To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Powietrze było wypełnione piaskiem, który przenikał w każde miejsce. W przeciągu kilku sekund miałem zatkane oczy, uszy i nos, mimo że ukryłem twarz w kocu. Z największym wysiłkiem łapałem oddech. Można się było zadusić. Trwało to niespełna trzy minuty, po czym nagle zapanował spokój. Leżeliśmy pod warstwą piasku, wysoką na osiem do dziesięciu cali. Lecz powietrze było znowu czyste i jasne. Podnieśliśmy się i zaczęliśmy wdychać je z rozkoszą. Na południu ujrzeliśmy niezwykły widok. Zamiast nieba widniała tam rozległa piaszczysta równina, na której krańcu wznosiło się wysokie, suche drzewo, prawie bez gałęzi. — Fata morgana! — zawołał Emery. — Tak, jest to złudne odbicie Llano Estacado, które często następuje po burzy lub ją poprzedza — odparł Apacz. — Spójrz — dodałem — widzimy okolicę, leżącą na południu. Ludzie zaś, znajdujący się teraz na północy, widzą nas lub może widzieli przed burzą. Miraż powstaje dzięki dwóm rozmaicie nagrzanym warstwom powietrza, o różnej gęstości i objawia się w rozmaity sposób. Ale zwróćmy raczej uwagę na nasze wierzchowce! Zmęczenie, spiekota, a potem zimno, burza i ponowny żar, to wszystko musiały przeżyć na własnej skórze. Trzeba je jeszcze nacierać, a później dopiero spróbować, czy zdołają powstać i czy będą mogły kontynuować jazdę. Po kwadransie konie mogły już powstać. Wsiedliśmy na nie i jeździliśmy dookoła z jakieś dziesięć minut, aby zapobiec zbytniemu zesztywnieniu ich członków. Nie powinny były jeszcze pić. Oczyściwszy w pobliżu nas murawę z piasku, puściliśmy je swobodnie, aby się popasły. Teraz można było pomyśleć o sobie. Otrzepawszy się z piachu, usiedliśmy, rozmawiając. — Znaliście to drzewo i ten pagórek? — zapytał Emery. — A ty — zwrócił się do mnie — wiedziałeś, że za drzewem płynie strumyk. A zatem byliście już tu kiedyś? — Tak. — Dlaczego nie zatrzymaliście się koło strumyka? — Ponieważ trzeba było jak najgłębiej wejść w zagajnik. Im więcej było za nami krzewów, z tym mniejszą siłą uderzała w nas trąba powietrzna. Gdyby nas zastała na otwartej równinie, rozrzuciłaby na rozmaite strony. Na szczęście, dzisiaj nie była tak silna, — Hm! Ta miejscowość musiała wam się utrwalić w pamięci, skoro ją natychmiast poznaliście. — Oczywiście, gdybyś obejrzał dokładnie drzewo, spostrzegłbyś, że nie starość jest powodem jego wyschnięcia, lecz ogień. — Ach! Pożar lasu na skraju Llano Estacado? — Nic podobnego. Ten płomień był ogniem radosnym dla Komanczów, a bolesnym dla mnie i Winnetou. — Do pioruna! Chciano was usmażyć? — Tak. Nie tylko nas, ale także czterech naszych towarzyszy. — To bardzo interesujące. Czy zechcesz mi opowiedzieć? Jechaliśmy wspólnie przez pustynię z południa na północ. Ponieważ nasi towarzysze mieli do spełnienia ważną misję, postanowiliśmy im pomóc w tej niezmiernie trudnej wyprawie,, niebezpiecznej i wyczerpującej. Chodziło o przejazd w jak najkrótszym czasie. Niestety, przeliczyliśmy się z naszymi siłami. Gdy konie nam padły z wycieńczenia, kontynuowaliśmy podróż ni piechotę. Były to bardzo ciężkie dni. Sił nam ubywało z godziny na godzinę Szliśmy coraz wolniej, potykając się padając, podnosząc — aż wreszcie żaden z nas z omdlenia już nie powstał W stanie tak skrajnego wyczerpani pojmali nas Komanczowie, którym przewodził ich wódz Ateusza–Mu, czyj Silna Ręka. Pałali żądzą krwi. Naszych towarzyszy przywiązawszy właśnie do tego drzewa, które stoi obumarłe, podpalili. Gdy ci zginęli, to samo chcieli zrobić z nami. Ale udało się mnie i Winnetou wyprowadzić ich w pole i iec, zabierając również naszą broń i konie. Odzyskawszy wolność, postanowiliśmy pomścić tragiczną śmierć naszych towarzyszy. Powiodło nam się to. W Dolinie Śmierci spoczywają wszyscy poza jednym, któremu pozwoliliśmy uciec, aby o tym zdarzeniu opowiedział pozostałym Komańczom Z mojej ręki zginął również wódz, którego Winnetou zgodnie z tradycją pochował w skalnym grobowcu. Tera już wiesz, w jakich okolicznościach zawarliśmy znajomość z tą okolicą, Drzewo trzyma się jeszcze, lecz ogień Komanczów pozbawił je życia. — To ciekawy przypadek — obozować na tym samym miejscu, na którym leżeliście spętani. — Ciekawy? Nie jest to odpowiednie określenie. Najchętniej bym się stąd wyniósł. Jakiego zdania jest Winnetou? Jednak Apacz sądził, że trzeba tutaj pozostać. Wieczór zbliżał się szybko. Mieliśmy tu i wodę, i paszę. Czego jeszcze można było pragnąć? Jednakże czułem w sobie jakąś niejasną niechęć do dalszego pobytu na tym terenie. Konie, wietrząc pod warstwą piasku trawę, odgarniały go kopytami, niczym renifery wydobywające mech spod śniegu. Teraz można je było już napoić. Następnie zbadaliśmy dokładnie okolicę, gdyż tutaj w pobliżu rzeczki łatwiej było o spotkanie kogokolwiek niż na rozległej równinie. Dla westmana zaś każde spotkanie łatwo może przybrać niebezpieczny obrót. Dlatego badałem okolicę bardzo skrupulatnie, ale nie odkryłem nic podejrzanego. Już miałem wrócić do swoich, gdy padł strzał. Nie przeląkłem się bynajmniej, myśliwy poznaje natychmiast odgłos każdej znajomej broni. Wiedziałem, że strzelił Emery. A że strzał się nie powtórzył, nie było powodu do obaw. Wróciwszy do obozu, zobaczyłem, że Emery upolował tłustego ptaka. Nie wzięliśmy mu tego za złe, bo też spragnieni byliśmy smacznego mięsa. Był to dziki indyk. Upatrzywszy miejsce na nocleg, roznieciliśmy ogień, aby go usmażyć. Smakował nam wyśmienicie, lecz zjedliśmy tylko połowę, drugą zachowując na następny dzień