To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Przekonanie o istnieniu pozaziemskiego życia i planetarnych kultur na obcych ciałach niebieskich może zresztą opierać się nie tylko na tym jednym argumencie, że wiara, jakobyśmy w całym bezgranicznie wielkim Wszechświecie byli jedynymi myślącymi istotami, jest wprost śmieszna i zakrawa na arogancję. Znaczna część tej książki służyła przecież udowodnieniu, że rozwój od atomów przez tworzone z nich cząsteczki aż do pierwszych komórek i dalej jeszcze przebiegał w sposób ciągły i wypływał z wewnętrznej prawidłowości, bez nadprzyrodzonej ingerencji z zewnątrz. Że prowadził bezbłędnie i nieuchronnie od nieorganicznego do organicznego, a stąd do biologicznego poziomu. Za rzecz najcudowniejszą uznaliśmy przy tym fakt, że na początku istniał jeden pierwiastek – wodór – oraz że w swojej budowie atomowej i strukturze – których pochodzenie pozostanie dla nas na zawsze tajemnicą – zawierał on wszystkie założenia potrzebne do zrodzenia z biegiem czasu tego, co dzisiaj istnieje, nas samych i całego Wszechświata. Mówiliśmy więc, że historię, którą w tej książce opowiadaliśmy, określić można jako dzieje nieustających przemian wodoru. Wciąż od nowa widzieliśmy, z jaką siłą przebijały się i rozwijały możliwości ukryte w tym cudownym atomie, przede wszystkim w takich chwilach dziejowych, gdy szczególne okoliczności lub krytyczne sytuacje przejściowo sprawiały wrażenie, że rozwój dobiega kresu. Jakież mogą być w tych warunkach przyczyny, które kazałyby nam wątpić w to, że ten zadziwiający i cudowny atom wodoru nie rozwinął w podobny sposób tkwiących w nim możliwości także i na planetach innych słońc? Skoro w jego historii tu na naszej Ziemi ze skomplikowanych cząsteczek wytworzyło się życie z taką samą nieuchronnością, z jaką dawno przedtem z połączenia tegoż wodoru z tlenem powstała woda – jakież rozsądne przesłanki pozwoliłyby nam wątpić, że to samo w zasadzie rozegrało się również w niezliczonych innych miejscach Wszechświata, wszędzie tam, gdzie tylko warunki temu sprzyjały? Niewątpliwie – tylko "w zasadzie to samo". Przecież w ciągu naszej opowieści natknęliśmy się niejednokrotnie także na zjawisko przypadku, który przestawiał dalszy przebieg na drogę niekonieczną, a zatem nieoczekiwaną. Poznaliśmy samowolą konkretnych okoliczności, takich jak szczególne, jedyne w swoim rodzaju widmo promieniowania naszego Słońca, czy też równie swoisty skład pierwotnej atmosfery; okoliczności te rodziły pewne warunki, a jednocześnie na zawsze wykluczały inne. Ponieważ tak się działo niemal od pierwszej chwili, a odtąd przez cały upływający czas prawie w każdej chwili wciąż od nowa – liczba nigdy nie urzeczywistnionych możliwości na samej Ziemi przekracza w stopniu niewyobrażalnym bardzo małą w porównaniu z tym liczbę szans zrealizowanych. Gdyby wszystko miało się raz jeszcze rozpocząć, gdyby pra-Ziemia raz jeszcze powstała i gdyby znowu, w dokładnie takich samych warunkach wyjściowych, miała przed sobą cztery miliardy lat, wynikłoby stąd na pewno coś całkowicie odmiennego. Gdyby taką próbę można było powtarzać dowolnie wiele razy, wygląd Ziemi w końcowym rezultacie bezsprzecznie nie byłby taki, jak ten, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, prawdopodobnie nawet nie zachodziłoby najmniejsze podobieństwo. Nawet więc wtedy, gdy jesteśmy przynajmniej nieco zorientowani w warunkach startu, wyobraźnia nasza zawodzi. A cóż dopiero wobec konkretnych form, jakie przybrał wodór w warunkach pozaziemskich, w stosunku do możliwości, jakie się objawiły, gdy ów materiał wyjściowy i zrodzone z niego pierwiastki rozwijały się w innym polu grawitacyjnym, w atmosferze innej niż ziemska, pod promieniowaniem innego, obcego słońca. Kto, wolny od wszelkich uprzedzeń, przemyśli sobie wszystkie te przesłanki do końca, może dojść tylko do jednego wniosku: tam na górze, nad naszymi głowami, roi się od życia, świadomości i osiągnięć ducha. Nawet jeśli przyjęliśmy założenie, że tylko 6 procent gwiazd naszej Drogi Mlecznej ma swoje planety, na których mogło powstać życie – a jest to ocena niezwykle ostrożna według poglądu większości współczesnych astronomów – oznacza to, że w naszym tylko Układzie Gwiazdowym istnieje 12 miliardów ciał niebieskich potencjalnie brzemiennych życiem. Jeżelibyśmy równie ostrożnie przyjęli wielkość ryzyka, które tamuje faktyczny rozwój tkwiących w wodorze możliwości, i założyli, że rozwój świadomego siebie życia do form. wyższych mógł przebiegać tylko na jednej jedynej spośród 100 000 planet, w samej naszej Drodze Mlecznej – przy takiej szansie, zaledwie l : 100 000! – istniałoby oprócz naszej ziemskiej jeszcze 120 000 innych kultur planetarnych. To, że liczba ta wydaje nam się niewiarygodnie wielka, bierze się stąd, że wszystkie panujące w Kosmosie warunki są niewiarygodne dla naszej wyobraźni szkolonej na stosunkach ziemskich. A gdy jeszcze w związku z tą podaną liczbą uświadomimy sobie, że w samym tylko zasięgu współczesnych teleskopów występuje z całą pewnością kilkaset miliardów układów dróg mlecznych, których dotyczyć musi podobne założenie – doprawdy w głowie się kręci! Ograniczmy się więc tylko do warunków naszej własnej Drogi Mlecznej. 120 000 planetarnych kultur – oto najskromniejsza rachuba, stanowiąca dla nas punkt wyjścia