To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Przeguby miał drobno posiekane żyletką. - Razem z Mikim się pochlastaliśmy. Miki spytał: "Nie pękasz?..." I ciach, ciach. Zaczęły padać suche, ścisłe pytania do protokołu. - Nazwisko? Odpowiedział. Palce protokolantki szybko uderzały w klawisze maszyny. Pytanie: - Pseudonim? - Co? - zapytał. Powtórne pytanie: - Pseudonim, czyli ksywa? Uśmiechnął się niespodzianie, miał białe, zdrowe zęby. - Zna pan prokurator nasze słowa... Więc - zawahał się - wołali na mnie "Sprężyna". Prokurator poczęstował go papierosem. Palił chciwie, aresztanckim sposobem osłaniając papierosa w dłoni. - Na papierosy - sprostował delikatnie - mówi się szlugi. - Nie ukrywał niczego. Zaczął: - Jestem trzeci... Był trzeci w kolejce. Kolejka była do kobiety. Wydarzyło się to w noc świętojańską. Popijali pod płotem starej cegielni. Początkowo w pięciu. Potem tylko trzech ich pozostało. Mieli kociołek, rozpalili ognisko i podgrzewali wino patykiem pisane. Przechodziła sąsiadka z mężem. Stara baba. Czterdzieści lat. Czy ładna? Skąd! Taki tam suchodupiec. Zaprosili. Sąsiadka zgodziła się chętnie. Jej mąż też. Razem popijali. Pierwszy wysiadł mąż sąsiadki. Zachłanny na wino. Nażłopał się i padł. Ona tylko się śmiała. Też zdrowo ciągnęła. Zaczęła się kręcić, poprawiać kieckę, wysoko pokazywała nogi. Mąż chrapał w trawie. Poradzili, żeby do domu go zabrała. Ale ona nie chciała wracać. - W domu - mówi - tylko umierają ludzie. Kieckę coraz wyżej podgarniała i wszystko tam między nogami widać. Stara baba. Jej syn ich kumpel. W wojsku służy. Tak to wyglądało. Aha. Jeszcze ona mówi: - Co tak siedzimy i nic? Więc pierwszy zabrał się do niej Miki. Na niego ona najbardziej leciała. - Przez grzeczność nie odmówię pani sąsiadce - powiedział. Zgrywus. Taki zawsze był. Ona zadowolona. Tylko stękała. Potem Stasiu Gała. Też stękała. I on wreszcie. Trochę się opierała. Ale byle jak. - Daj spokój, daj spokój - a nogi trzymała szeroko. Czy ciągle zadowolona? Nie wiadomo. Wszyscy winem oćpani. Czy widział ktoś? Mógł. Ulica blisko, latarnia. Dobrze oświetlone miejsce. Trzy dni minęły od tej nocy świętojańskiej. Czwartego dnia przyszła ta stara baba do Mikiego. - Zgwałcona zostałam - mówi. Miki w śmiech. - Sama chciałaś. - Ludzie mnie palcami wytykają - ona na to - chłop katuje. - Co robić - Miki mówi - wińsko nas rozebrało. - I patrzy na nią. Stara baba. Aż mu wstyd, że z nią to robił. A ona tak: - Trzech was było, po tysiąc wypada od łebka, tyle należy mi się. - Skąd wziąć tyle floty? - przestraszył się Miki. - Trzy patyki - powtórzyła - albo idę na milicję. Zdenerwował się Miki. - Szmato! - mówi. - Za patyka to mógłbym najlepsze dziwki w "Ratuszowej"! Poszła sobie. Zebrali się we trójkę i myślą, co tu robić. Rozglądać się zaczęli za pieniędzmi. Próbowali rozbić kiosk, ale nie wyszło. On babce spod poduszki wyciągnął woreczek. Ale co tam było. Trzysta złotych. Kombinował na pijakach, co nocą z knajpy przy dworcu wyłażą jak wszy i w krzakach rzygają. Golasy przeważnie z tych pijaków. Zegarek jednemu zerwali. Tysiąc złotych uzbierali ledwie. Targować się zaczęli z tą starą babą. Ona nic nie chciała opuścić. Przy mężu to było. On już zmiękł. Ona nie. Wtedy pić zaczęli. Wszystko przepili