To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

A na udział major Loh nalegam dlatego, by chronić australijskie lotnictwo wojskowe oraz własny stołek. Powiem panu szczerze, że postąpiłbym tak samo w przypadku, gdyby podejrzanym był kuchcik z okrętowego kambuza. Wierzę w sprawiedliwość i prawo do prywatności, panie Coffey. - Podobnie jak ja- przyznał prawnik. - Jednak ten świat jest pełen niebezpieczeństw, panie chorąży. Uważam też, że ludzie mają prawo do tego, by ich życie nie było wypełnione lękiem; w tym konkretnym przypadku, lękiem przed napromieniowaniem. - Zgadzam się z panem, panie Coffey. Zamierza pan skontaktować się z Centrum przed czy po rozmowie z major Loh? - Po - odrzekł Coffey. - Prośba o pozwolenie jest mniej istotna niż zdobycie informacji. Jelbart nie wiedział, czy była to aluzja, czy zwykła szczerość. Rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Jelbart usunął się na bok, aby je otworzyć. Za nimi stał radiotelegrafista Eddie Albright z radiotelefonem. - Major Loh - powiedział. Jelbart podziękował mu, wziął radiotelefon i rzucił do Coffeya: - To się nazywa strzał w dziesiątkę. Następnie włączył nadawanie i zgłosił się: - Mówi Jelbart. - Panie chorąży, nasze patrole przybrzeżne meldują, że nie odnalazły malezyjskiego statku z obszaru sto trzydzieści i pięć - powiedział kobiecy głos. - Ich zdaniem trop jest już całkiem zimny. - Nic dziwnego. Mieli dużą przewagę czasową i wyszli na szerokie wody - powiedział Jelbart. - Pani major, chcielibyśmy wraz z panem Coffeyem porozmawiać z panią prywatnie. Czy to jest bezpieczna linia? - Tak. Czego miałaby dotyczyć rozmowa? - spytała Loh. - Pan Coffey ma informację na temat kogoś, kto być może jest zamieszany w sprawę. - Chodzi o Jervisa Darlinga? - Tak - potwierdził odruchowo Jelbart, zaskoczony tym, co usłyszał. - Dlaczego wymieniła pani właśnie jego? - Interesujemy się nim od chwili, kiedy zabił swoją żonę. ROZDZIAŁ 32 Morze Celebes, Sobota, 01.00 Malezyjski kuter rybacki powoli podpływał do jachtu. Kannaday przyglądał mu się z pokładu. Kuter miał tylko jedno światło, zawieszone na dziobie. Gdyby ktoś go zauważył lub gdyby trzeba było uciekać, dowódca zakryłby światło i w kompletnych ciemnościach zmienił kurs. Cały czas starał się płynąć tuż za większym jachtem, aby pozostać niewidoczny dla radaru. Jacht również nie był mocno oświetlony. Miał jedynie małe światełka na dziobie, rufie i śródokręciu, u podstawy grotmasztu. Kannaday nie spodziewał się żadnych problemów ani ze strony patroli morskich, ani lotniczych. Ekran radaru był pusty. Jedyny kłopot mógł sprawić Hawke. Kannaday zaplanował sobie dokładnie, jak rozprawić się z szefem ochrony. Rozważył różne scenariusze. Prawdopodobieństwo, że wypadki potoczą się zgodnie z przewidywaniami, wynosiło dwa do trzech. Lubił tak spekulować. Mimo to był wciąż spięty. Nigdy dotąd nie musiał sobie radzić z niesubordynacją. Jego ludzie nie mieli problemów z własnym ego. Dostawali pieniądze za konkretną robotę i wykonywali ją. Co gorsza, w przeciwieństwie do poprzedniej scysji w kabinie, tym razem miało dojść do publicznej konfrontacji. Pod pokładem na szwank został wystawiony jedynie honor