To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Było trochę krzyku za to na sędziego i strukczaszy mu na ustępie wymówił, że dlatego uchylił się, bo sędzina chce być na świętego Karola w Nieświeżu, aby córki produkować, gdzie jej być nie wypadało, gdyby mąż podpisał się na dekrecie przeciwko księciu. Mówiono także, że pan Leon Borowski w imieniu księcia ofiarował mu za to szubę rysią. Ale Bóg świadek, że to była obmowa. Aż tu sejmik na pisarstwo ziemskie nadchodził, gdzie książę wedle zwyczaju swojego zjechał, tym więcej, że chciał utrzymać pana Michała Rejtena, co był Radziwiłłowskim z duszą i ciałem. Zjechał książę w trzydzieści pojazdów do klasztoru bernardyńskiego, którego był syndykiem, i całkowity swoim dworem zajął, oprócz kilku cel, w których jak mogli, zakonniki się ścisnęli. Sam książę stał w celi gwardiana, jako najobszerniejszej; ale w nocy w niej ledwo kotowi przecisnąć się można było, bo prócz księcia, pokotem obok księcia leżał pan Michał Rejten. Burgielski, szatny, ojciec Idzi, który był wielkim egzorcystą (a że książę złych duchów mocno się obawiał, wymówił sobie, aby on w celi koło niego spał), i do tego Nepta, ogromna wyżlica, faworyta księcia. Opowiadał nam pan Michał Rejten, że przez dziesięć dni, co trwał sejmik, oka nie zmrużył: takie okropne było chrapanie księcia, ojca Idziego i Nepty. A szlachta okoliczna, która za księciem piechotą przyszła, na dziedzińcu klasztornym spała, na którym kilkanaście stało fur z krupami, mąką, słoniną i gorzałką; ciągle kurzyły się kotły na dziedzińcu, a w rzeźni co dzień woły rżnięto; a książę (co na zdrowie mu) dwa razy obiadował na dzień: pierwszy ze szlachtą okoliczną na dziedzińcu z kotła zajadał krupnik i flaki, a potem w refektarzu z magnatami i obywatelami województwa, których u siebie częstował, albo u jakiego urzędnika, do którego się zaprosił. Otóż to pan Michał, co by rad widział koniec interesu z Tryzną (bo szlachta taki na to krzyczała), a sam nie śmiał otwarcie z tym się księciu odezwać, podmówił ojca Idziego (którego książę, w łóżku leżąc, przed zaśnięciem co dzień wypytywał o czyśćcu, jakie tam są męki i jak z nich najskuteczniej się wywinąć, co mu ojciec Idzi, jak umiał, tłomaczył), aby mu bąknął, iżby dał się przekonać i był sprawiedliwym dla pana Tryzny. Jakoż się wziął do tego bernardyn i to było tak, jako mnie pan Burgielski, szatny, co do słowa opowiedział jako naoczny świadek. Otóż po odbytych pacierzach, gdy się wszyscy pokładli i czas niejaki panowało milczenie, książę odezwał się: - Ojcze Idzi, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - Czy nie słyszy wasze, jak moja Nepta warczy? Zapewne nieboszczyk Wołodkowicz mnie nawiedza. Na to pan Michał Rejten przeżegnawszy się: - Co też się marzy waszej książęcej mości? Ludzie się szastają po korytarzu, a Nepta warczy; już zaraz ma być pan Wołodkowicz. - Milczałbyś waść, panie kochanku! Że umiesz grać w francuskie karty, to już się masz za mędrka. Ja nie do waści mówię, ale do ojca Idziego. Ojcze Idzi, wszak prawda, że dusze z czyśćca wychodzą, aby krewnych i przyjaciół o ratunek prosić? Żeby temu przeczyć, trzeba być biskupem Massalskim albo Marcinem Lutrem. - Tak jest, JO. książę! Bywa to, bywa. - Słyszysz, panie Michale? Otóż to aż miło spać z teologiem, bo i oświeci, i uspokoi. Mój ojcze Idzi, zawsze nieboszczyk Wołodkowicz mnie w oczach stoi. Co to był za przyjaciel! Żebym go mógł wskrzesić, oddałbym wszystko, co mam. a sam do bernardynów bym wstąpił. To za życia nieboszczyka księcia pana najechałem był po pijanemu na pana Piotra Kotwiczą i dom mu podpaliłem. Na mnie pan Kotwicz namalował sto tysięcy pretensji i kazał mnie oświadczyć, że jeżeli mu nie wyliczę tej kwoty, to mnie zapozwie. Ja był goły, bo nieboszczyk pan był skąpy, a do tego tak groźny, że raz mnie kazał dać pięćdziesiąt batogów, chociaż już byłem miecznikiem litewskim i orderowym panem; a za taki zbytek, jakby się o tym dowiedział, toby mnie ubił. Co tu było robić? A mój Wołodkowicz dwa folwarki swoje własne zastawił i zagodził Kotwiczą (tu słychać było, jak książę zaszlochał). I czy to jeden raz za mnie się poświęcił? Kiedyś to mnie (pan Wołodkowicz jakby przeczuwał, że niedługo będziemy z sobą) powiedział: "Książę Karolu, ty dłużej ode mnie żyć będziesz; jak mnie przeżyjesz, pamiętaj o mojej duszy