To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nie poniósł większej szkody, więc nie było podstawy do skazania napastnika. Podobną strategię Jake zastosował podczas procesu Lestera Haileya. Nowy klient obiecał mu zapłacić tysiąc pięćset dolarów, jak tylko uda mu się wyjść za kaucją. Drugi był białym smarkaczem, którego złapano, jak jechał skradzioną furgonetką. Już trzeci raz przyłapano go w skradzionym wozie i nie było sposobu, by wybronić go przed siedmioletnim pobytem w Parchman. Obaj nowi klienci Brigance'a siedzieli w areszcie. Jake miał obowiązek się z nimi zobaczyć; zyskał więc pretekst, by spotkać się z Ozziem. W czwartek późnym popołudniem zajrzał do gabinetu szeryfa. - Jesteś zajęty? - spytał Jake. Biurko i podłoga zasłane były toną papierzysk. - Nie, porządkuję tylko dokumenty. Nie było więcej płonących krzyży? - Dzięki Bogu, nie. Jeden wystarczy. - Nie widziałem twego przyjaciela z Memphis. - To dziwne - powiedział Jake. - Myślałem, że do tej pory już się tu pokaże. Rozmawiałeś z Carlem Lee? - Rozmawiam z nim codziennie. Zaczyna się denerwować, bo ten facet nawet do niego nie zadzwonił. - Świetnie. Niech się martwi. Nie żal mi go. - Uważasz, że popełnił błąd? - Jestem tego pewien. Znam mieszkańców naszego okręgu, Ozzie, i wiem, jak się zachowują, kiedy zasiadają w ławie przysięgłych. Nie zaimponuje im żaden nieznajomy, prawiący gładkie słówka. Zgadzasz się ze mną? - Nie znam się na tym. To ty jesteś adwokatem. Ale wierzę w to, co mówisz, Jake, bo widziałem cię w akcji. - Ten Marsharfsky nie ma nawet uprawnień do prowadzenia praktyki w Missisipi. Sędzia Noose już się na niego szykuje. Nienawidzi prawników z innych stanów. - Mówisz serio? - Jak najbardziej. Rozmawiałem z nim wczoraj. Ozzie sprawiał wrażenie zmartwionego. Uważnie przyjrzał się Jake'owi. - Chcesz się z nim zobaczyć? - Z kim? - Z Carlem Lee. - Nie! Nie widzę powodu, by się z nim spotykać. - Jake spojrzał na swoją teczkę. - Chcę się zobaczyć z Leroyem Glassem, oskarżonym o czynną napaść przy użyciu niebezpiecznego narzędzia. - Będziesz bronił Leroya? - Tak. Dziś rano jego rodzina zwróciła się do mnie o pomoc. - Chodź ze mną. Jake usiadł w pokoju z alkomatem, a strażnik poszedł po jego nowego klienta. Leroy ubrany był w jaskrawopomarańczowy kombinezon, standardowy ubiór aresztantów w okręgu Ford. Na głowie sterczały mu na wszystkie strony lokówki z gąbki, a na plecy opadały dwa długie, tłuste warkoczyki. Na gołych stopach miał parę żółtozielonych, welwetowych łapci. Paskudna, zastarzała szrama zaczynała się tuż obok płatka prawego ucha i biegła przez cały policzek, aż do prawego nozdrza. Dowodziło to ponad wszelką wątpliwość, że dla Leroya załatwianie porachunków za pomocą noża nie stanowiło niczego nowego. Obnosił się ze swą blizną, jakby to był medal. Palił koola. - Nazywam się Jake Brigance - przedstawił się prawnik i wskazał Murzynowi składane krzesło, stojące tuż obok automatu z pepsi-colą. - Dziś rano zostałem zaangażowany przez pana matkę i brata. - Miło mi pana poznać, panie Jake. Kurator czekał na korytarzu pod drzwiami, podczas gdy Jake rozmawiał ze swym klientem. Sporządził trzy bite strony notatek na temat Leroya Glassa. Głównie interesowały go, przynajmniej obecnie, pieniądze: ile ma Glass i skąd mógłby zdobyć więcej. O walce na noże będą jeszcze mieli czas podyskutować. Teraz wypytywał go o ciotki, wujów, braci, siostry, przyjaciół, o wszystkich, którzy pracowali i mogliby coś pożyczyć; zapisał sobie ich numery telefonów. - Kto panu mnie polecił? - spytał Brigance. - Widziałem pana w telewizji, panie Jake. Pana i Carla Lee Haileya. Jake poczuł dumę, ale zachował poważną minę. Telewizja stanowiła przecież część jego życia zawodowego. - Znasz Carla Lee? - Tak, Lestera również. Pan był adwokatem Lestera, prawda? - Tak. - Siedzę w jednej celi z Carlem Lee. Przenieśli mnie ostatniej nocy. - Nie mów. - Słowo daję. Carl Lee nie jest zbyt rozmowny. Mówił, że jest pan naprawdę świetnym adwokatem i takie tam, ale że znalazł sobie kogoś w Memphis. - To prawda. Co myśli o swym nowym adwokacie? - Nie wiem, panie Jake