To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Bolszewicy wiecznie zajęci wojnami i walką klasową dobór małżonków puścili na żywioł, jak dotąd jeszcze nie ustalają, kto z kim ma prowadzić razem gospodarstwo domowe i jaki kolor oczu powinny mieć dzieci poczęte 163 w oficjalnym związku małżeńskm; władza nie przeszkadza (i to jest jej grzech!) we współżyciu osób nie połączonych przez Urząd Stanu Cywilnego w „komórkę komunistycznego społeczeństwa". Jak dotąd, pozwala się na wiele rzeczy, w każdym razie mąż, nie zameldowany na powierzchni mieszkalnej żony, ma prawo z nią spać i w ogóle żyć razem, co też należy wykorzystać: tu, w tym mieszkaniu, Klim znajdzie swoje miejsce. Litwin okazał się niepotrzebny, porwanie odbyło się nieoczekiwanie, gładko i pomyślnie, do czego przyczynił się sam Szelma; już pod sam koniec pracowitego dnia, zaledwie sto metrów od ich kryjówki, wlazł na podwórze, zainteresował go samochód z artykułami żywnościowymi, który o tak późnej porze przyjechał z dostawą. Przywieziono mięso, ładowacze otworzyli już szeroko skrzydła drzwi chłodni, opuścili ocynkowaną klapę-rynnę, po której miały ześlizgiwać się w dół całe zamrożone tusze, a taki rozładunek — w porze inkasa! — mógł pokrzyżować plany grabieży w tych właśnie wytypowanych już delikatesach; Szelma chciał się jak najszybciej dowiedzieć, czy to przypadkowa dostawa, czy zmieniono grafik dostaw mięsa. Helena została na ulicy. Iwan, wśliznąwszy się na podwórze, pojął, że los mu sprzyja i wzywa do działania: opel stał obok, na podwórzu było ciemno choć oko wykol; zamachnął się — i Szelma poleciał na rynnę z rozwaloną czaszką. „Jesteś aresztowana, Surkowa!" — powiedział ostro Iwan i poprowadził ją na sąsiednie podwórze, do opla. Pokazał jej pęk kluczy, co ją tak oszołomiło, że do samego domu milczała, tym bardziej przed drzwiami, ale nie straciła odwagi i bezczelności, ściany rodzinnego domu dodawały jej otuchy, zrzuciła palto i zasyczała wyniośle: „A kim pan właściwie 164 jest?... Zaraz zadzwonię po milicję!" „Dzwoń — zezwolił Iwan — przyjadą i spytają, gdzie ta angielska bielizna i jak ona do was trafiła" — taki obrót rzeczy oczywiście jej nie odpowiadał, a kiedy usłyszała o pierścionku z kamieniem — całkiem straciła rezon; próbowała teatralnie łkać i załamywać ręce w „szaleńczej rozpaczy", ale widz pozostawał niewzruszony jak głaz, co nie dawało nadziei na ratunek, w perspektywie rysował się najwyższy wymiar kary: ten babsztyl, co przysiadł się do niej w kawiarni, przez cały czas wojny pracował w BEK — w biurze ewidencji i kontroli — tu przywożono do zniszczenia zrealizowane w sklepach talony kartek żywnościowych: głodny czas walki część ich wysyłał do powtórnego obiegu, miliony same pchały się do kieszeni, babsztyl zwolnił się z pracy w zwycięskim czterdziestym piątym roku, zmieniła nazwisko, dwukrotnie się przeprowadzała — dała się skusić na pierścionek, widać nie wszystkie jeszcze pieniądze włożyła w złoto i drogie kamienie, po które wybierał się do niej Szelma, a tam nie obyło się bez krwi, czego domyślała się Surkowa. Chciała wywołać współczucie, jęła biadać nad zmarnowaną młodością, ale umilkła, cała zamieniona w słuch: włączone radio nadawało komunikat o reformie pieniężnej. „Dwadzieścia pięć tysięcy..." — odpowiedziała, gdy Iwan zapytał, ile by się jej należało, gdyby udał się napad na delikatesy. „Dam ci dwa razy tyle" — oświadczył. „Aż tyle za jedną noc? Tak cię przypiliło?" Powściekała się jeszcze trochę i usnęła