To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Chłopak poczuł, że nogi jego straciły oparcie, że z wolna wciąga go w siebie chłodna głębina. „Przecież ja tonę! — zakrzyknął w lęku okrutnym. — Tonę! Idę na dno!" Poręcze mostu już tylko o łokieć niecały wznosiły się ponad falami. Ostatnim wysiłkiem rzucił się wtedy Pietrek ku czarnemu chłopkowi i wydarł mu z rąk złote skrzypce. Zakłębiła się, zahuczała fala dokoła. Przepadł w niej grajek-odmieniec, skryły się jasnowłose boginki. Siła wód rozkołysanych wyrzuciła Pietrka na brzeg, między olchy i wierzby. Rankiem, młynarzowie znaleźli go tam leżącego bez czucia. Pietrek unurzany był w rzecznym mule, oplatały go wodne trawy, a w ręku ściskał nieszczęsny chłopak wielką piszczel końską. Wojciech przywołał synów i we czworo z młynarzową razem zanieśli Pietrka do domu. Kiedy młodzieniec ogrzał się dobrze w pościeli i napił miodowego krupniku z korzeniami, młynarz usiadł przy jego łożu i ciekawie o wszystko wypytał. — Widziałem czarnego chłopka — zaczął Pietrek. — Na skrzypkach grał, a skrzypki były złote. Wywiódł mnie z domu tym graniem, ukazał 127 123 ie panny. Kiedym stanął na brzegu, widziałem, że tam znowu był most. — Szedłem po moście ku tym boginkom cudnym, a czarny chłopek WOIICZRS pogrąży! most w Osobłodze. Chwyciłem te złote skrzypce... Miałem je w ręku. Gdzież one? — Nie widzieli my u ciebie żadnych skrzypiec, boroku — odpowiedział Bizon. — Trzymałeś w garści ino piszczel końską. Wielką piszczel. Jeszcze tam ona leży na brzegu. Trza ci było, biedoku, wszystko wczoraj opowiedzieć, ostrzec cię, byś po nocy na brzeg nie wychodził, bo w naszej rzece, od czasu jakiegoś złe przemieszkuje. — To widziliście chłopka i wy? — Nie — rzekł Bizon — onego nikt jeszcze nie widział tutaj prócz ciebie. Powiadają tylko ludzie, że tacy rzeczni biesowie radzi pod mostami koło młynów przemieszkują i na różne sposoby ludziom na przekór czynią. Łatwo ich zgniewać, łatwo obrazić, bo to,złe stwory i chytre. Ten, coś go widział, potopił w rzece jednego człowieka z Krapkowic, kiery tu do mnie szedł, a zmylił drogę, bo już noc była. Może i jemu na złotych skrzypkach przygrywał, któż to wie, Pietrku? A może ogniem bagiennym do siebie go znęcił, kiej przy tym ogniu liczył dukaty? Jak my znaleźli tamtego w sitowiu, trzos miał u pasa ciężki, pełniuchny rzecznych kamieni. Pewnie to były owe dukaty, jakie mu czarny chłopek darował i chyba one pociągnęły tamtego boroka na dno. Most nam połamał, choć wcale powodzi nie było. Powiadają ludzie, że czarny chłopek hałasu bardzo nie lubi i cifcby, a tu do młyna to ciągle wozy zjeżdżają i po moście dudnią kołami. Ale najbardziej się gniewa na tych, co w nadmiarze kosztują kieliszka, krzyczą nocą i szturmują, że oka zmrużyć nie idzie. Już ich w młace wykąpie na pewno, ugrzęzną w niej razem z końmi i wozami. Starka mi powiadała, że i pruskim wojakom nie przepuszcza, nikogo się nie boi rzeczny diabeł. — To jakoż będzie? — przeraził się Pietrek. -*- Gzy nie mą wcale na tego chłopka sposobu? , r "i 12$ ml wodne panny. Kiedym stanął na brzegu, widziałem, że tam znowu był most. — Szedłem po moście ku tym boginkom cudnym, a czarny chłopek wonczas pogrążył most w Osobłodze. Chwyciłem te złote skrzypce... Miałem je w ręku. Gdzież one? — Nie widzieli my u ciebie żadnych skrzypiec, boroku — odpowiedział Bizon. — Trzymałeś w garści ino piszczel końską. Wielką piszczel. Jeszcze tam ona leży na brzegu. Trza ci było, biedoku, wszystko wczoraj opowiedzieć, ostrzec cię, byś po nocy na brzeg nie wychodził, bo w naszej rzece, od czasu jakiegoś złe przemieszkuje. — To widziliście chłopka i wy? — Nie — rzekł Bizon — onego nikt jeszcze nie widział tutaj prócz ciebie. Powiadają tylko ludzie, że tacy rzeczni biesowie radzi pod mostami koło młynów przemieszkują i na różne sposoby ludziom na przekór czynią. Łatwo ich zgniewać, łatwo obrazić, bo to,złe stwory i chytre. Ten, coś go widział, potopił w rzece jednego człowieka z Krapkowic, kiery tu do mnie szedł, a zmylił drogę, bo już noc była. Może i jemu na złotych skrzypkach przygrywał, któż to wie, Pietrku? A może ogniem bagiennym do siebie go znęcił, kiej przy tym ogniu liczył dukaty? Jak my znaleźli tamtego w sitowiu, trzos miał u pasa ciężki, pełniuchny rzecznych kamieni. Pewnie to były owe dukaty, jakie mu czarny chłopek darował i chyba one pociągnęły tamtego boroka na dno. Most nam połamał, choć wcale powodzi nie było. Powiadają ludzie, że czarny chłopek hałasu bardzo nie lubi i cifcby, a tu do młyna to ciągle wozy zjeżdżają i po moście dudnią kołami. Ale najbardziej się gniewa na tych, co w nadmiarze kosztują kieliszka, krzyczą nocą i szturmują, że oka zmrużyć nie idzie. Już ich w młace wykąpie na pewno, ugrzęzną w niej razem z końmi i wozami. Starka mi powiadała, że i pruskim wojakom nie przepuszcza, nikogo się nie boi rzeczny diabeł. — To jakoż będzie? — przeraził się Pietrek. **- Czy nie ma wcale na tego chłopka sposobu? r s— Pewnie, że musi być, bo by przecież tu żaden człowiek nie usiedział. Taki bies to każdego utrapi. Przez otwarte okno słychać było wrzawę głosów, okrzyki i zapytania, które dochodziły z dziedzińca. Zebrał się tam wielki tłum ludzi z wiosek bliższych i dalszych, bo wieść o Pietrkowej przygodzie lotem ptaka już obiegła okolicę. Wszyscy radzili, jak pozbyć się z rzeki czarnego chłopka. Jedni wołali, by Osobłogę zarzucić po brzegi kamieniami, drudzy, by wlewać do niej całymi wiadrami święconą wodę, jeszcze inni, by złowić diablika w sieci i odstawić na sąd do ratusza w mieście. „Nie, nie... — kręciła na wszystko głową baba wędrowna, która po świecie daleko chodziła i wiele od ludzi słyszała, a w tym czasie właśnie wracała z odpustu brzegiem rzeki