To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. i wtedy jego głos przemówił z głębi duszy... a ja usłyszałam coś, co było jakby moim własnym, błagającym głosem: - Nie próbuj mnie stąd wyprowadzić, kiedy już postanowiłam zostać tutaj, w krainie śmierci. Tu, na tych wiecznych polach wszystko jest spokojne, nie ma tu bólu ani walki; tutaj mogę w końcu zapomnieć i o miłości, i o rozpaczy. Komnata wokół mnie rozpłynęła się, nie czułam już dymu z kominka, nie słyszałam ulewnego deszczu uderzającego w okiennice. Nie byłam już świadoma swego chorego, osłabionego ciała, siedzącego na krześle. Wydało mi się, że stoję w ogrodzie pełnym kwiatów bez zapachu, wypełnionym wiecznym spokojem, a w ciszy pobrzmiewał jedynie z oddali głos harfy. Ta harfa śpiewała dla mnie, choć wcale tego nie chciałam. Śpiewała o wietrze z Avalonu, niosącym woń kwitnących jabłoni i zapach dojrzałych owoców, przyniosła mi chłodną świeżość mgieł nad Jeziorem i dźwięk jeleni biegnących rączo w leśnej gęstwinie, tam gdzie wciąż żyją mali ludzie, i przyniosła mi tamto zalane słonecznym blaskiem letnie popołudnie, gdy leżałam w ramionach Lancelota, a zew życia po raz pierwszy burzył krew w moich żyłach. Potem znów poczułam w swoich ramionach słodki ciężar mojego synka, jego miękkie włoski łaskotały mój policzek, jego mleczny oddech był słodki i delikatny... a może to był Artur na moich kolanach, tulący się do mnie, jego małe rączki głaskały moją twarz... dłoń Viviany znów dotknęła mego czoła w błogosławieństwie, a ja, podnosząc obie ręce w inwokacji, znów poczułam się łącznikiem, pomiędzy ziemią a niebem... porywisty wiatr hulał po gaju, gdzie leżałam z młodym Królem Bykiem w mroku zaćmienia, a głos Accolona wymówił moje imię... I teraz słyszałam już nie tylko harfę, lecz także głosy żywych i umarłych wołające do mnie: "Wróć, wróć do życia, samo życie woła cię ze wszystkimi swymi rozkoszami i bólem..."A potem w głosie harfy pojawił się nowy ton. - To ja cię przyzywam, Morgiano z Avalonu... kapłanko Matki... Uniosłam głowę, nie ujrzałam jednak kalekiego ciała Kevina i jego zasmuconej twarzy, natomiast tam, gdzie przedtem on siedział, teraz stał Ktoś, wysoki i jaśniejący, blask bił z jego twarzy, w dłoniach trzymał Harfę i Łuk. Wstrzymałam oddech na widok Boga, a głos śpiewał dalej... - Powróć do życia, powróć znów do mnie... ty, która ślubowałaś... poza tą ciemnością śmierci oczekuje cię znów życie... Walczyłam, by odwrócić głowę. - To nie Bóg może mi rozkazywać, lecz Bogini... - A jednak - odparł ten znajomy głos w ciszy wieczności - to ty jesteś Boginią i to ja wzywam ciebie... Przez chwilę, jakbym patrzyła w spokojne wody zwierciadła Avalonu, ujrzałam samą siebie odzianą w szaty i wspaniałą koronę Pani Życia... - Ale ja jestem już stara, stara, należę do śmierci, nie do życia... - szepnęłam i w tej wiecznej ciszy usłyszałam słowa powtarzane tak często podczas obrzędów. Te słowa ożyły teraz na ustach Boga. - ...Ona będzie i stara, i młoda, tak jak jej się spodoba... - I przed mymi oczyma moja własna twarz była znów młoda i świeża, jak tego dnia, gdy wysłałam Młodego Byka na bieg z jeleniami... tak, przecież byłam już stara, gdy wysyłałam na próbę Accolona, a jednak posłałam go tam, nosząc już w łonie jego dziecko... i choć byłam stara i od lat jałowa, to jednak życie tętniło we mnie jak wieczne życie ziemi, i Pani Życia... a Bóg wciąż stał przede mną, ten wieczny Bóg, który przyzywał mnie na powrót do życia... i wtedy zrobiłam krok, a potem następny, a potem zaczęłam się wspinać, wspinałam się, wspinałam się do góry, by wyjść z ciemności, kierując się odległym głosem harfy, która śpiewała mi o zielonych wzgórzach Avalonu i o wodzie życia... Kiedy się ocknęłam, stałam o własnych siłach, wyciągając ręce do Kevina... Delikatnie odłożył harfę i złapał mnie, niemal malejącą, w swe ramiona. I przez chwilę parzył mnie dotyk dłoni jaśniejącego Boga... a potem już tylko słodki, śpiewny, lekko drwiący głos Kevina mówił: - Nie mogę cię utrzymać, Morgiano, wiesz o tym dobrze... - i delikatnie posadził mnie na krześle. - Kiedy ty ostatni raz coś jadłaś, Morgiano? - Nie pamiętam - przyznałam i nagle zdałam sobie w pełni sprawę z mej śmiertelnej słabości; Kevin zawołał służące i przykazał swym łagodnym, lecz stanowczym głosem Druida i uzdrowiciela: - Przynieście swej pani chleba i trochę ogrzanego mleka z miodem. Uniosłam dłoń, by zaprotestować, a służąca stała niezdecydowana. Przypomniałam sobie teraz, że już dwa razy próbowała mnie namówić do zjedzenia tych samych rzeczy. Posłuchała jednak jego rozkazu, a gdy wróciła, Kevin wziął trochę chleba, namoczył w mleku i karmił mnie nim troskliwie, po małym kawałeczku. - Starczy - powiedział w końcu. - Pościłaś zbyt długo, ale zanim się położysz, musisz wypić jeszcze trochę ciepłego mleka z ubitym jajkiem... pokażę im, jak mają to przygotować. Być może już pojutrze będziesz na tyle silna, by wyruszyć w drogę. I wtedy nagle zaczęłam płakać. W końcu płakałam nad Accolonem leżącym na marach, nad Arturem, który teraz mnie nienawidził, i nad Elaine, która była moją przyjaciółką... i nad Vivianą, która leżała martwa w chrześcijańskim grobie, i nad Igrianą, i nad sobą, nad sobą, która to wszystko musiała przeżyć... - Biedna Morgiana, biedna dziewczynka - powiedział znowu Kevin i tulił mnie do swej chudej piersi, a ja płakałam i płakałam, aż w końcu umilkłam, a on zawołał moje kobiety, by odprowadziły mnie do łoża. I po raz pierwszy od wielu dni usnęłam. A w dwa dni później pojechałam do Avalonu. Niewiele pamiętam z tej podróży, wciąż byłam chora na ciele i duszy. Nawet się nie zdziwiłam, gdy Kevin mnie opuścił, zanim dojechaliśmy do Jeziora