To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dzielna ona, sama w życiu poradzi, ale zawszeć to białogłowa. Żeby Tyzenhauzom w ręce jej nie dać, pojmujesz? – Pojmuję – odrzekł, nie odwracając wejrzenia od wbitych w niego w gorączkowym oczekiwaniu oczu Kryszpina. – Pojmuję, ale tuszę, że sam najlepszą córze swojej opiekę zapewnisz. – Toż myślę najwyżej przez ten czas, gdy z dala będę od niej przebywał. Leonka takoż poproszę, druh dawny, teraz też nam przyszedł z pomocą. – Woyszwiłło tobie i córce twojej całym sercem oddany – powiedział Kalkstein, myśląc jednocześnie, że trzeba czym prędzej owego lekarza z Trok ściągać. Żeby to już Horusza powrócił... Jakby w odpowiedzi, zabrzęczały z dworu dzwoneczki przy saniach. *** Obszerna gospoda przy ulicy Mostowej, do której dostawać się trzeba było po kilku schodkach w dół wiodących, w pierwsze tygodnie 1666 roku całe dni pełna była oficerów litewskich. Ściągnięci rozkazem hetmana polnego Michała Kazimierza Paca, to jedno wiedzieli, że szykuje się nowa rozgrywka dworu królewskiego z Lubomirskim. Jawnie gadano na pokojach wielmożów, że listopadowy rozejm pozorny był, obie strony nie myślą rezygnować ze swoich pretensji. Krzysztof Pac, kanclerz wielki litewski, od dawna rezydował w Warszawie, z Litwą kontakt utrzymując głównie przez posły. Śmiano się, że to żona, z domu hrabianka Eugenia de Mailly Lascaris, tak go trzyma przy dworze królewskim, Maria Ludwika pono z nikim tak chętnie w ulubioną rewersynę nie grywa, jak z nią właśnie. Wyprawę do Korony widziano chętnie, bolała bowiem zapalne litewskie serca klęska pod Częstochową. Chęć pomszczenia przegranej sprawiała, iż mało wnikano w zawiłe arkana politycznych posunięć. Na króla miłościwego porwał się Lubomirski rebeliant, sromotą okrył broniących monarchę Litwinów, pana swojego trza zatem bronić, pomstę za hańbę brać. Szczególnie proste wydawało się to oficerom z tych chorągwi i regimentów, które od dawna służyły pod Pacem, nieco inaczej widzieli sprawy towarzysze zmarłego niedawno, jeszcze nie pogrzebanego hetmana wielkiego Litwy, Pawła Sapiehy. Pułkownik Dauksza zwłaszcza przejmował się ostatnimi czasy publicznymi sprawami, co zdumiewało tym bardziej, że jeszcze niedawno był zwolennikiem polityki Paców. Teraz otwarcie wyrażał swe żale, z niższym oficerstwem rad się bratał, w głowach im mamił, aż go ostrzegali poniektórzy z przyjaciół, że się możnym gotów narazić. Teraz też walił pięścią w stół, niewielki wzrostem, ale sławny ze swojej siły. Pianą z kufli bluznęło wokoło, ten i ów czym szybciej spijał smak z piwa. – Wam śmiech, a mnie się zda, że wrychle wszyscy my łzy lać będziemy. Druha dzisiaj napotkałem, co z pismami od kanclerza wielkiego do hetmana przybył. Niesłychane mi opowiadał sprawy. Małoć, że Litwa wbrew układom z Koroną wojskami swymi jej ziemie nachodzi, jeszcze wrychle żołnierz całej Jewropy będzie u nas wojował. Jako za szwedzkiej wojny, każdy będzie próbował być panem... – Jakże to? – zdumieli się słuchający. – Jakże to? A tak, że dwór królewski czeka francuskich posiłków. Gadają, że dwanaście tysięcy wieść ma do Polski książę Kondeusz. Ze Szwedem takoż idą znoszenia o ratowanie królewskiego majestatu. Kozackie regimenty już są przy dworze. – Mus to dla króla, nie szczera ochota. Lubomirski pierwszy wwiódł w kraj Rakuszan, takoż z Kozakami wchodzi w przymierze, z elektorem paktuje i z carem. Elektorski ajent Niemirycz cięgiem podle tego rebelianta siedzi – porwał się Jundziłł, bliski krewniak dowódcy husarii litewskiej, Połubińskiego. – Cichaj, tyś pątnik spod Częstochowy! – przerwano mu. Drzwi zaskrzypiały, wtłaczało się do wnętrza kilka postaci. Poznali pułkownika Kalksteina pod ramię z rotmistrzem Zarębą, za nimi wąsa mrozem oszronionego rotmistrz Jeleński podkręcał, jeszcze jacyś z dragonów. – Bywajcie! Sądy tu nad Rzeczpospolitą sprawujemy. Bywajcie! Wszczął się rozgwar, oberżysta kuksańcami tkał pod boki pachołków, by szybciej wino i piwo nieśli w garncach na stół, puste dzbany zestawiając na blachą obity szynkwas. Ledwie się trochę uciszył harmider, pułkownik Dauksza znów zabrał głos: – Nie mnie tu sądy sprawować. Tyle wam rzec pragnę, że ganię tę wojnę domową, granic opuszczenie. Koronni odeszli z Ukrainy, już się tam poszum wszczyna, wraz pożogą stepy zapłoną. Moskwa zagonami coraz się ku nam przybliża. To ganię, że boskiej się jeno opiece zawierza całość Rzeczypospolitej. A z postronnymi gwoli wojskowej pomocy tak rebeliantowi, jako i królowi paktować się żadną miarą nie godzi. Dlatego też żal jeszcze mi większy hetmana Sapiehy, on by żadnym sposobem swobody Moskwie nie dawał... – Hetman nierad był wyjściu Litwinów w koronne ziemie? – przysunął się do Daukszy Kalkstein. – Nierad był wojowaniu brata z bratem, ojca z synem. Zaliż nie wiecie, jako to jest w Koronie? Choćby Feliks Potocki, podczaszy koronny, a zięć Lubomirskiego, murem stanął po stronie teścia, nie bacząc, że ociec rodzony, hetman koronny Rewera, królowi dał wspomożenie. Tysiące takich przypadków. Tfu, na pohybel! – spuścił głowę, ciągnął piwo, gadać więcej już nie chciał. Spod ciepłego pieca odezwał się nagle jeden z nielicznych w gospodzie ludzi ubranych po cywilnemu. – Są wieści od komisarzy, co z Ordin-Naszczokinem traktowania wiodą o pokój z Moskwą. Spojrzeli wszyscy w tę stronę. Człek był im nie znany, sędziwy już, przez czoło szła mu blizna, mocno teraz nabrzmiała czerwienią