To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nieraz o tym myślałem, ale nie śmiałem cię namawiać na tę podróż, nie wiedząc, czy będzie ci odpowiadać. Nie chciałem cię odrywać od dworu, którego jesteś ozdobą i gdzie żyje się tak przyjemnie. Mój zamek jest zniszczony, pełen szczurów i sów, wolę go jednak od najbogatszych pałaców, bo to odwieczne gniazdo moich przodków i miejsce, w którym cię zobaczyłem po raz pierwszy. — A ja zadawałam sobie nieraz pytanie, czy krzak dzikiej róży jeszcze zakwita. — Przysiągłbym, że tak. Te polne krzaki są bardzo żywotne. Zresztą ty go dotknęłaś, musi więc kwitnąć, nawet jeżeli nikt nie zrywa jego kwiatów. — Inaczej niż to zwykle bywa w małżeństwie — odpowiedziała śmiejąc się baronowa de Sigognac — jesteś bardziej miły dla żony po ślubie niż przedtem. Ponieważ twoje pragnienie zgadza się z moim kaprysem, może pojechalibyśmy do Sigognac w tym tygodniu? Pogoda jest piękna, najsilniejsze upały już minęły, będziemy mieli przyjemną podróż. Vallombreuse pojedzie z nami, zabiorę też Chiquitę, którą ucieszy widok rodzinnych stron. Przygotowania zostały niebawem ukończone. Podróż była szybka i piękna. Ponieważ Vallombreuse wysłał naprzód konie do zmiany, po upływie kilku dni znaleźli się w miejscu, gdzie od gościńca odchodziła droga prowadząca do zamku Sigognac. Mogła być druga po południu, słońce stało jeszcze wysoko na niebie. W chwili gdy kareta skręciła w stronę zamku, którego perspektywa odsłoniła się nagle, Sigognac doznał jakby olśnienia — nie poznawał już tych miejsc tak przecie żywych w jego pamięci. Na miejscu rudery, której wygląd czytelnik pamięta, stał w radosnym blasku słońca zamek całkiem nowy, podobny do tamtego jak syn do ojca. Nie zmienił kształtów, zachował dawną architekturę, ale w ciągu kilku miesięcy odmłodził się o wiele wieków. Rozpadające się mury były znowu całe. Wysokie, białe wieżyczki, przykryte ładną dachówką z łupku, ułożoną w geometryczne wzory, wznosiły się dumnie jak feudalne strażniczki w czterech rogach zamku, rysując na tle nieba swoje złocone chorągiewki. Dach na środkowej części budynku też był nowy. W oknach, z których usunięto deski, świeciły szyby oprawione w ołowiane ramki, okrągłe albo ukośnokątne. Ani jedno pęknięcie nie szpeciło odnowionej fasady. Wspaniałe drzwi dębowe z bogatym okuciem wstawiono na miejsce starych, spróchniałych i odrapanych. Nad wejściem błyszczał, wśród ornamentów wyrytych zręcznym dłutem w głazie, herb Sigognaków: trzy bociany na lazurowym polu z tą szlachetną dewizą, niedawno jeszcze zatartą, a teraz jaśniejącą złotymi literami: Alta petunt153. Sigognac milczał przez długą chwilę, podziwiając ten wspaniały widok, po czym zwrócił się do Izabeli: — Tobie, kochana czarodziejko, zawdzięczam przeobrażenie mojego domu. Wystarczyło ci dotknąć go swym pierścieniem i znowu stał się świetny, piękny i młody. Jestem ci nieskończenie wdzięczny za tę niespodziankę, piękną i pełną wdzięku jak wszystko, co od ciebie pochodzi. Chociaż nic ci na ten temat nie mówiłem, sama odgadłaś pragnienie mej duszy! W tym czasie kareta dotarła na podwórze. Kominy z czerwonej cegły buchały wielkimi kłębami dymu, dowodząc, że oczekiwano tutaj dostojnych gości. Piotr stał w pięknej liberii u progu bramy, którą otworzył, gdy kareta się zatrzymała. Dziesięciu lokajów, ustawionych w szpaler na stopniach schodów, złożyło głęboki ukłon baronowi i baronowej, których jeszcze nie znali. Sigognac, zdumiony i zachwycony, kroczył jak we śnie. Przycisnął do serca ramię Izabeli i dwie łzy rozczulenia spłynęły mu po policzkach. — A teraz — rzekła Izabela — musimy zwiedzić posiadłości, które odkupiłam, żeby przywrócić do dawnych rozmiarów baronię Sigognac. Przeproszę was na chwilę, bo muszę włożyć strój do konnej jazdy. Nie będzie to trwało długo — w swoim poprzednim zawodzie nauczyłam się prędko zmieniać kostiumy. Tymczasem wybierzcie sobie konie i każcie je osiodłać. Przejażdżka, w której wzięło udział także kilku szlachciców z sąsiedztwa, wystrojonych wspaniale na tę okazję, wyglądała jak pochód triumfalny. Posuwając się dobrze utrzymaną drogą, jeźdźcy przecinali zielone łąki i pola, którym uprawa przywróciła żyzność, kwitnące folwarki i piękne lasy. To wszystko należało do Sigognaca. Landy z ich fioletowymi wrzosami jak gdyby oddaliły się od zamku. Gdy dotarli do świerkowego lasu na granicy posiadłości, usłyszeli szczekanie psów i po chwili ujrzeli Jolantę de Foix, której towarzyszył jej wuj komandor i kilku zalotników. Droga była wąska i dwa orszaki otarły się o siebie, podążając w przeciwnych kierunkach, choć każdy próbował ustąpić miejsca drugiemu