To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zajmuje przynajmniej połowę mnie i stanowi mo- je zupełne przeciwieństwo. Jest moim cieniem albo cieniem mojego cie- nia. Została zasiana i rośnie w moim wnętrzu. - Co masz na myśli? - spytał Sax z lękiem. - Przeciwieństwo. Ona myśli w sposób, który mnie w życiu nie przy- szedłby do głowy. - Ann odwróciła głowę, jak gdyby zażenowana. - Na- zywam ją Kontr-Ann. - A jak byś ją... scharakteryzowała? - Jest... No nie wiem. Uczuciowa. Sentymentalna. Głupia. Płacze na widok kwiatów. Uważa, że wszyscy ludzie zawsze bardzo się starają. Te- go typu bzdury. - Nigdy przedtem się tak nie zachowywałaś? - Z pewnością nie. Nonsens. Ta druga istota wydaje mi się absolut- nie realna. Zatem... jest we mnie Ann i Kontr-Ann. I... może jakaś trze- cia. - Trzecia? - Tak sądzę. Osoba, która nie jest żadną z nas dwóch. - A czy... to znaczy, czy ona również ma imię? - Nie, nie ma. Jest nieuchwytna. Młodsza. Miewa pomysły, które są... niezwykłe. Nie Ann i nie Kontr-Ann. Przypomina Zo, znałeś ją? - Tak - odparł zaskoczony Sax. - Lubiłem ją. - Naprawdę? Uważałam, że jest okropna. Jest więc we mnie także coś z niej... Trzy osoby. - Bardzo dziwne. Ann roześmiała się. - Czy nie ty wymyśliłeś, że masz w głowie laboratorium pamięci, które zawiera wszystkie twoje wspomnienia, skatalogowane, zdaje się, według numerów pokojów czy gabinetów? - To był bardzo skuteczny układ. Ann znowu się roześmiała, tym razem głośniej. Sax, słysząc ten dźwięk, uśmiechnął się, choć równocześnie poczuł także obawę. Trzy Ann? Przecież nawet jednej nie potrafił zrozumieć! - Niestety, tracę niektóre pliki w tym laboratorium - zauważył. - Ca- łe partie mojej przeszłości. Niektórzy ludzie twierdzą, że pamięć jest sys- temem węzłowo-sieciowym, toteż możliwa jest dla nich metoda „pałacu pamięci", która intuicyjnie odbija układ fizyczny. Jeśli jednak gdzieś ci się zawieruszy jakiś punkt węzłowy, zginie wraz z nim cała otaczająca go sieć. Przeglądam więc literaturę, szukając na przykład wzmianki o czymś, co kiedyś zrobiłem, a gdy znajdę, próbuję sobie przypomnieć kontekst - jak to robiłem, jakie miałem problemy metodologiczne i tak dalej. Czasa- mi nie mogę sobie przypomnieć nic z danego okresu. Jak gdyby dany fakt nigdy się nie zdarzył. - Problemy z „pałacem". - Tak. Nie przewidziałem ich. Nawet po moim... wypadku... byłem pewny, że nigdy nie stracę umiejętności... myślenia. - Wydaje mi się, że nie masz problemów z myśleniem. Sax potrząsnął głową, przypominając sobie zaćmienia, luki w pamię- ci, doznania, które Michel nazywał presąue vus, chaos myślowy. Myśle- nie nie polegało po prostu na umiejętnościach analitycznych albo poznaw- czych, było czymś ogólniejszym... Spróbował opowiedzieć, co mu się ostatnio przydarzyło, i miał wrażenie, że Ann słucha go z uwagą. - Rozumiesz więc, przyglądam się najnowszym badaniom nad pa- mięcią. Robi się coraz bardziej interesująco. To naprawdę pilny problem. Pomagają mi Ursula, Marina i laboratoria w Acheronie. Sądzę, że uda im się odkryć coś, co może nam pomóc. - Jakąś tabletkę wspomagającą pamięć? - Tak. - Wyjaśnił Ann działanie nowego kompleksu anamnestyczne- go. - Uważam, że trzeba spróbować. I rośnie we mnie