To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. - Spokojniej, kuchassju - przerwał córce pan Kostanecki - więc skądże ty ją znasz? - Pani Leszczowa poznajomiła je kiedyś, już dawno - wyjaśniła pani Kostanecka. - Diabli wiedzą po co - warknął Ryszard. - Ryszardzie - upomniała go matka - pani Anna jest osobą tak dobrze wychowaną i mającą tyle taktu, a w dodatku niewątpliwie dla Buby życzliwą, że skoro postąpiła tak, a nie inaczej, widocznie było to albo stosowne, albo nieuniknione. Pan Kostanecki chciał dowiedzieć się dalszych szczegółów o Kolchidzie, lecz Buba czuła się rozżalona i do końca kolacji odpowiadała monosylabami. Nikt tu nie doceniał zaszczytu, jakiego dostąpiła, nikt nie orientował się, jak ważna jest Kolchida i ile tysięcy ludzi będzie zazdrościło Bubie tego, że siedziała przy jednym stoliku i rozmawiała z takimi ludźmi jak Szawłowski, Szczedroniowa, Kalmanowicz, Jan Kamil Pieczątkowski, Dziewanowski i inni... Na usta cisnął się jej epitet "mieszczaństwo". Kochała rodziców bardzo i nawet Rysia też, ale cóż oni w ogóle mogą o tym wiedzieć! Czy któreś z nich zajmuje się jakimiś zagadnieniami? Matka całe swoje zainteresowanie skupia na powszednich sprawach domowych, ojciec na sesjach i fabryce, a Ryszard to w ogóle naiwny młokos. Gdy wracała do domu, była przygotowana na to, że znajdzie odpowiedni moment, by zaimponować im którymś z świeżo zasłyszanych w Kolchidzie poglądów. Oczekiwała sprzeciwu, a może nawet zgorszenia, lecz tak była pewna słuszności tych poglądów, że gotowała się bez obawy do dyskusji. Tymczasem wszystko spełzło na niczym. I to przez Rysia. Aż dziwne, jaki on jeszcze głupi, jak zacofany! Zniechęcona oświadczyła, że boli ją głowa i położyła się do łóżka. Zasnąć jednak nie chciała i nie mogła. Wrażenia wieczoru były zbyt głębokie, zbyt rewelacyjne. Już nawet mniejsza o sam fakt poznania tych wszystkich znakomitości, mniejsza o łechczące poczucie zainteresowania, a może zazdrości, jakie czytała w natarczywych spojrzeniach publiczności, przyglądającej się jej, zwykłej sobie pannie Bubie Kostaneckiej, siedzącej w gronie kwiatu intelektualizmu polskiego. Ale w jej głowie zaszedł przewrót tak szybki, tak niespodziewany, a tak mocny, że wprost upajał. Mówiąc po prostu, dotychczas była głupią gęsią. Patrzyła na świat i jego sprawy, na ludzi i ich życie nic nie widzącymi oczyma. Bez kwestii zastanawiały ją niektóre rzeczy, wydawały się niesłuszne lub sprawiedliwe, a najczęściej dziwne i przede wszystkim niezmiernie skomplikowane. I nagle wszystko stało się przeraźliwie jasne. Po wyjściu z "Mundusu" spotkała przypadkowo panią Szczedroniową. Gdy kłaniała się jej, miała obawę, czy pani Szczedroniowa ją pozna. Dotychczas widziały się tylko raz i to króciutko. Jednak poznała. Była od razu tak miła, że zwróciła uwagę na krój futra Buby i jej czapeczkę. Aprobata dobrego gustu z ust takiej kobiety jak pani Szczedroniowa, to też nie byle co. A później zaproponowała: - Czy nie wstąpiłaby pani ze mną na filiżankę kawy? Pozna tam pani bardzo zajmujących ludzi. O czymże bardziej Buba mogła marzyć! Po drodze słuchała z nabożeństwem opowiadania pani Szczedroniowej o bywalcach Kolchidy, a gdy ich wreszcie poznała, bała się odezwać bodaj jednym słowem, by nie palnąć jakiegoś kawału i nie skompromitować się w ich oczach. Prowadzono właśnie rozmowę o nowej powieści Szawłowskiego i on sam mówił najwięcej. Gdy na chwilę przerywał i skupionym wzrokiem szukał w przestrzeni jakiejś głębokiej myśli, wydawał się wprost natchniony. Buba już czytała tę powieść, jak i wszystko, co Szawłowski, Szczedroniowa i inni Argonauci pisali. Czytała niezbyt może dokładnie, z pominięciem długich ustępów rozważań filozoficznych, ale skoro i tak wiedziała, że konkluzje muszą być słuszne, po co miała zadawać sobie trud przegryzania się przez nudniejsze kawałki. Tak było i z powieścią Bez ognia i bez miecza, którą dostatecznie świeżo miała w pamięci, by śmiało odpowiedzieć, gdy Szawłowski niespodziewanie zwrócił się do niej: - A pani czytała to? - Naturalnie! - Tak - skinął głową Szawłowski i więcej już na nią nie zwracał najmniejszej uwagi, ale w jego krótkim "tak" brzmiała niewątpliwie pochwała. Bez ognia i bez miecza była to powieść wymierzona przeciw barbarzyństwom wojny, przeciw karze śmierci i podobnym ohydnym rzeczom. Buba sama nie lubiła oficerów, uważając przebywanie w ich towarzystwie za brak wybredności w doborze znajomych i dlatego nie znalazła w sobie najmniejszego sprzeciwu przeciw pacyfizmowi książki. Tu jednak, w Kolchidzie, mówiono o innej tezie tejże powieści: o końcu cywilizacji męskiej i o nadchodzącej erze cywilizacji kobiecej. Oczywiście, gdy kobieta zacznie organizować świat, mowy nie będzie o wojnach i innych okrucieństwach. Kobieta w rządy światem wniesie swoją subtelność, wrażliwość i uczciwe, życiowe, praktyczne pojmowanie zagadnień społecznych i politycznych. Dzisiaj dyplomaci i generałowie zajmują się tylko robieniem własnych karier, tak jak dawniej monarchowie, kosztem milionów istnień ludzkich i nędzy mas. - Często odnoszę wrażenie - powiedziała Szczedroniowa - że ci panowie, ci mężczyźni, rządzący państwami, są świetnymi aktorami: umieją zachować poważną minę i szlachetny wyraz oblicza w chwilach, gdy po prostu bawią się robieniem różnych nieuczciwych machinacji. Ktoś inny powiedział: - Mamy zresztą przykłady w historii. Gdzie tylko rządziła kobieta, nastawał niebywały rozkwit handlu, przemysłu, dobrobyt ogólny. Weźmy chociażby czasy Elżbiety angielskiej czy Katarzyny w Rosji. - To racja