To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale przedtem trzeba się przedrzeć przez miasto. - Tylko postaraj się złamać jak najmniej przepisów, Francois. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyśmy wcześniej się nie rozbili i nikogo nie rozjechali. Ale chciałbym jak najszybciej znaleźć się na miejscu. To, co nastąpiło później, można oglądać jedynie w tandetnych filmach telewizyjnych, w których zamiast aktorów pierwszoplanowe role grają ryczące pojazdy ogarnięte szałem samozagłady. Samochód nie tylko przeskakiwał z jednego pasa na drugi, zaledwie o centymetry mijając inne wozy, ale dwukrotnie, chcąc uniknąć zdawałoby się pewnej kolizji, Francois wjeżdżał nawet na chodnik, zmuszając obecnych tam ludzi do ratowania się ucieczką. - Jezu! Tylko patrzeć, jak wszyscy wylądujemy w areszcie jęknął przerażony Latham. - To mogłoby nawet być zabawne, ale nie mamy czasu odparł Moreau. : Nasze samochody mają tak podrasowane silniki, że nie dogoni nas żaden wóz policyjny w Paryżu. Zresztą moglibyśmy włączyć syrenę, ale jej dźwięk jedynie wywołuje większe zamieszanie i najczęściej staje się przyczyną wypadku, a tego musimy unikać. - Ten facet, chyba postradał zmysły! - Francois ma wiele zalet, ale przede wszystkim niezwykły talent do prowadzenia pojazdów. Podejrzewam, że zanim wstąpił na służbę w biurze, pełnił rolę kierowcy w kilku napadach na banki czy coś w tym rodzaju. - Mogłem go podziwiać parę dni temu, na avenue Gabriel. - Więc teraz nie narzekaj. Po trzydziestu dwóch minutach, kiedy już wszyscy - zarówno Drew, jak i Jacques, a nawet Moreau - mieli czoła zroszone potem, Francois zatrzymał wóz przed wejściem do "le Parc de Joie", silnie konkurencyjnego dla Eurodisneylandu, nie tylko z powodu cen, lecz również dlatego że był to lunapark francuski. Ale mówiąc szczerze, oferował jedynie kiepskie namiastki wielkich atrakcji Disneylandu. Był zresztą typowym wesołym miasteczkiem, z karykaturalnymi tekturowymi postaciami stojącymi przed wejściem do każdego pawilonu czy stanowiska, między którymi wiły się błotniste, zaśmiecone ścieżki. O tym, że na razie dzielnie stawiał czoło rozreklamowanej amerykańskiej konkurencji, świadczyły głównie chóralne, głośne okrzyki roześmianych i podekscytowanych dzieci. - Jest tu jeszcze drugie wejście, panie dyrektorze - odezwał się kierowca - po przeciwnej stronie parku. - Znasz to miejsce, Francois? - Tak, panie dyrektorze. Kilka razy przyjeżdżałem tu ze swoimi córeczkami. Jesteśmy przy bramie północnej. - Może skorzystajmy z tej wejściówki i przekonajmy się, jak zareagują - podsunął Drew. - Nie - odparł szef Deuxieme Bureau. - Może później, w ostateczności spróbujemy z niej skorzystać... Jacques, pójdziesz razem z Francois. Udawajcie ojców poszukujących swoich żon i dzieci. Monsieur Latham i ja wejdziemy z przeciwnej strony. Francois, gdzie proponujesz się spotkać? - W samym środku lunaparku stoi największa karuzela. Zwykle panuje tam największy ścisk, a krzyki i piski zagłuszą każdą rozmowę. - Obaj widzieliście fotografię madame Courtland, prawda? - Oczywiście. - W takim razie rozdzielcie się za bramą i zacznijcie jej szukać. Monsieur Latham i ja uczynimy to samo. Spotkamy się przy największej karuzeli za pół godziny. Gdyby któryś z was ją odnalazł, niech zaalarmuje pozostałych przez krótkofalówkę, wtedy wszyscy ruszymy we wskazane miejsce. - Ale