To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Państwo będą przyglądać się temu z okien. — A pan doktor raczy nam także pokazać coś niecoś ze swych rycerskich umiejętności? — zapytała wielka księżna. Zmarszczył się. Nie lubił występować na pokazach, dama jednak dodała: — Nie widzieliśmy jeszcze nigdy jak ktoś włada lassem. Proszę, panie doktorze! Wypogodniał. — Służę, bardzo chętnie. Podwórzec leśniczki był obszerny. Damy zostały w pokoju, patrzyły przez zamknięte okna, panowie czekali na widowisko na podwórzu. Sternau przebrał się w skórzaną, myśliwską koszulę, takie same spodnie, ciężkie buty trapera i szeroki, filcowy kapelusz. — Jeździec z prerii! — zawołał wielki książę. Ciekawość owładnęła wszystkimi. Chłopiec zaś przyjechał na koniku na oklep, z uzdą w dłoni. Miał odzienie podobne do Sternaua. Dwururka była przewieszona przez plecy. — Kurt, wyprowadź kozła! — zawołał mały. Zjawił się kozioł nadzwyczaj silnej budowy, który na widok konika stanął w gotowej do boju postawie. Chłopiec obwiązał sobie lasso naokoło ciała złożył resztę w kręgi i wziął je w prawą rękę, lewą skierował konia. Skoro się ten poruszył, stanął naprzeciw niego kozioł i uderzył rogami. Ponny bił weń przednimi kopytami, ale kozioł nie ustępował. — Przeeeskok! — zakomenderował Sternau — Hallo! — zawołał chłopiec i przeskoczył przez kozła. Biegali naokoło podwórza. Naraz wyciągnął równo nogi, ukląkł na grzbiecie konika. — Hallo! Kurt! Bicz do ręki! — zawołał. Ten znał swoją powinność, jął spędzać kozła z miejsca. Zwierzę chciało stanąć do obrony, wreszcie jednak jęło zmykać przed koniem. Czuło, że teraz ma być złowione na lasso. Pędziło zygzakiem, robiąc boczne odskoki. To mu jednak nic nie pomagało. Robert ciągle pędził na swoim koniku za nim. — Baczność! — zawołał Sternau. Chłopiec, dotychczas klęczący, usiadł znowu i chwycił lasso nad głową. — Wraz! Lasso zaszumiało, kręgi rozwijały się i jakby łapka chwytały głowę kozła. W tej chwili chłopiec poderwał konia, ten stanął w miejscu. Kozioł uczynił jeszcze parę podskoków, węzły lasso opasały go, padł na ziemię. — Brawo! brawo! brawo! — brzmiało zewsząd. Kozła uwolniono z pułapki. Nastąpiła jazda z przeszkodami, która skończyła się dla Roberta burzą oklasków i pełnym triumfem. Sternau także musiał dokazywać sztuk z lassem, z bolą i z tomahawkiem. Szczególnie pięknie wyglądał na koniu, kiedy chciał pokazać, jak prawidłowo należy używać lasso. Wypędzono wszystkie konie ze stajni. — Moi panowie — rzekł podziwiany przez wszystkich Sternau — koń mój nie nawykł do lassa i przestrzeń tutaj jest za mała. Dał znak parobkowi by popłoszył konie i porozpędzać je na wszystkie strony. — Kurt, teraz wystrzał z armatki! Huknął strzał z ogromnej prochownicy. Rumaki pędziły naokoło jak szalone. Widok był przerażający, damy prawie mdlały ze strachu. Wielki książę chciał prosić, by Sternau porzucił tę dziką jazdę. Było za późno. W szalonym pędzie wpadł między wystraszone zwierzęta i pędził razem z nimi. Nagle ubódł swego gniadego ostrogami i stanął w miejscu. Cały tabun koni pędził tymczasem kołem, po ogromnym podwórcu. Sternau rozwinął lasso. Sznur zagwizdał w powietrzu nad głową siłacza, padł kręgami swoimi w stronę kasztana, nagły zwrot w tył i… ogier leżał na ziemi. Zerwała się burza oklasków. Sternau uwolnił ogiera od niemiłych uścisków lassa. Potem nastąpiły popisy w strzelaniu z ciężkiej strzelby. Robert strzelał do wron w locie, Sternau celował w przelatującego wróbla. Znalazł się w świcie wielkiego księcia mężczyzna, niejaki hrabia Walesrode, który opowiadał o dziwnych wodzach indiańskich, straszliwych strzelcach i bardzo dzielnych rycerzach. Powiedział też, iż słyszał od posła w Berlinie dziwne opowieści o tych ludziach. Jeden z nich — na przykład — był w stanie powalić uderzeniem pięści dorosłego konia. A strzelbę miał sławną, ogromną, ciężką, „niedźwiedzią śmiercią” nazywaną. Wszyscy obecni dziwili się słowom hrabiego. Jakie było ich zdziwienie, kiedy w czasie rozmowy poznali, że owym sławnym traperem był nie kto inny, jak sam Sternau. Podziwiano jego strzelbę, mierzono jego siłę. Pokazał małą próbkę swych umiejętności. Przyprowadzono doń na podwórzec dziewięcioletniego, ciężkiego konia pociągowego. Sternau uderzył go pięścią w głowę i koń runął jakby nieżywy… Hrabia zaprzyjaźnił się ze Sternauem i zaprosił do siebie do swojego zamku. Wielki książę także raczył zaprosić doktora do swego myśliwskiego pałacyku. Rodzice Roberta, ludzie prości, cieszyli się ogromnie względami wielkiego księcia, który ich wypytywał o różne rodzinne szczegóły