kapitana. Na pokładzie stanie pod znakiem zapytania jego zdolność dowodzenia jachtem. Kannaday stał przy relingu. Widział, jak podpływająca jednostka zatrzymuje się w odległości piętnastu metrów od jachtu. Ani kuter, ani jacht nie rzuciły kotwicy. Obaj dowódcy woleli zachować mobilność. Czterej ochroniarze wyszli spod pokładu „Hosanny". Każdy z nich niósł małą beczułkę. Za nimi szedł Hawke, aby dopilnować załadunku do jednej z dwóch motorówek. Po załadowaniu cennego towaru łódź miała zostać spuszczona na wodę. „Hosanna" nie zabierała niczego w zamian. Bezpośrednie uiszczanie należności za towar zastąpiono innymi formami płatności. Kannaday nie wiedział, jakimi, ale domyślał się, że chodzi o przelewy na konta w zamorskich bankach. Kannaday podszedł do ochroniarzy i rzekł głośno: - Panie Hawke, chciałbym, aby im pan towarzyszył. - Zawsze tak robię - odparł Hawke. - Nie naszym ludziom, lecz Malezyjczykom - wyjaśnił Kannaday. Hawke stanął naprzeciwko kapitana. Za plecami miał światło, więc Kannaday nie widział wyrazu jego twarzy. - Dlaczego niby miałbym to zrobić? - spytał Hawke. - Zapewni pan bezpieczeństwo towaru, aby szef mógł być spokojny - powiedział Kannaday. - Czy to jego rozkaz? - Ja pana o to proszę - odrzekł Kannaday. Miał nadzieję, że Hawke prędzej zastosuje się do prośby niż do rozkazu. Ponadto nie wyjawił w ten sposób, czy był to pomysł Darlinga. Hawke nie odważyłby się zadzwonić i zapytać, bo świadczyłoby to o jego buntowniczym nastawieniu. Wiedział, że Darling nie byłby tym zachwycony. Nieważne, jak i kiedy, ważne, by Hawke znalazł się w motorówce. Kannaday mógłby wówczas zanotować swój rozkaz w dzienniku okrętowym, pokazując tym samym Darlingowi, że wciąż pozostaje dowódcą jachtu. Hawke milczał. Bez wątpienia rozważał te same możliwości, o których myślał Kannaday. - A jeżeli odmówię? - spytał, robiąc krok w kierunku Kannadaya. Jego zimne spojrzenie wyrażało całkowitą determinację. - Z jakiego powodu? - Moje miejsce jest tu, na jachcie - odparł Hawke. - Pańskie miejsce jest tam, gdzie zdecyduje kapitan - stwierdził Kannaday. - Kręcą się tu patrole. Dobrze pan o tym wie. Mogą szukać nas lub tych, z którymi mamy się spotkać. A może woli pan, bym połączył się z szefem przez radio i powiedział mu, że nie widzi pan potrzeby pilnowania towaru? - Poślę do ochrony kilku moich ludzi - odparł Hawke. - Nie będą nam w tej chwili potrzebni. - Oni nie mają tak wysokich kwalifikacji jak ich szef. - To, co potrafią, wystarczy w zupełności - powiedział z naciskiem Hawke, po czym odwrócił się i odszedł. - A więc chce pan, abym połączył się z szefem i poinformował go, że pan się boi? - spytał Kannaday głośno, tak by słyszała go reszta załogi. Hawke nawet się nie odwrócił. - Proszę bardzo, niech pan tak zrobi. - Panie Hawke, albo uda się pan na kuter, albo zejdzie pod pokład - rozkazał Kannaday. - Mam swoje obowiązki na pokładzie - odparł Hawke. - Pańska praca właśnie się skończyła - powiedział Kannaday. - Nieprawda. Skończy się dopiero z chwilą powrotu do przystani - odciął się Hawke, wciąż patrząc przed siebie. Kannaday poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Hawke przy świadkach zignorował jego rozkazy