To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

N-no!... Z tymi amikoszoriskimi pomysłami i maniłowskimi projektami pchali się także do Lenina, dosiadali się, jedni — wiedząc kim jest, inni — nie wiedząc, część towarzystwa nie miała bowiem nic wspólnego z polityką. Obserwował spod przymrużonych oczu tych podekscytowanych, tych pijanych bez wina, te szczebioczące damy — nikomu nie odpowiedział ostro, ale też nic nie odpowiedział. A różne rzeczy przychodziły im do głowy: wszyscy emigranci powinni się teraz zjednoczyć niezależnie od różnic partyjnych (drob-nomieszczariskie łby, pełne śmieci!) i utworzyć ogólno-szwajcarski Rosyjski Komitet Emigracyjny, który zająłby się zorganizowaniem powrotu do ojczyzny. I... i... i w jakiś sposób wracać, ale jak — nikt nie wiedział, a propozycje padały jedna za drugą. I już na dziś wieczór zwoływali komisję przygotowawczą. Wracać, kiedy nie wiadomo, co się tam dzieje. A niewykluczone, że już pod każdą ścianą rozstrzeliwują rewolucjonistów. Przybywali ciągle nowi ludzie, ale — nie myśli. I wszyscy znowu konfrontowali między sobą wiadomości — i nadal nikt nie wiedział nic więcej. I aby uwolnić się od tej ich jałowej gadaniny, Lenin wyszedł równie niezauważalnie, jak wszedł. Na ulicy nie tylko przestało padać, ale wyraźnie przejaśniało, 141 r chmury przerzedziły się znacznie. Było mniej mokro, ale — nadal — zimno. Nogi niosły go w dół, w stronę biblioteki i domu. A może by rzeczywiście — pójść do domu? W ogóle teraz nie wiadomo, dokąd iść. Zatrzymał się. Jeszcze przed dwiema godzinami, przed obiadem, wszystko wydawało się takie jasne: doprowadzić do rozłamu w szwedzkiej partii, i w związku z tym odpowiednie rzeczy przeczytać, napisać, zrobić. Ale oto zaskoczyło go niepojęte, nieprawdopodobne i niepotrzebne wydarzenie i, wydawałoby się, że nawet nie poruszyło, nie wytrąciło z równowagi — ale zaczynało już wytrącać. Już pochłaniało siły i rozpraszało. I wrócić do biblioteki — nie był w stanie. I do domu iść się nie chciało. Od roku wyraźnie nudziło go omawianie wszystkiego z Nadią: rozwlekle i z poważną miną wygłaszała takie banały, że słuchać hadko. I nic świeżego, oryginalnego nie wynosił z tych rozmów. A nogi ciągnęły, żeby trochę pochodzić. Ale — nie ulicami, znudziły mu się, patrzeć już na nie nie mógł. A może by wejść na Zurichberg, przecież to dwa kroki. Dął lekki wiatr — chłodny, ale niezbyt mocny. Nie, tylko nie będzie padało, ale wyraźnie przejaśnia się. W palcie, które w czytelni niemal zupełnie wyschło, Lenin poszedł ostro pod górę. W górach i nogi się rozchodzą, i łatwiej o koncentrację, można coś przemyśleć. Im bardziej stromo, im krótsza uliczka — tym bliżej tam, na szczyt. Nogi miał silne, jak za młodu. W tę samą stronę szli szybko młodzi chłopcy z tornistrami na plecach, z poobiednich lekcji — Lenin dotrzymywał im kroku. I nie miał zadyszki, i serce biło równym rytmem. Gdyby ż tak było ze wszystkim. Ale — głowa... Ale głowę nosił Lenin jak coś drogocennego i chorego. Aparat do natychmiastowego podejmowania bezbłędnych decyzji, do znajdowania celnych argumentów — aparat ten przez podłą mściwość natury był chorobliwie jakby, wielokierunkowo porażony, dając o sobie znać w coraz to innych miejscach. Tak zapewne rozwija się pleśń w kawałku czegoś żywego — chleba, mięsa, grzyba — zielonkawy nalot i niteczki wrastające w głąb: jak gdyby wszystko było jeszcze całe a jednocześnie porażone, nie dające się oczyścić, a kiedy boli cię głowa, nie czujesz bólu wszędzie, tylko w poszczególnych warstewkach i nitkach. Można by pomyśleć: co boli to trudno, każdego czasem boli, wziąć proszek i przejdzie! Ale jeżeli dopuścisz do siebie czasem myśl, że boli w sposób szczególny, nieodwracalny, że proszek — tylko oszu- 142 ka cię na kilka godzin, a tam niteczki wrastają coraz głębiej — ogarnia cię takie przerażenie^ jak w nowotarskim więzieniu: wyrwać się nie sposób! A nie ma na tę głowę rady. Wszystko na tym świecie czeka na twoje opinie i decyzje! Wszystkim można pokierować zgodnie z twoją wolą! — a sam jesteś już w okowach i wyrwać się — nie sposób! Zdrowe serce, płuca, wątroba, żołądek, ręce, nogi, zęby, oczy, uszy — możesz tak wymieniać i pękać z dumy. Ale natura jak nieubłagany, przenikliwy egzaminator — wie, że czegoś nie wymieniłeś. Wszystkiego przecież wymienić nie sposób — a choroba już dostrzegła puste miejsce i tajemnymi przejściami sączy zniszczenie, coraz głębiej, coraz głębiej. A wystarczy drobna rysa, żeby zburzyć cały pomnik zdrowia