To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Szeregowa Roberts! - huknął generał jowialnie. - Miło mi paniąpoznać! Nie odpowiedział salutem, tylko błyskawicznie wyciągnął rękę na powi tanie. BIAŁY DOM, GABINET OWALNY 15 września, 21.15 czasu lokalnego Bill Baker sięgnął po myszkę i po raz trzeci naprowadził kursor na przy- cisk odtwarzania. Na ekranie komputera nieruchomy dotąd obraz, przedsta- wiający jego córkę siedzącą pod drzewem gdzieś wśród lasów Alabamy, znowu ożył. „Cześć, tato - powiedziała, machając dłonią. - Mam nadzieję, że u cie- bie wszystko w porządku. - Jej białe zęby silnie kontrastowały ze spaloną słońcem twarzą. - Jesteśmy... No właśnie, chyba nie mogę ci tego zdradzić, chociaż i tak pewnie wiesz. W każdym razie nic mi nie jest. Wszyscy mie- wamy się dobrze. Pogoda wspaniała... Może trochę za gorąco. Dostajemy trzy posiłki dziennie. Większość prowiantu sami przynosimy z pobliskiego sklepu i przyrządzamy go na pozycjach. To prawie jak biwak w lesie, tyle że z bronią. - Zachichotała. - Na razie tylko... czekamy - dodała z naciskiem. Jeszcze raz zachichotała i wzruszyła ramionami, wyczuwało się jednak, że w znacznym stopniu tylko udaje dobry nastrój. - Nikt nie wie dokładnie, kiedy przyjdą Chińczycy. Pewnie nawet ty tego nie wiesz. - Po raz kolejny wzruszyła ramionami i skrzywiła się z niechęcią. - To tyle z poligonu. Jak dostaniesz tę wiadomość, wyślij odpowiedź; trafi do mnie przez plutonową sekcję łączności. Całuję. - Pomachała ręką na pożegnanie, ale zaraz spo- ważniała i spuściła oczy. Po chwili spojrzała w obiektyw kamery i dodała: - Bardzo cię kocham, tato. I tęsknię za tobą". Posłała mu całusa. Pochyliła się, wyciągnęła rękę i obraz zamigotał. Nagranie dobiegło końca. Bill sięgnął do myszki i po raz kolejny uruchomił odtwarzanie. DEPARTAMENT STANU, WASZYNGTON 1 6 września, 10.00 czasu lokalnego Clarissa odchyliła się na oparcie fotela, założyła nogę na nogę i zaczęła przeglądać wiadomości nadesłane pocztą elektroniczną. Jedna była dziwna - bez podpisu i zawierała tylko zdanie: „Jaka to pora?" Uruchomiła trasowanie nadawcy. Specjalna procedura w oprogramowaniu sieciowym umożliwiała wyśledzenie, skąd została nadana wiadomość. Na dole ekranu pojawił się jednak komunikat: „Zabezpieczony serwer rządo- wy". Ślad się urywał. Ona także korzystała z takiego serwera, czynili to wszyscy ludzie strze- gący bezpieczeństwa narodowego. Pozwalało to uniknąć wyśledzenia źró- deł wiadomości przez służby Departamentu Obrony. „W końcu nikt nie chce przyciągać uwagi Chińczyków", powtórzyła w duchu. Od wczesnej młodości starała się tak formułować myśli, jakby występowała przed waż- nym gremium. „Mogliby wyciągać wnioski nawet z tego, że o późnej po- rze ktoś zamawia pizzę do gmachu admiralicji czy dowództwa sił lotni- czych". Uśmiechnęła się. Tak, to rzeczywiście dałoby Chińczykom do myślenia. - Jaka to pora? - zapytała szeptem okienko na ekranie, czekające na jej odpowiedź. Wpisała kilka poleceń, ale bez rezultatu. Żadne z jej haseł nie otwierało dostępu do tej korespondencji. Zaczęła przeglądać dalej. Większość poczty stanowiły sprawozdania, zamówienia wymagające jej akceptacji, potwierdzenia odbioru. „Jaka to pora?" Podświadomie usiłowała znaleźć w pamięci odpowiedź na to pyta- nie. O co tu mogło chodzić? Czyżby ktoś jej robił głupi kawał? Nagle przypomniała sobie i pokiwała głową. „Najwyższa pora". Pospiesz- nie wpisała odpowiedź, półgłosem powtarzając tajemnicze słowa. Kiedy wcisnęła „enter" i nic się nie stało, syknęła: - Cholera! Wykasowała wcześniejszą odpowiedź i wpisała całe zdanie: „Najwyż- sza pora, żeby prawdziwi patrioci wspomogli działania na rzecz kraju". Ledwie wcisnęła ostatni klawisz, natychmiast na ekranie pojawił się tekst. Aż otworzyła usta ze zdumienia. To zaszyfrowany list, pomyślała, odrucho- wo katalogując w pamięci ten rodzaj poczty elektronicznej. Uśmiechnęła się. To na pewno od ojca, który bez reszty zaangażował się w nową przygodę z gatunku płaszcza i szpady. W prawym górnym rogu ekranu pojawił się zegar odliczający do zera. Pokazywał dziewięćdziesiąt sekund. O co chodzi? przemknęło jej przez myśl. Zaczęła czytać. Wszyscy chcemy ratować Amerykę. I ty, ponieważ zgło- siłaś akces pomocy w tym, co ośmielę się nazwać słuszną sprawą, i twój ojciec, który jest właściwym człowiekiem we właściwym czasie i może poprowadzić cały naród. Na zegarze pozostała już tylko minuta. Jesteśmy ludźmi z najwyższych kręgów amerykańskich władz. Ja jestem urzędnikiem cywilnym, którego tożsamość musi na razie pozostać tajemnicą. Obserwowałem jednak twoje dzisiejsze wystąpienie w Pokoju Sytuacyjnym. Czyżby to mój szef, sekretarz stanu? - przemknęło jej przez myśl. A mo- że sekretarz obrony? Albo jeden z doradców bezpieczeństwa narodowego? Czy też któryś oficer sztabowy? Tylko który? Czy chciałabyś oddać południową Florydę? Zgodziłabyś się na restrykcyjne ograniczenia w handlu? Czy też wolała- byś walczyć? Wszelkimi dostępnymi metodami, wykorzystując wszystkie siły i środki? My wybraliśmy to ostatnie - drogę, którą ośmielę się nazwać szlakiem nieśmiertelnej chwały. Potrzebujemy twojej pomocy. Ojczyzna cię potrze- buje, Clissa. Clissa? - powtórzyła ze zdziwieniem. Tylko ojciec nazywał ją w ten spo- sób, i to od tak dawna, jak tylko mogła sięgnąć pamięcią. Pozostało zaledwie czterdzieści sekund