To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Leary dał dostatecznie dużo, żeby kupić sobie miłą długą pogawędkę i uścisk dłoni; Pete Riggs tego dopilnuje. Leary obracał w palcach łańcuszek na klucze z króliczą łapką przynoszącą szczęście; jak dotąd zachował spokój, ale serce biło mu coraz szybciej, czuł przypływ adrenaliny... Za prezydentem i Riggsem szedł szef sztabu Białego Domu, Sargent, oraz kilka osób, których Leary nie rozpoznał, między innymi podpułkownik Marynarki... i oczywiście zwykła eskorta agentów Tajnej Służby, włącznie z tą blond cizią Horrigana, ale nie wyglądali na gotowych do akcji. Stanowczo obniżyli czujność, zauważył Leary z ulgą i zadowoleniem. Nie ma powodu do obaw w takim doborowym towarzystwie. Odkręcił metalową nakładkę łańcuszka i wytrząsnął naboje na dłoń, ale jeden spadł na podłogę! Spokojnie, powiedział sobie. Bez nerwów. Prezydent i Riggs szli prosto do niego. Upuścił serwetkę, pochylił się i podniósł ją razem z kulą. Nikt niczego nie zauważył – wszyscy patrzyli na prezydenta. Dwa stoliki dalej Riggs przedstawiał prezydentowi jednego z uczestników wczorajszej popijawy w restauracji na dachu, szanowanego obywatela, który ocenił kelnerkę na trójkę za zrobienie minety. Niech żyje nasz sztandar. Pod stołem Leary załadował pierwszą kulę do komory pistoletu. Nad stołem jego ruchy były niezauważalne. Potem druga kula wsunęła się gładko na miejsce. Niewielkie zamieszanie przyciągnęło uwagę Leary’ego. Horrigan! Agent wszedł za prezydentem i tłumaczył coś gorączkowo kilku innym agentom, włącznie z tą jego blond dziwką. Leary prychnął. Nic z tego, za późno. Zamknął komorę broni i okrył dłoń razem z pistoletem lnianą serwetką. Prezydent i Riggs zbliżali się wśród uśmiechów. „James Carney” wstał z nieruchomą twarzą i wyciągnął dłoń okrytą serwetką. Zdyszany, zlany potem Horrigan wpadł do westybulu hotelu „Bonaventure”, zapinając ciasną koszulę, z torbą podróżną w ręku. – Trzymaj! – krzyknął do Roberta Stermera stojącego za ladą bagażową i rzucił mu swoją płócienną torbę. Stermer zrobił wielkie oczy na widok agenta. – Tak jest, sir! Horrigan ruszył przez rozległy westybul, minął gliniarzy i agentów – wszyscy go rozpoznali – i wskoczył na ruchome schody, jadące na pierwsze piętro, do sali balowej „Catalina”. Chciał wbiec po schodach, ale przed nim stał jakiś Hiszpan w smokingu – agent Chavez, jak się okazało który przeglądał kartki przypięte do podkładki. Horrigan stuknął go w ramię. – Przyszedł do mnie faks? – Frank! – Chavez wybałuszył oczy. – Czyś ty zwariował? Co ty tutaj robisz? Watts dostanie szału, jak cię zobaczy... – Pytałem, czy przyszedł do mnie ten cholerny faks?! Zeszli ze schodów w holu na piętrze, gdzie stało na straży jeszcze kilku agentów w smokingach. Tak, coś przyszło parę minut temu. – Chavez spojrzał na kartkę przypiętą z wierzchu. – Właśnie chciałem to pokazać agentce Raines... – Dawaj. Horrigan nie czekał, tylko wyrwał podkładkę z ręki Chaveza. Chavez potrząsnął głową. – Jezu, Frank... ty naprawdę tracisz opanowanie. – Gdzie jest Podróżnik? – zapytał Horrigan, przesuwając palcem po kartce papieru, która zawierała listę pół tuzina nowych kont, otwartych przez Pam Magnus w ostatnim dniu jej życia w Banku Southwest, Santa Monica. – No, w sali balowej. Bankiet zaraz się zaczyna. Horrigan ruszył w tę stronę, wciąż przesuwając palcem po liście... nagle palec, oczy i stopy zatrzymały się jednocześnie. Chavez prawie się z nim zderzył. – Korporacja Microspan... James Carney – przeczytał Horrigan. – Masz przy sobie listę zaproszonych gości? – Jasne. – Dawaj! Horrigan przejechał palcem po wykazie ofiarodawców i znalazł: „James Carney, dyrektor, Korporacja Microspan”. – Drań jest tutaj – powiedział do’ Chaveza i przebiegł przez wykrywacz metali, uruchamiając alarm, wpadł do sali balowej i pobiegł w stronę prezydenta, który w otoczeniu agentów i osób towarzyszących powoli posuwał się przejściem między stolikami, rozdając uściski dłoni i miłe słówka... Harry Sargent obejrzał się słysząc odgłosy zamieszania i spochmurniał na widok Horrigana. – Cholera, co on tutaj robi? – zwrócił się do Billa Wattsa. – Nie wiem – odparł Watts