To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Aha! Była strażniczką więzienną! To ma swoją wymowę, prawda? - Ma pan na myśli, że tu leży powód tyranii? - zapytała Sara. - Nawyki dawnego zawodu, co? - Nie. Ujmuje to pani niewłaściwie. Pani Boynton nie tyranizuje dlatego, że była strażniczką więzienną. Nic podobnego! Obrała ten zawód dlatego, że odpowiadało jej tyranizowanie i przepalała ją żądza władzy. Nasza podświadomość kryje takie rzeczy - ciągnął z całą powagą - żądzę władzy, sadyzm, nieokiełznane pragnienie zadawania ran w rozmaitym rozumieniu. Wszystko to tkwi w nas, droga koleżanko. Tłumimy te popędy. Staramy się ich nie ujawniać, ale czasami bywają silniejsze od nas. - Wiem o tym. - Panna King wzdrygnęła się nerwowo. - Stale to obserwujemy - mówił Francuz - w zasadach politycznych, w postępowaniu całych narodów. Wciąż widzimy odwrót od humanitaryzmu, miłosierdzia, braterskiej dobrej woli. Czasami hasła brzmią pięknie, lecz narzucane siłą powodują zgubne skutki, wynikające z przemocy lub strachu. Przerwał na chwilę, a Sara zapytała: - Podejrzewa pan, że pani Boynton to swojego rodzaju sadystka? - Jestem tego prawie pewien. Sądzę, że ta kobieta delektuje się zadawaniem cierpień moralnych, rozumie pani, nie fizycznych. Jest to forma sadyzmu rzadsza i znacznie trudniej z nią sobie poradzić. Pani Boynton pragnie władać innymi i cieszy się tym, że cierpią. - Okropność! - wzdrygnęła się znów młoda lekarka, a gdy Gerard powtórzył jej swoją rozmowę z Cope'em, zapytała: - On nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje, prawda? - Tak, dla niego to zbyt skomplikowane. Przecież nie jest psychologiem. - Rozumiem. Brak mu naszej obrzydliwej wnikliwości. - Właśnie! To poczciwy, prostolinijny, sentymentalny umysł typowy dla Amerykanów. Skłania się on do wiary raczej w dobro niż w zło. Zdaje sobie sprawę, że w rodzinie Boyntonów panuje niewłaściwa atmosfera, lecz przypisuje ją przesadnej troskliwości starszej pani, nie zaś jej świadomie złemu postępowaniu. - A ją musi to świetnie bawić. - Z całą pewnością - zgodził się doktor. - Ale czemu ci młodzi nie zbuntują się wreszcie? Przecież mogą. - Nie. Tym razem myli się pani. Nie mogą. Widziała pani kiedy stary eksperyment z kogutem? Na podłodze rysuje się kredą kreskę i przytyka do niej dziób koguta. Biedak wyobraża sobie, że jest uwiązany. Nie może podnieść głowy. Coś podobnego dzieje się też z młodymi Boyntonami, którzy, proszę pamiętać, są od dzieciństwa pod moralną władzą starszej pani. Zahipnotyzowała ich, przepełniła wiarą, że niepodobna jej nie posłuchać. Znajdują się w więzieniu od tak dawna, że gdyby nawet więzienną bramę otwarto, nie zauważyliby tego. Jeden z nich, Lennox, już nie chce być wolny, a cała reszta lęka się wolności. - A co będzie, gdy ona umrze? - zapytała rzeczowo. Gerard wzruszył ramionami. - Zależy, kiedy umrze. Jeżeli nastąpiłoby to teraz, mogłoby nie być za późno. Carol i Raymond są jeszcze młodzi, łatwo ulegają wpływom otoczenia. Zapewne zostaliby normalnymi ludźmi. Z Lennoxem inna sprawa. Wygląda mi na to, że zrezygnował już z wszelkich nadziei. Biernie znosi niewolę na jakiś zwierzęcy sposób. - Jego żona powinna coś zrobić! - rzuciła niecierpliwie. - Wyrwać go, oswobodzić! - Bo ja wiem... Może próbowała już, ale bez skutku. - Myśli pan, że i ona została zahipnotyzowana? - Nie. Jestem zdania, że stara nie ma nad nią władzy i dlatego nienawidzi synowej z całego serca. Proszę zwrócić uwagę na jej oczy, gdy przypatruje się Nadine. - Nie mogę jej zrozumieć... To znaczy młodszej pani Boynton - powiedziała panna King. - Czyżby nie widziała, co się dzieje? - Moim zdaniem, widzi i myśli swoje. - Tę starą powinien ktoś uśmiercić! - zawołała żywo młoda lekarka. - Osobiście zaleciłabym arszenik w porannej filiżance herbaty... - urwała, by podjąć zaraz obcesowo: - A co pan myśli o najmłodszej z rodziny, tej rudej? Doktor zmarszczył czoło, spochmurniał. - Nie wiem. Tu właśnie widzę coś szczególnie dziwnego. Ona jest rodzoną córką pani Boynton. - Oczywiście! I na tym chyba winna polegać różnica? - Niekoniecznie - odparł Francuz. - Ktoś, kto raz uległ żądzy władzy, okrucieństwu, sadystycznym popędom, nie zwykł oszczędzać nikogo, nawet najdroższych i najbliższych. - Umilkł na chwilę i po zastanowieniu ciągnął: - Jestem lekarzem psychiatrą. Wiem, że znakomita większość schorzeń psychicznych wynika z wybujałych ambicji, z pragnienia sukcesów, potęgi, władzy. Zaspokojenie takich ambicji wiedzie do apodyktycznej pewności siebie, tyrańskich skłonności, okrucieństwa, a w ostatecznym rezultacie do przesytu. A w przypadkach, gdy wygórowane pragnienia nie mogą być zaspokojone... Cóż? Odpowiedzi należy szukać w zakładach dla umysłowo chorych. Są one pełne tych, co nie byli w stanie znieść własnej przeciętności, braku znaczenia, niewoli, a więc odcięli się od realnego świata i raz na zawsze zatrzasnęli za sobą drzwi rzeczywistości. - Jaka szkoda, że ta stara nie trafiła do zakładu dla umysłowo chorych - westchnęła Sara. - Nie tam jej miejsce, droga pani. Nie pośród zawiedzionych, upadłych. Tu sprawa przedstawia się gorzej. Jej dopisało szczęście. Pani Boynton ziściła swoje marzenia. - Takie rzeczy nie powinny zdarzać się na świecie! - zawołała lekarka. ROZDZIAŁ VI Sara była ciekawa, czy Carol Boynton stawi się na nocne spotkanie. Wątpiła raczej, gdyż przewidywała, że po tych zwierzeniach musi nastąpić gwałtowna reakcja