To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

W miarę możności wykorzystałem i ja te wskazówki i nawet skopiowałem najniezbędniejsze mapy. W ten sposób będę mógł się trochę zorientować; lecz na nieszczęście, w moich wiadomościach, są tak- że niestety pewne luki, ponieważ inni magowie odnosili się do mnie nieufnie, nie lubili mnie, o ile wiem i czynili mi różne przeszkody. - Być może, iż przewidywali, że okażesz się dla nich niebezpiecznym i oczywiście, byliby nieroz- tropni, dając ci możność zdobycia tak olbrzymiej wiedzy - powiedział Jan cT Igomer. - Na szczęście Narajana nie podzielał ich przypuszczeń i niedbalstwo jego pomogło mi zdobyć naj- bardziej niezbędne przedmioty magiczne - dodał z ironią Abrasak. Omówiwszy następnie szczegóły pierwszych zamierzonych prac, Abrasak podniósł swoją czarę z drewnianej kory i uroczyście przemówił: - Za pomyślność naszych przedsięwzięć! Podobnie, jak archaiczni zdobywcy na naszej zmarłej matce-Ziemi, zamierzamy podbić nowy świat i założyć wielkie państwa. Krwią zdobędziemy zwycięstwo i władzę; więc na dowód tego niechaj sztandar nasz będzie czer- wony, jak krew, a drogę naszą będzie znaczył ogień. I dziwni ci ludzie - amfibie dwóch światów, widzialnego i niewidzialnego - wszyscy, jak jeden, pod- nieśli ręce. - Przysięgamy wierność i posłuszeństwo temu purpurowemu znamieniu i tobie, Abrasak, jako na- szemu dobroczyńcy, naczelnikowi i wodzowi! - uroczyście i stanowczo zawołali wszyscy. Od tego dnia rozpoczęły się prace przygotowawcze. Główny sztab Abrasaka gorliwie studiował ję- zyk skrzydlatych smoków, aby stać się panami tych dziwnych środków komunikacyjnych, wspomnienie o których zachowało się w podaniach i bajkach, posiadających zawsze prawdziwe podstawy. ęMrokę przywiódł stado wspaniałych zwierząt, lecz dzikich i jeszcze nieufnych; jednak Abrasak swo- bodnie podszedł do jednego z nich, pogłaskał go, a kiedy przemówił doń, zwierzę zupełnie uspokoiło się. To podziałało także i na pozostałych i całe stado spokojnie zaczęło skubać trawę na dolinie. Kiedy już poszukiwacze przygód oswoili się ostatecznie ze swoimi skrzydlatymi wierzchowcami i ujeżdżali je, wówczas postanowili wyruszyć w drogę, zachowując jednak jaskinię, jako główną kwaterę, w której pozostawiono także i część rzeczy przywiezionych przez Abrasaka z miasta magów. Milczenie i trwająca bezczynność ze strony nauczycieli sprawiały Abrasakowi wielką przyjemność i uspokoiły go, a ciemni doradcy przestrzeni, przywołani jego złymi zamiarami i namiętnościami, zupeł- nie zaćmiewali jego rozsądek, więc w swojej pysze powziął on nawet przekonanie, że magowie obawia- ją się zarówno jego i jego wiedzy. Minąwszy górzystą miejscowość, powietrzni jeźdźcy skierowali się ku olbrzymim równinom, gdzie na długie tysiące kilometrów rozciągały się dziewicze, nie przebyte lasy. Tam właśnie żyły owe ludy, które Abrasak zamierzał ujarzmić i wykorzystać dla swoich planów. Ta rasa olbrzymów, którzy zaledwie wyszli ze stanu zwierzęcego, mało rozwiniętych umysłowo, z dzikimi, okrutnymi i niskimi instynktami, żyła już rodami i tworzyła coś w rodzaju oddzielnych plemion, posiadając w każdym z nich osobnego naczelnika i jednego, wspólnego dla wszystkich - króla. Kiedy wreszcie przybyli na skraj lasów, powietrzni jeźdźcy opuścili się na ziemię. Poleciwszy towarzyszom pozostać i oczekiwać jego powrotu, Abrasak spokojnie wszedł w wiekową głuszę leśną. Był on sam, uzbrojony tylko w swoją wiedzę i prerogatywy, jakie dawały jego umysłowy rozwój i zdy- scyplinowana wola; i ta świadomość własnej siły taiła się w jego nieustraszonym wzroku, kiedy zdecydo- wanie przedzierał się pomiędzy olbrzymimi pniami, spowitymi w pnące rośliny. Przeszedłszy pewną odległość, zatrzymał się na niewielkiej polanie, przyłożył do ust maleńki czaro- dziejski flet i zaczął na nim wygrywać dziwną melodię, płynęły z niej dźwięki donośne, ostre i przenikli- we, jakby nawołujące kogoś, to znów powolne, pełne rozpaczliwego smutku i tłumionego łkania. Po upływie dość długiego czasu las jakby się ożywił; początkowo dał się słyszeć oddalony lecz szybko zbliżający się szum łamanych z trzaskiem drzew, ciężki tupot tłumu, pod nogami którego drżała ziemia i echo gardłowych głosów, podobnych do ryków i wycia zwierząt. Następnie z zielonego gąszczu leśnego zaczęły ukazywać się jakieś wstręne i niekształtne istoty. 72 Byli to wielkogłowi olbrzymi ze zwierzęcymi rysami twarzy; barczyste ich ciała porośnięte były czer- wonawo-kasztanowatą sierścią, a długie muskularne i olbrzymie ręce zaopatrzone były w straszne ha- czykowate pazury. Jedni opierali się na wielkich sękatych maczugach, drudzy znów nieśli je na ramionach. Nieopodal Abrasaka wszyscy stanęli jak wryci i wpili w niego swoje chytre i chciwe spojrzenia ma- leńkich, głęboko osadzonych oczu. Wówczas przestał grać i zaczął wydwać jakieś dziwne i nieskładne dźwięki, które przybysze zapewne zrozumieli, ponieważ powoli zaczęli zbliżać się i wydawać również podobne dźwięki jak Abrasak, z widocznym zaciekawieniem przyglądając się kształtnej figurze nieznajo- mego w białym ubraniu. Powoli widać porozumieli się i zaczęli pojmować się wzajemnie. Następnie niektórzy z tych olbrzy- mów pobiegli w gąszcz leśny, a reszta uważnie przysłuchiwała się mowie Abrasaka; niektórzy nawet od- powiadali mu od czasu do czasu gardłowym dźwiękami