To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wiek począł mu już dokuczać boleśnie: ręce trzęsły się, wzrok zawodził. Mówił głosem, który coraz bardziej przypominał skrzypienie przygniecionego pulpitu. — Balian powiedział — podjął znowu — że gdyby chodziło tylko o Tartarów, sułtan maszerowałby wprost na Napluzę. Dlaczego jednak zatrzymuje się przed naszymi zamkami? — Dlaczego? — powiedział nagle Berard. — To jasne. Chce nas zastraszyć. Balian wzruszył ramionami. — Mamy z Egiptem pokój — powiedział. — Pokój został zerwany. — Myśmy go nie zrywali! — Ale od roku toczy się wojna. Król Hettum i książę Bohemund walczą wspólnie z Kitbuka. — Walczyli z Damaszkiem, nie z Egiptem. — Wojska tartarskie przeszły rzekę Krokodylów i zajęły Gazę. — To nas nic nie obchodzi. Ani król Hettum, ani książę Bohemund nie są lennikami królestwa. — Saracenowie uważają Tartarów za naszych sojuszników. — Ładni mi sojusznicy! — syknął Julian i zaśmiał się zgryźliwie. Wokół niego powstał szmer, ale zaraz się uciszył. — Mylicie się, wielki mistrzu — stary Ibelin osunął się na ławę, bo mu ciężko było mówić stojąc. — Sutannie przychodzi walczyć z nami. Gdy stał pod murami Jaffy, posłałem do niego posłów z zapytaniem, z czym przybywa. Powiedział, że z pokojem. — To podstęp! — zawołał Berard. — Kutuz i Bajbars są chytrzy. Mijają małe zaniki, by prędzej dopaść Acre. — Ja wam powiem, panowie — wtrącił się Julian. Wyciągnął przed siebie swoje chude nogi i włożywszy dłonie między kolana kiwał się w tył i naprzód. — Sułtan przychodzi walczyć z tymi, którzy zdeptali czarną chorągiew kalifa, spalili biblioteki w Bagdadzie, Damaszku i Aleppo... z barbarzyńcami z Azji. — Z diabłami! — krzyknął spoza jego pleców kapelan Szpitala, Hue des Barre. — Z diabłami — powtórzył z naciskiem pan Sydonu — z diabłami, którzy grożą kościołom i meczetom, Pismu świętemu i Koranowi. Zrobiła się cisza, ale przerwał ją zaraz Berard. Zapytał szyderczo: — Odkąd to Saracenowie gotowi są walczyć w obronie chrześcijaństwa? Julian zmrużył oczy z nienawiścią: — Saracenowie o chrześcijaństwo bić się nie będą. To jest nasze zadanie. Sułtan spodziewa się jedynie, że moglibyśmy wspólnie wystąpić w obronie wiedzy, sztuki i religii zagrożonych przez dzikusów. Chyba, że ktoś woli śmierdzący kożuch od jedwabiu i kobyle mleko od wina. — Krótko mówiąc — z końca ławy zapytał Revel —sądzicie, sire, że sułtan ofiarowuje nam sojusz przeciwko Tartarom? — Nie inaczej. Ofiarowuje go nam lub... lub ofiaruje go hrabiemu Tyru. — Co?! Co?! — podniosła się gwałtowna burza głosów. Ludzie zerwali się napełniając tupotem kościół. —Coście powiedzieli, panie?! Hrabia de Montfort z Sara-cenami? Filip z sułtanem? — Uciszcie się! — zawołał Balian. Zwrócił się do Juliana: — Jak to rozumiesz? Pan Sydonu uśmiechnął się z poczuciem wyższości: — Niech ci stryj odpowie. Jego posłowie spotkali się z posłami Filipa w namiocie Bajbarsa. Wszystkie oczy zwróciły się teraz na starego Ibelina. — Tak — zaskrzypiał — tak. Posłowie Tyru byli w obozie sułtana. Zdrada! — ktoś krzyknął. — Ha, ha, ha! — zaśmiał się Julian. — Zaraz: zdrada! Nie gorączkujcie się, Filip jest po prostu mądry. Chce być w Acre. Ma nadzieję, że wy dacie się wpakować w sojusz z Tartarami! — A wy byście chcieli nas wpakować w sojusz z sułtanem! — wybuchnął nagle Berard. Postąpił krok naprzód i stał wśród baronów i rycerzy jak kamienny biały posąg. — Saracenowie wtargnęli w granice królestwa, turecka jazda kręciła się wczoraj koło Atlith. Tonie są zabawki! Nie wiem, czy uważacie się za posła sułtana, ale wasze słowa nie brzmią przekonywająco. Sto pięćdziesiąt lat walczymy tutaj z Saracenami. i dziś, gdy dzięki Tartarom możemy zgnieść potęgę niewiernych, wy nam proponujecie sojusz z niewiernymi przeciwko Tartarom! a co potem? — Widzę, że i wam przypadły do gustu plany mego teścia — śmiech Juliana zgasł, mówił teraz sucho, nie kryjąc nienawiści. — Pewno więcej się wam podoba, gdy Tartar dmie w trzcinę, niż gdy wam kto czyta poemat. Lecz my sojusz z Tartarami uważamy za zdradę! Kilka głosów podtrzymało Juliana: — Tak! To zdrada! — Kapelan Hue wrzasnął: —Przyjaźń z Gogiem i z Magogiem! — Berardowi wydało się, że Revel spogląda porozumiewawczo na ławę Ibelinów. Zmarszczył brwi i śledził teraz uważniej. Gromada rycerzy Szpitala stała kręgiem wokół swego wielkiego mistrza, każdy w czerwonym lśniącym płaszczu, niby fontanna krwi czy wina. z wilczych błysków w ich oczach zrozumiał, że pamiętają dobrze krwawą rozprawę sprzed paru miesięcy. „Odrośli w siłę" — pomyślał ze złością. Na pozór obojętnie powiedział: — Ja sojuszu z Tartarami za zdradę nie uważam. A zresztą, Tartarzy zwyciężali wszystkich. Co będzie, gdy teraz zwyciężą sułtana? Sułtan niezbyt siebie pewny, skoro u nas węszy pomocy. Stańmy przeciwko niemu, a zwycięstwo Tartarów będzie pewne. Saracenowie przestaną istnieć, Tartarzy będą nam wdzięczni. — słusznie — przyznało kilka głosów. — Za naszą pomoc odzyskamy Jerozolimę! — zawołał Berard. — Za pomoc przeciwko Tartarom — spiesznie krzyknął Julian — sułtan gotów jest nam zwrócić zajęte ostatnio ziemie! — Jerozolima jest ciągle w jego rękach — zauważył Revel. — Nic nie wiemy o tych obietnicach! — Wyślijcie mnie do niego — Julian gestykulował żywo — a przywiozę wam zapewnienie zwrotu Jerozolimy i nowy pokój na dziesięć lat. — Dobra myśl — ktoś powiedział. — Zła! — krzyknął Berard wyprowadzony z równowagi