przekonanie, że wszyscy pozostali przedstawiciele pierwszej setki powinni się zebrać w Underhill i zastosować ten środek. Dla przypomnienia sobie czegoś bar- dzo ważny jest kontekst. Zobaczenie siebie nawzajem mogłoby nam po- móc. Nie wszystkich to interesuje, ale większość - tak. - Kto się zgodził? Sax wymienił wszystkie osoby, z którymi się skontaktował. Więk- szość z pozostałych, czyli mniej więcej tuzin. - Wszyscy pragniemy, żebyś była z nami. Wiem, że chciałbym tego bardziej niż czegokolwiek. - Brzmi interesująco - odrzekła Ann. - Najpierw jednak musimy przejść tę kalderę. Idącego po skałach Saxa na nowo zadziwiła kamienna rzeczywistość tego świata. Podstawy: skały, piasek, pył, drobinki miału. Nocą niebo by- ło ciemnoczekoladowe i pozbawione gwiazd. Długie, nie zamazane odle- głości. Obszar na dziesięć minut. Długość godziny, podczas której szedł. Uczucie ruchu w nogach. Otaczały ich pierścienie sterczących daleko w niebo kalder. Nawet kiedy dwoje piechurów znalazło się w środku centralnego kręgu, dostrze- gli późniejsze, głębsze kaldery o kształcie dużych wcięć w jedną gładką ścianę. Tu ostra krzywizna planety nie miała wpływu na perspektywę pa- trzącego, wypukłości nie były widoczne, urwiska natomiast - swobodne i wyraźnie zauważalne nawet z odległości trzydziestu kilometrów. Skut- kiem tego, miejsce wyglądało jak rezerwat. Park, kamienny ogród, labi- rynt oddzielony od świata tylko jedną ścianą. To miejsce w całości zale- żało od tamtego (mimo iż niedostrzegalnego) świata. Kaldera była duża, lecz niewystarczająco duża, aby się w niej ukryć. Świat wlewał się ze wszystkich stron i przepełniał umysł, niezależnie od jego pojemności stu bilionów bitów; niezależnie od wielkości tablicy neuronów, istniał tylko jeden wątek wymuszonych wspomnień, samej świadomości, żywego cią- gu myślowego, który mówił: „skała", „urwisko", „niebo", „gwiazda". Na skalnej powierzchni zaczęło się pojawiać coraz więcej głębokich pęknięć i rys; wiele miało kształt łuków. Stare szczeliny prostopadłe do nowych, dużych dołów w północnych i południowych kręgach wypełniał rumosz i pył. Te skalne pęknięcia zmieniły spacer Saxa i Ann w prawdzi- wą wędrówkę. Teraz rzeczywiście chodzili po labiryncie. Droga stała się trudna. Niemniej jednak, cały czas szli i w końcu dotarli do krawędzi pół- nocnego kręgu, który na mapie Russella określono numerem „2". Gdy spojrzeli w dół, odkryli właściwy kształt kaldery i jej zaokrąglonych wcięć; nagły uskok w dotychczas ukryte dno, leżące tysiąc metrów niżej. Na dno północnego kręgu prowadził szlak, jednak kiedy Ann wska- zała go, a potem zobaczyła minę Saxa, roześmiała się i dodała, że można go przejść tylko z odpowiednim sprzętem. Powiedziała lekkim tonem, że musieliby się potem znowu wspinać, a przecież główna ściana kaldery by- ła już wystarczająco wysoka. Postanowili więc zamiast tego obejść pół- nocny krąg i skorzystać z innej trasy. Zaskoczony tolerancją Ann (i wdzięczny), Sax podążył za nią na za- chodni kraniec północnego kręgu. Pod wielką ścianą głównej kaldery za- trzymali się na noc, rozbili namiot i w milczeniu zjedli posiłek. Po zachodzie słońca ponad zachodnią ścianę kaldery wystrzelił w gó- rę Fobos; wyglądał jak mały, szary płomyk