ja nie mam krótkofalówki - zaoponował Drew. - Już masz - rzekł Moreau, wyciągając zapasowy nadajnik z kieszeni marynarki. Madame Courtland wprowadzono do niewielkiego pawilonu przy południowym ogrodzeniu parku zajmującego obszar trzech hektarów. W pierwszym pomieszczeniu za drzwiami panował nieopisany bałagan, wszystkie ściany były oklejone starymi, brudnymi plakatami - nie zadano sobie nawet trudu, żeby je równo rozmieścić. Na dwóch biurkach i długim blacie także piętrzyły się stosy wielobarwnych tablic i transparentów, upaćkanych plamami po kawie i upstrzonych popiołem z papierosów. Trzy osoby pracowały przy ręcznym powielaczu, dwie podstarzałe, mocno umalowane kobiety w głęboko wyciętych strojach tancerek oraz dziwacznie ubrany młodzieniec w zabłoconych na dole, jaskrawopomarańczowych spodniach i jasnobłękitnej bluzie. Skołtuniona broda zakrywała mu niemal pół twarzy. We frontowej ścianie znajdowały się cztery małe okienka, ale były umieszczone na tyle wysoko, że nikt z zewnątrz nie mógł zajrzeć do środka. Terkot ogromnego wentylatora pod sufitem jak gdyby naśladował rytmiczne stukanie powielacza. Janinę Clunes Courtland ogarnęło zdumienie. W porównaniu z tą graciarnią salon wyrobów skórzanych wydawał jej się luksusowym pałacem. Niemniej w tym wilgotnym, brudnym baraku musiał rezydować zwierzchnik łącznika, jakim był kierownik sklepu przy ChampsElysees. Zawahała się, lecz szybko ogarnął ją spokój, kiedy zauważyła wysokiego mężczyznę w średnim wieku, który wyrósł przed nią jak spod ziemi - dopiero po chwili zauważyła wąskie drzwi po lewej stronie. Zwróciła też uwagę, że nieznajomy jest dość porządnie ubrany - miał na sobie czyste niebieskie dżinsy i beżową szwedkę, pochodzącą zapewne z któregoś sklepu odzieżowego w SaintHonore, a pod szyją elegancką i drogą apaszkę, chyba z salonu Hermesa. Mężczyzna dał ręką znak, żeby poszła za nim. Za drzwiami ciągnął się wąski, tonący w półmroku korytarz wiodący do kolejnych drzwi, po prawej stronie. Mężczyzna w sportowym ubraniu wystukał na klawiaturze zamka elektronicznego cyfrowy szyfr, pchnął drzwi i wszedł do środka. Janinę wkroczyła za nim do pokoju tak odmiennego od pierwszego pomieszczenia, jak restauracja w hotelu "Ritz" różni się od kuchni w podrzędnym barze. Na ścianach pokrytych boazerią wisiały autentyczne obrazy impresjonistów, kanapa i fotele były obite prawdziwą skórą, a w stojącym pod przeciwległą ścianą dużym, lustrzanym barku dostrzegła komplet kryształowych kieliszków i karafkę "Baccarata". Pomyślała, że jest to gabinet kogoś bardzo ważnego. - Willkommen, Frau Courtland - odezwał się mężczyzna; głos miał ciepły i miękki. - Jestem Andre - dodał po angielsku. - Pan mnie zna? - Oczywiście, przecież posłużyła się pani dwukrotnie moim imieniem jako hasłem wywoławczym i w dodatku podała hasło uzupełniające z tego tygodnia, Catbird. Spodziewaliśmy się nawiązania kontaktu przez panią już od kilku tygodni. Proszę usiąść. - Dziękuję. Janinę zajęła miejsce W fotelu stojącym przy biurku, mężczyzna usiadł w sąsiednim, tuż obok niej. - Czekałam na sprzyjające okoliczności. - Domyślaliśmy się tego. Oddaje nam pani nieocenione przysługi, regularnie wysyłając do Berlina swoje meldunki. Dzięki pani informacjom o wszystkich psach wartowniczych, czuwających w Paryżu i Waszyngtonie, mogliśmy zyskać nad nimi przewagę. Jesteśmy za to niezmiernie wdzięczni