To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W najbliższym sąsiedztwie stoi dom rodzinny mojej żony, a po drugiej stronie nadal mieszka nój dawny trener koszykówki. Zbierając leżące pod drzewami atyki i liście, zastanawiałem się, czy któreś z moich dzieci tu lieszka, gdy my odejdziemy, i będzie zbierać opadłe iązki w dniu Czwartego Lipca, myśląc o mnie — tak jak ja 111 teraz o krążą drev ledwie' O" zjeżdżać myśli nie węszyła wokół 1967—1982", kącie ogrodu, już się rozpalał i zaczęła się zjawiła się Abby ze Ste- ve'em i z dwoma synkami, potem Jennifer, a z nią nie chłopak, jak się spodziewaliśmy, tylko jej przyjaciółka z pokoju — studentka stomatologii, wysoka Afroamerykanka z olbrzymimi, wielkości spodków kolczykami w uszach, sięgającymi jej ramion. Naprawdę bardzo, bardzo wysoka. Jak tylko zobaczyłem Steve'a, zaraz opowiedziałem mu 0 niezgodności między opracowanym przez Charliego Flynna opisem orbity K-PAX wokół jej bliźniaczych słońc — jako ósemki — a wersją prota — jako czegoś na podobieństwo drogi wahadła — poruszającego się tam i z powrotem, jeśli tylko dobrze zrozumiałem. Później pokazałem mu kalendarz 1 drugą sporządzoną przez prota mapę gwiezdną — tę przedstawiającą niebo widziane z K-PAX w kierunku przeciwnym do położenia Ziemi. Steve z niedowierzaniem kręcił głową i przeciągając słowa oświadczył, że profesor Flynn wyjechał na wakacje do Kanady, ale że wszystko mu przekaże po jego powrocie. Spytałem go, czy wie o kimś z fizyków lub astronomów, kto zniknął bez śladu w ciągu ostatnich pięciu lat, w szczególności siedemnastego sierpnia 1985. Odpowiedział, że o niczym takim mu nie wiadomo, chociaż jak dodał żartem, nie miałby nic przeciw temu, żeby co poniektórzy z jego kole Freddy przyjechał z Atlanty, jeszcze w lotniczym mundurze — jak zwykle sam. Teraz byli już wszyscy, po raz pierwszy od I urodzenia. Chip jednak miał coś bar- dziej interesującego na widoku i wkrótce wyruszył gdzieś z przyjaciółmi. Zaraz potem pojawiła się Betty z mężem, profesorem anglistyki z Uniwersytetu Nowojorskiego, który jakimś trafem posiada czarny pas w aikido. Przywieźli ze sobą prota i jednego z naszych stażystów, którego zaprosiłem przede wszystkim dlatego, że był zapaśnikiem amatorem, znakomitym w tej 112 dziedzinie — i mógłby być pomocny, w razie gdyby prot przejawiał jakieś tendencje do gwałtownego zachowania. Sha-sta Daisy, bardziej nerwowa niż zwykle z powodu obecności tylu ludzi, szczekała na każdego nowo przybyłego z bezpiecznego ukrycia pod gankiem z tyłu domu — jej zwykłego schronienia. Prot przyjechał z prezentami: trzema następnymi mapami nieba widzianego z różnych miejsc, które „odwiedził", a także tłumaczeniem Hamleta na pax-o. Nieledwie pięć sekund po tym, jak wysiadł z samochodu, zdarzyła się rzecz niezwykła. Shasta nagle wybiegła spod ganku jak strzała wprost na niego. Krzyknąłem przestraszony, że go zaatakuje. Ale Shasta nagle zatrzymała się, machnęła ogonem „od ucha do ucha", jak tylko dalmatyńczyk potrafi, i rozpłaszczyła się tuż przy nodze prota. Prot sam natychmiast znalazł się na ziemi, tarzając się i wygłupiając z psem, szczekając nawet, a po chwili już byli na nogach i biegali po całym terenie, a moje wnuki za nimi. Szekspir i wszystkie mapy nieba fruwały w powietrzu. Na szczęście udało się nam je odzyskać z wyjątkiem ostatniej strony sztuki. Po jakimś czasie prot usiadł na trawie, a Shasta położyła się obok niego, wygrzewając się w słońcu, całkiem spokojna i zadowolona. Później bawiła się po raz pierwszy z Rainem i Starem, moimi wnukami. Ani razu nie schowała się pod gankiem przez resztę popołudnia i cały wieczór, nawet wtedy ;dy w znajdując1. podał klubie z wielkim hukiem rozpoczęłc ła się innym psem. Mo. y się innymi ludźmi. Późnym wieczorem, kiedy sztuczne ognie się już skończyły, a nasi goście o rekreacvjn o na dole, gdzie grałem soDi* a i słuchałem Latającego Holendra na naszym starym zestawie hi-fi, przyszedł Fred. Od lat miałem uczucie, że Fred chce mi coś powiedzieć. Nieraz gdy w naszych rozmowach zapadała cisza, byłem przekonany, że chce zrzucić jakiś kamień z serca, ale nie potrafi się przełamać. Nigdy nie próbowałem go naciskać, spodziewając się, że gdy będzie do tego gotów, powie mnie lub matce, co go gnębi. 8 K-PAX 113 na niego presji, j ojciec nie Ł Jest wszak 'ego, v, odczuwała Najwyraźniej >od wpfywem rozmowy z protem Fred postanowił wyrzucić to z siebie. Ale nie chodziło o jego orientację seksualną. Tym, co przez tyle lat usiłował z siebie wykrztusić, ale nie mógł, było przyznanie się do głęboko zakorzenionego łęku przed lataniem! Znam dentystów, którzy drżą na widok wiertła, i chirurgów, którzy boją się iść pod nóż. Niekiedy właśnie dlatego ludzie wybierają te profesje — jest to czymś w rodzaju zmagania się z własnym lękiem. Ale nigdy dotąd nie spotkałem pilota linii lotniczych, który bałby się latać. Spytałem, dlaczego, na Boga, wybrał ten zawód, a oto co mi opowiedział: Wiele lat temu, gdy jedliśmy razem wieczorny posiłek, napomknąłem, że fobie można leczyć przez stopniowe oswajanie się z wywołującymi je bodźcami i dałer parę przykładów, takich jak lęk przed wężami, przed zamkniętymi pomieszczeniami i — tak, a jakże — przed lataniem. Kiedy był małym chłopcem, zabrałem go ze sobą samolotem na jakąś konferencję, która odbywała się niedaleko Disneylandu — nie mając pojęcia, że przeżywa lęk. To dlatego w dzień po ukończeniu szkoły średniej wybrał się na lotnisko i rozpoczął naukę latania, chcąc na własną rękę uporać się z tym problemem. Nic to nie r szkolił si jgo krańca V igi i zdał egzamin lotniczy. Jednak mimo tego wszystkiego nadal bał się latać