienie. - Po zmroku poślemy na dół komanda. Ogarną ich, zanim tamci zrozumieją, co się stało. - Kapitan nie była zadowolona z niezdecydowania protegowanego. Suvrin powiedział: - Lepiej niech Tobo najpierw ich sprawdzi. Poważnie. Zawsze aktywizują się po zmroku. - Proszę? - Już powoli zmierzcha. Zostań. Zobaczysz, o czym mówię. - Tylko nie każ mi czekać całą noc, Suvrin. - Śpioszka wycofała się. Kiedy była już w miejscu, gdzie mogła się wyprostować, podniosła się i ruszyła w stronę czekającego sztabu. - Na dole mają garnizon. Niewielki. Nie powinno być z tym żadnych kłopotów, ponieważ najwyraźniej tamci niczego się nie spodziewają. Chcę mieć pewność, że żaden się nie wydostanie. Ruszycie drogą. Wszyscy w pełnej gotowości. Całkowita dyscyplina. Powiedzcie im, żeby się najedli. Niech przygotują broń. Nie używajcie jednak żadnych ogni, żeby nie było ani śladu dymu czy światła