To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Komary i moskity bzyczały w powietrzu całymi żarłocznymi hordami. Błoto, uwolnione z dziewięciomiesięcznych okowów zimnej pory w Dolinie Lodowego Wichru, chwytało mocno za koła małego wozu oraz za sfatygowane buty Drizzta, gdy drow osłaniał posunięcia swych towarzyszy. Catti-brie powoziła zaprzężonym w jednego konia wozem. Miała na sobie długą, brudną wełnianą suknię, sięgającą od barków do palców stóp, oraz związane ciasno włosy. Regis, przebrany za małego chłopca, siedział obok niej, z twarzą ogorzałą od godzin spędzonych pod letnim niebem. Najbardziej niewygodnie było jednak Bruenorowi i to zgodnie z jego własnym planem. Skonstruował dla siebie skrzynkę i siedział w niej dobrze ukryty, przybiwszy ją pod środkową częścią wozu. Jechał tak dzień za dniem. Drizzt starannie wybierał drogę w pełnej błota okolicy, spędzając dnie na marszu, wiecznie czujny. W otwartej tundrze Doliny Lodowego Wichru istniały dalece większe niebezpieczeństwa niż banda rozbójników, których mieli schwytać. Choć większość yeti z tundry była teraz zapewne bardziej na południu, podążywszy za stadami karibu ku podnóżom Grzbietu Świata, niektóre wciąż mogły być w pobliżu. Giganci i gobliny często schodzili o tej porze roku z odległych gór, szukając łatwej zwierzyny i łatwych bogactw. Poza tym, wielokrotnie pokonując obszary skał i bagien, Drizzt musiał szybko przemykać obok śmiercionośnych węży o szarej sierści, czasami mierzących sześć lub więcej metrów długości, których jadowite ugryzienie mogło powalić giganta. Pamiętając o tym wszystkim, drow wciąż musiał kącikiem oka obserwować pozostający w polu jego widzenia wóz i rozglądać się dookoła, w każdym kierunku. Jeśli to miała być łatwa zdobycz, musiał dostrzec rozbójników, zanim oni ujrzą jego. Przynajmniej łatwiejsza, zamyślił się drow. Mieli dość dobry opis bandy i nie wydawała się szczególnie imponująca ani jeśli chodziło o liczbę członków, ani o umiejętności. Niemal natychmiast Drizzt przypomniał sobie jednak, by uprzedzenia nie przywiodły go do zbytniej pewności siebie. Pojedynczy udany strzał z łuku mógł zredukować jego grupę do trzech osób. Tak więc insekty roiły się pomimo wiatru, słońce paliło mu oczy, każda błotnista kałuża mogła skrywać porośniętego szarą sierścią węża gotowego, by uczynić sobie z niego posiłek, albo przyczajonego w ukryciu yeti, zaś w okolicy znajdowała się zgodnie z doniesieniami banda niebezpiecznych bandytów, zagrażając jemu oraz jego przyjaciołom. Drizzt Do’Urden był we wspaniałym nastroju! Szybko przeskoczył nad małym strumieniem, po czym zatrzymał się, zauważając szereg zagadkowych kałuż, o wielkości stopy i umieszczonych tak jak kroki idącego szybko człowieka. Drow przemknął do najbliższej i przykucnął, by się przyjrzeć. Wiedział, że tropy nie utrzymywały się tutaj długo, tak więc ten był świeży. Palec Drizzta zanurzył się w wodzie aż do drugiego knykcia, zanim dotknął opuszką ziemi – i znów głębokość wskazywała na ślady dorosłego mężczyzny. Drow wstał, kładąc dłonie na rękojeściach sejmitarów pod fałdami kamuflującego płaszcza. Błysk spoczywał na prawym biodrze, Lodowa Śmierć na lewym, gotowe do błyskawicznego wyciągnięcia i powalenia dowolnego niebezpieczeństwa. Drizzt zmrużył fioletowe oczy, unosząc dłoń, by jeszcze bardziej osłonić je przed światłem słońca. Tropy kierowały się w stronę drogi, do miejsca, które wkrótce będzie mijał wóz. Leżał tam mężczyzna, ubłocony i rozciągnięty płasko na ziemi, czekając. Drizzt nie udał się w jego stronę, lecz pochylony, zaczął zataczać koło, zamierzając przejść przez drogę za toczącym się wozem, aby rozejrzeć się za podobnymi zasadzkami po drugiej stronie. Opuścił niżej kaptur szarego płaszcza, upewniając się, że skrywa jego białe włosy, po czym pobiegł, przy każdym ochoczym kroku pocierając czarnymi palcami o wnętrza dłoni. * * * Regis ziewnął i przeciągnął się, po czym oparł się o Catti-brie, przytulając się do jej boku i zamykając wielkie, brązowe oczy. – Świetna chwila na drzemkę – wyszeptała kobieta. – Świetna chwila, by każdy, kto nas obserwuje pomyślał, że drzemię – sprostował Regis. – Widzisz ich tam z boku? – Ano – powiedziała Catti-brie. – Para brudasów. Mówiąc to, kobieta zdjęła jedną dłoń z lejców i wsunęła ją pod przednią krawędź ławki. Regis obserwował, jak jej palce zaciskają się na przedmiocie i wiedział, że uspokajała się myślą, iż Taulmaril Poszukiwacz Serc, jej groźny łuk, był na miejscu i w gotowości. Niziołek również uspokoił się trochę tym faktem. Sięgnął dłonią za ławkę woźnicy i kiwnął nią niedbale, acz mocno, stukając w tworzące podłogę wozu deski i dając tym samym znak Bruenorowi, aby miał się na baczności. – No i mamy – Catti-brie wyszeptała do niego chwilę później. Regis dalej trzymał zamknięte oczy i stukał dłonią, tym razem w szybszym tempie. Uchylił leciutko lewe oko, akurat by ujrzeć idącą drogą trójkę niechlujnie wyglądających łotrów. Catti-brie zatrzymała wóz. – Och, dobrzy panowie! – krzyknęła. – Moglibyście pomóc mi i chłopcu? Mój mężczyzna dał się zabić na górskiej przełęczy i sądzę, żeśmy się trochę zgubili. Dnie całe jeździmy w tę i we w tę, a nie wiemy, którą drogą najlepiej dojechać do Dekapolis