To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Gdzie oni są? - wyrzęził chrapliwie głosem, który nie miał w sobie nic ludzkiego. - Wrócili do swego przeklętego zamku na Imszę - mruknął Conan. - Zabrali Devi z sobą. - Pójdę! - wybełkotał nieszczęśnik. - Pójdę tam! Zabili Gitarę; ja zabiję ich... akolitów, Czterech Czarnego Kręgu i samego władcę! Zabiję... wszystkich zabiję! Usiłował powlec swoje okaleczone ciało dalej, lecz nawet jego nieposkromiona siła woli nie była już dłużej w stanie ożywiać tych krwawych strzępów, potrzaskanych kości trzymających się tylko na poszarpanych tkankach i poprzerywanych ścięgnach. - Idź za nimi! - wybełkotał Khemsa, tocząc z ust krwawą pianę. - Idź! - Zamierzam to zrobić - warknął Conan. - Chciałem skrzyknąć moich Afgulisów, ale zwrócili się przeciwko mnie. Jadę na Imszę sam. Odbiorę im Devi, nawet gdybym musiał rozszarpać tę przeklętą górę własnymi rękami. Nie sądziłem, że gubernator ośmieli się zabić moich naczelników, kiedy ja mam Devi, ale wygląda na to, że myliłem się. Zapłaci mi za to głową. Teraz nie potrzebuję jej już jako zakładniczki, ale... - Niech spadnie na nich klątwa Izila! - dyszał Khemsa. - Idź! Ja - Khemsa... umieram.,Czekaj... weź mój pas. Poharataną ręką zaczął gmerać wśród strzępów odzienia i Conan, pojmując jego intencje, nachylił się i zdjął z okrwawionego ciała pas o dziwnym wyglądzie. - W otchłani trzymaj się złotej żyły - mamrotał Khemsa. - Noś mój pas. Dostałem go od stygijskiego kapłana. Pomoże ci, chociaż mnie zawiódł. Stłucz kryształową kulę z czterema złotymi jabłkami granatu. Strzeż się przctttan Władcy... Idę do Gitary... ona czeka na mnie w piekle.., ale, ya Ske()s yar! Z tymi słowami umarł. Conan popatrzył na pas, upleciony z włosów nie pochodzących z końskiej grzywy. Był przekonany, że pas został spleciony z czarnych, kobiecych loków.w gęstych splotach tkwiły maleńkie klejnociki, jakich nigdy jeszcze nie widział. Sprzączka miała przedziwny kształt: wyobrażała płaską, klinowatą głowę żmii, okrytą drobnymi złotymi łuskami. Spoglądającemu na pas Conanowi zimny dreszcz przebiegł po plecach; zamachnął się, zamierzając cisnąć go w przepaść, ale po namyśle zapiął go na biodrach, chowając pod tym szerszym, bakariockim, który zawsze nosił. Później dosiadł konia i pojechał dalej. Słońce schowało się za turnie. Conan piął się w górę przez ich długie cienie, okrywające niczym granatowy płaszcz doliny i skalne półki w dole. Już [Zbliżał się do szczytu, gdy posłyszał przed sobą stuk podkutych kopyt. Nie wahał się ani chwili. W rzeczy samej, ścieżka była tak wąska, że wielki ogier nie | Zdołałby zawrócić. Cymerianin minął skalny występ i dotarł na nieco szerszy ^Odcinek szlaku. Chór ostrzegawczych wrzasków rozdarł mu uszy, lecz jego ogier już przycisnął przestraszonego konia do skały, a Conan uwięził ramię jeźdźca w żelaznym uścisku, zatrzymując spadające ostrze w powietrzu. - Kerim Szach! - mruknął Conan i w oczach zapaliły mu się czerwone błyski. Turańczyk nie stawiał oporu. Siedząc na koniach, niemal dotykali się piersiami, a dłoń Cymerianina zaciskała się na jego ramieniu. Za Kerim Szachem ciągnął rząd Irakzajczyków na wychudłych koniach. Spoglądali pałającymi oczyma na zagradzającego im drogę nieznajomego, trzymając w pogotowiu łuki i kindżały, lecz nie spiesząc się z ich użyciem ze względu na niebezpieczną bliskość ziejącej u ich stóp przepaści. - Gdzie jest Devi? - zapytał Kerim Szach. - Co ci do tego, hyrkański szpiegu? - warknął Conan. - Wiem, że jest w twoich rękach - odparł Kerim Szach. - Jechałem z góralami na północ, kiedy wpadliśmy w zasadzkę zastawioną przez wrogów na przełęczy Szalizah. Wielu moich ludzi zostało zabitych, a resztę ścigano jak stado szakali. Kiedy pozbyliśmy się prześladowców, skierowaliśmy się na zachód, ku przełęczy Amir Jehun, i dziś rano natknęliśmy się na wędrującego przez góry Wazulisa. Był zupełnie szalony, lecz zanim umarł, sporo dowiedziałem się z jego bezładnej paplaniny. Powiedział mi, że był jedynym ocalałym z bandy, która ruszyła za wodzem Afgulisów i kszatrijaską branką do wąwozu przy wiosce Kurum. Wciąż mówił o człowieku w zielonym turbanie, którego potrącił koń Afgulisa i który - zaatakowany przez ścigających tamtego Wazulisów - wygubił ich, niszcząc tak, jak jęzor płomienia niszczy chmarę szarańczy. W jaki sposób on jeden uszedł z życiem, nie wiem, i on też nie wiedział, lecz z jego majaczeń zrozumiałem, że Conan z Ghor był w Kurum ze swą królewską branką. Kiedy przedzieraliśmy się przez góry, napotkaliśmy nagą, niosącą bukłak z wodą Galzajkę, która powiedziała nam, że została obrabowana i zniewolona przez olbrzymiego wojownika w stroju wodza Afgulisów, który - jak mówiła - zabrał jej ubranie dla towarzyszącej mu Vendianki. Dziewczyna twierdziła, że podążyłeś na zachód. Kerim Szach nie uznał za stosowne wyjaśnić, że kiedy wrogo nastawieni górale zagrodzili mu drogę, właśnie jechał na umówione spotkanie z oddziałami turańskiej jazdy. Droga do Doliny Guraszah przez przełęcz Szalizah była dłuższa niż droga wiodąca przez przełęcz Amir Jehun, lecz ta ostatnia przecinała ziemie Afgulisów, których Kerim Szach wolał unikać, przynajmniej dopóki nie połączy się z armią. Odcięty od drogi biegnącej przez przełęcz Szalizah, podążył jednak tym niebezpiecznym szlakiem, aż wieść, że Conan ze swoją branką nie dotarł jeszcze do Afgulistanu, skłoniła go do zawrócenia na południe i zuchwałej wyprawy w głąb gór w nadziei doścignięcia Cymerianina. - Lepiej powiedz mi, gdzie jest Devi - zaproponował Kerim Szach