To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Był tam ten sam pucołowaty lekarz, co na początku, i znów zaczął ze mną rozmawiać. Ale ja teraz mówiłam jakoś zupełnie inaczej, bez histerii, i on powiedział, że jestem wybitnie inteligentna, a nawet za mądra jak na swój wiek. I za bardzo rozwinięta fizycznie. Lecz czy to moja wina, że "jestem za bardzo"?! A potem zapytał, czy się bałam. Więc musiałam zastanowić się nad tym, nim odpowiedziałam: - Najpierw się trochę bałam. Ale gdy już łykałyśmy proszki, spadła na nas wielka wesołość. Byłam szczęśliwa, że umieram. - Czy widziałaś kiedy człowieka umarłego? Zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie. - No, trupa widziałaś? - Nie - odpowiedziałam, bo faktycznie nigdy dotąd nie widziałam truposza. - To chodź, zaprowadzę cię do prosektorium. - Nie! - wrzasnęłam. - Po co? - Żebyś zobaczyła, z czym próbowałaś się bawić w ciuciubabkę. - Nie, nie chcę! Nie chcę... - zaczęłam go prosić, a łzy mi po twarzy płynęły. - No, dobrze - zgodził się. - Mam nadzieję, że rozum ustrzeże cię na przyszłość od podobnych wyczynów. Na zakończenie uścisnął mi dłoń po męsku i powiedział, że czekają mnie w życiu wielkie rzeczy. Potem zaprowadzili mnie do jeszcze jednej lekarki, psychowariatki, kobiety ponurej i pewnej siebie ogromnie. Ta znów wypytywała mnie o wszystkie dane biograficzne. Jak na spowiedzi. Wydało mi się od razu, że ona mnie nienawidzi. Chociaż nie powiedziała mi tego, czułam, że myśli o mnie wciąż per "ta głupia, przepłukana smarkula". - Wyglądasz na inteligentną - zaczęła od obrażania mnie. Więc miałam już na końcu języka: "Nie tylko wyglądam", ale pomyślałam sobie, że nie warto się angażować uczuciowo od pierwszego zwarcia, bo właściwie, czy ona do mnie to mówi konkretnie? Ot, klepie tylko zadany tekst. - To ty byłaś prowodyrem - mówi dalej. - One by tego same nigdy nie zrobiły. Aha! Więc na koniec mnie wzięła na spytki! "Nie zrobiłyby..." Naiwna! Przecież spotkałam je na pauzie, już zdecydowane na samobójstwo. I taka baba uważa, że zna młodzież i jeszcze za tę pseudoznajomość bierze państwowe pieniądze. A może ona udaje, może chce mnie sprowokować, 84 żebym jej wszystko powiedziała? Odkrywać Karty przed wrogiem? Nigdy. Niech sobie myśli, że mnie przejrzała. - Czy ty wiesz, do czego je namówiłaś? - Wiem - odpowiedziałam tonem najbardziej pogardliwym, na jaki mogłam się zdobyć. - Wasza głupota mogła się skończyć tragicznie. - Owszem - stwierdziłam z ironicznym uśmiechem. - Jesteś wprawdzie spostrzegawcza, ale, niestety, zarozumiała, a to niedobrze. - A dlaczego? - spytałam. Nie odpowiedziała, tylko po krótkiej banalnej rozmowie oświadczyła, że jestem "nieciekawa", że takich samobójców jak ja to ona zbiera na pęczki i że skieruje mnie na dwutygodniowe leczenie do Pruszkowa. No i jak tu można nauce wierzyć? Dla tego pucołowatego byłam aż za mądra, a dla niej jestem - nieciekawa! Nawet nie miałam nic przeciwko temu, żeby jechać do tego wariatkowa. Nigdy nie widziałam prawdziwych szurniętych, a zawsze mnie to ciekawiło. - Skoro tak, skoro się zgadzasz, to będziemy cię leczyć - powiedziała psychowariatka. - Zobaczysz, jak tam w Pruszkowie dobrze. Pochyliła się i zaczęła pisać. Naprawdę chętnie bym tam pojechała. Uniknęłabym rozprawy z rodzicielami. Ale wiedziałam, że to tylko bluff, żeby mnie nastraszyć. Zdradziła się tym "skoro się zgadzasz", a ja przecież nie mam tu nic do gadania, bo o wszystkim decydują rodzice. Ktoś zapukał, spojrzałam, weszła moja mama! - Czy można, pani doktor? - Pani jest matką? Spojrzała zdziwiona na mamę. Wszyscy zawsze się dziwią, bo moja mama wcale na moją mamę nie wygląda, tak bardzo jest na zewnątrz "młodzieżowa", zwłaszcza gdy chodzi w dżinsach albo w mini. - Tak, tak - odpowiedziała mama. - Proszę, proszę usiąść - psychowariatka wskazała na moje krzesło. Wstałam i usiadłam na łóżku. (Teraz wiem, że to nic nie znaczyło, po prostu mama musiała gdzieś usiąść, ale wtedy myślałam, że z tym krzesłem to był test! Wszystko od początku do końca wydawało mi się testem.) - Dobrze, że pani przyszła - powiedziała pani psycholog. - Dopiero teraz się dowiedziałam - tłumaczyła się mama okropnie zdenerwowana. 85 I spojrzała na mnie swymi orzechowymi oczami, które wydały mi się jeszcze większe niż zwykle. A tusz na rzęsach rozmazany miała jak nigdy! - Dlaczego to zrobiłaś? - pyta mama. - Ona jest zarozumiała - wtrąciła się psychologica. - Nie chce w ogóle ze mną rozmawiać