To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Odrębność Lilki jako poetki polegała na zupełnie innym warsztacie i na całkiem nowych poetyckich obrazach i skojarzeniach. U Lilki nie ma żadnych Lelum–Polelum, żadnych bożków słowiańskich ani też przydrożnych Chrystusików. Jej wiersze daleko odbiegają od tego, co zwykliśmy nazywać poezją kobiecą — a co ktoś nazwał tak słusznie „poezją dworkową” — mimo że są tak liryczne i miłosne. Lilka w swoich wierszach obserwuje, zastanawia się, konstatuje, wyciąga filozoficzne wnioski, ale się po babsku nie rozczula, nie roztkliwia nad trawką, listkiem, ptaszkiem, maliną i ostrężyną, różą i kaczeńcem w wilgotnym rowie. Nic z tego, co nawet tak utalentowana poetka jak Bronisława Ostrowska wypisuje w dziecinnym zachwycie. Oto przykład: Wiatrowi brzoza szumi Wiatrowi brzoza –lelu–polelu szumi że ma gałęzi las! Miłego dziewka kusi Miłego dziewka –lelu–polelu kusi, że ma warkocze w pas! itd., itp. Albo jej Ośmiornica z cyklu Chusty ofiarne: Cóż mi trupy z zielonymi ciały Mież tęczowe mego dnia ukwiały, Gdy precz od mię, w wolny pierzcha szlak Twego żagla niepoimny ptak! A morze–hen–zawodzi. W wierszach Ostrowskiej widać wyraźny wpływ Wieszczów, którzy, gdy wpadli w twórczy trans, bełkotali niezrozumiale. W tym miejscu oddam głos Norwidowi (z jego listu do Ignacego Kraszewskiego, r. 1859): …wprawdzie (nie wyjmując Malczewskiego nawet) w każdym z poetów, w Adamie np. Improwizacja, w innych inne karty, zupełnie są nie zrozumiane, ale publiczność czyta lat kilkadziesiąt i nie czuje nawet potrzeby komentarza — tak jest dziesiąta część Mickiewicza rzeczy — piąta Słowackiego — trzecia Zygmunta. Ale to nic nikogo nie obchodzi — Dant miałby już sto komentatorów i stal się światłym, i stał się strawionym — a to wszystko tak — sobie — jakoś! Aż — zleniwiały taki umysł, co nigdy nie zapocił się wespół z autorem, wyciągnie się na sofie i będzie wołać, jak pod koniec rzymskiego państwa wołała szlachta na fletnistów i klientów: „X jest tęgi pisarz! — lubię go — tamten mi jakoś nie tłumaczy się jasno — u mnie, mój pisarz, to jak mi się podoba…” Potem nastała moda na poezje ludowo–słowiańsko–siermiężne. Zaczął się kochany i ceniony polski lud, a Maria Konopnicka, zapoznana doskonała prozaiczka, ale słaba przecież poetka, stała się wieszczką narodową. Wieśniaków żyjących wówczas w bardzo prymitywnych warunkach żywo zachęcała do pracy. Oto jak ich nawołuje: A dalej tam z ula, Na pracę, na ruch! A dalej tam z ula, Na pole, na znój! Piastowe my pszczoły Piastowy my rój! — „Niestety — pisze ówczesny krytyk p. Gostomski w miesięczniku «Książka» z r. 1905 — te poezje tak mały w naszym społeczeństwie odnoszą skutek!” Łagodny krytyk nie kwestionuje nielogiczności zawartej w owym prymitywnym wierszyku, ponieważ ul to nie siedlisko trutni, ale i pracowitych pszczół, które w swojej wytwórni miodu potrzebnego dla królowej i jej potomstwa mają przecież moc roboty. Dzielna bojowniczka i propagatorka pracy wychodzi cało z ula i skarży się w ten sposób: Pusta martwa nasza niwa, Ugorowy szlak… Wicher tylko nad nią lata, Lata tuman — ptak… A po szlaku ugorowym Chodzi smętny Duch — Gdzie są, gdzie są pracowniki Gdzie jest życia ruch? Nie bardzo rozumiemy, o co wieszczce ludowej chodziło? Czy żeby więcej pracowali na własnym polu — bo przecież pieśniarka i przyjaciółka ludu nie myślała chyba o wydajniejszej pracy na pańskim gruncie — i co robili „pracownicy”, podczas gdy Duch spacerował po ugorze, czy broń Boże odpoczywali po całodziennym znoju? Gostomski pisze dalej, że „Konopnicka mimo chwilowych zwątpień pełna jest wiary w przyszłość naszego społeczeństwa, bo wierzy niezłomnie w «Piastowy rój», w chatę kmiecą, która za dni naszych, jak za dni Piasta, główną jest podstawą pracy narodowej i narodowego bytu”. A trzeba wiedzieć, że istniała wówczas literatura „dla ludu”. We wspomnianym wydawnictwie „Książka” są wymienione specjalne pozycje książkowe „dla ludu”, jak np.: O. Rafał, kapucyn: Kochajmy Maryę — Kwiateczki ku czci Maryi, albo Glogerówna Janina: Z sierocej doli. O tej pozycji książkowej pisze ówczesny krytyk: „O naszych książeczkach dla ludu, nawet z dziedziny beletrystyki, można powiedzieć, że są zwykle robione, nie zaś pisane. Wbrew temu czuje się, że autorka Z sierocej doli nie miała z góry powziętego zamiaru zrobienia książeczki «dla ludu», co już bardzo dodatnio o niej świadczy. Może nawet ktoś zarzucić, że jedno z opowiadań z napisem Z życia nie jest pedagogiczne…” etc., etc. Książki dla ludu były jednocześnie jak najbardziej dozwolone dla młodzieży, np. Pielgrzym z Dobromila, powieści Buyno–Arctowej itp. Słowem, lektura dla maluczkich — bogobojna, zachęcająca do pracy i — posłuszeństwa. „Piastowy rój” długo jeszcze po Konopnickiej przewijał się przez polską poezję, miał pokutować w poezjach Emila Zegadłowicza (Dziewanny), Maryli Wolskiej, Bronisławy Ostrowskiej, Jadwigi Brzostowskiej i innych. Nawet tak wybitny poeta jak Leśmian też od owej miodnej Słowiańszczyzny nie jest wyzwolony całkowicie. Iłłakowiczówna również, chociaż jej ukochanym motywem jest jakaś przydrożna pobożność świątkowo–betlejemska. Tym bardziej więc nas zadziwia wiersz ze zbiorku Słowik litewski dedykowany Lilce Kossak, pt. Moja spóźniona recenzja. Zadziwia, gdyż ta poważna, a świadomie dziecinnie i naiwnie czasem przyrodą roztkliwiona poetka ukazuje nie tylko uroczo ujętą sylwetkę Pawlikowskiej, ale i swoją nową, dotychczas nie spotykaną twarz, twarz kobiety młodej, współczesnej, brzydzącej się zakłamaniem i fałszywą bigoterią