To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Dawaj to! Skąd je wziąłeś, przecież były w zamkniętej szufladzie! Chodź tu, dobry piesek, dobry, oddaj, oddaj… W skarpetkach były tylko trzy dziurki. Ojciec Janka szybko wrzucił je z powrotem do szuflady, wysunął na środek pokoju ranne pantofle matki Janka i poszedł do kuchni W kuchni matka Janka spojrzała na niego wyczekująco. — Co jest na kolację? — spytał ojciec obojętnie. — Makaron. A gdzie piesek? — Piesek? Śpi sobie w swoim koszu. A bo co? METODA PAWŁOWA W niedzielę rano zadzwonił telefon. Andrzej podbiegł szybko i podniósł słuchawkę. — Kto mówi? — zapytał. — Jak to, kto mówi? Ach to ty, Andrzejku — powiedział stryjek Henio w słuchawce. — Czy mogę mówić z mamusią? — Mamusia śpi — szepnął Andrzej — nie mogę jej obudzić, bo powiedziała, że mnie spierze i że nic nie dostanę na Dzień Dziecka. — A czy mogę mówić z tatusiem? — Tatuś też śpi i jego też nie mogę zbudzić, bo też spierze. — No trudno, to zadzwonię we wtorek wieczorem. — Możesz zadzwonić wcześniej. Oni się na pewno obudzą przedtem — powiedział Andrzej. — Już bym nawet chciał, żeby się obudzili, bo jestem bardzo głodny, a Janek stoi w bieliźnie na balkonie i oblewa ludzi z konewki, i zalał cały nasz pokój, wysmarował ściany moimi farbami. Lejek narobił w czterech miejscach na dywan w przedpokoju i przewrócił butelkę z mlekiem, i wszystko wypił, a tym, co zostało, Janek namalował duży obraz w kuchni na podłodze. Ale ja jestem bardzo grzeczny i nic nie robię, ale jestem głodny. Lejek też jest głodny, bo je taką dużą książkę tatusia z obrazkami i warczy, jak mu chcę odebrać, i nie mogę znaleźć jednego sandała, bo mi gdzieś zawlókł. Oni byli na imieninach. — Lepiej już obudź mamusię — zawyrokował stryjek Henio. — Powiedz, że ja kazałem. — Może byś ty przyszedł i ją obudził? Ja jej nie obudzę. Chcę dostać hulajnogę na Dzień Dziecka. — Ja ci kupię hulajnogę na Dzień Dziecka. — O, dziękuję. To mama będzie mi mogła kupić teczkę. Wiesz co, przyjdź i zrób śniadanie. Zjadłem już całą czekoladę, co była w tym pudełku, co mama chowa na szafie, ale znów mi się chce jeść. Ja już lecę, bo muszę zobaczyć, czy mi Janek znów wszystkich klocków nie wyrzuca na podwórze. Pa! O dwunastej ojciec Janka zmęczonym krokiem wszedł do łazienki. Do lewej nogawki od piżamy uczepiony był Lejek i jechał za nim na tylnej części ciała. — Tata — wrzasnął radośnie Andrzej — niech tata wejdzie do naszego pokoju. Tata zobaczy, jakie tam jest kino Praha. W kuchni też. To Janek zrobił. Ja nic. Ja tylko zjadłem czekoladę, ale odkupię z tygodniówki, jak mi tata da. Basia jest dwa centymetry niższa ode mnie i dostaje. — Mów trochę ciszej — ojciec Janka trzymał się za głowę — mam straszny ból głowy. Wczoraj pracowałem do późnej nocy. Jest jeszcze bardzo wcześnie i mamusia śpi. Zabierz tego psa. — Tata go przestraszy, to on puści. Ten Kazio, co na naszym podwórzu robi Królaka na rowerze, powiedział, że najlepiej szczeknąć na psa, to się odczepi. — Hau! Hau! — szczeknął ojciec Janka. Skutek był piorunujący. Lejek puścił piżamę i szmyrgnął za miskę. — Tata widzi. — Widzę. Idź, obudź mamusię i poproś, żeby zrobiła coś do zjedzenia, tylko nie mów, że ci kazałem. — Ja mamusi nie obudzę, bo nie kupi mi teczki na Dzień Dziecka. — Ja ci kupię teczkę na Dzień Dziecka. — To dobrze, mamusia będzie mogła mi kupić trąbkę do roweru. Powiem Jankowi, żeby ją obudził, on i tak nic nie dostanie. — Idź już, bo mi głowa pąka. — Bo tata nie pije mleka. Ten Kazio, co jest za Królaka, mówi, że trzeba pić mleko i wcześnie chodzić spać, i się gimna… tata wie: kucać, skakać i udawać zajączka. Jakby tata kucnął i udawał zajączka, to by tacie głowa przestała. A wódkę tata pił na imieninach? — Uciekaj, bo szczekną. — Bo Kazio mówi, że nie wolno pić. Tata myśli, że Królak by wygrał, żeby pił wódkę? Figa z makiem. W drzwiach łazienki stanęła matka Janka w szlafroku i rozczochrana. Pies rzucił się do szlafroka i zaczął ciągnąć za połę. — Hau! Hau! — szczeknął ojciec Janka. Pies puścił i uciekł za wiadro. — Widzisz — uśmiechnął się ojciec Janka tryumfalnie. — To według metody Pawiowa. — Nic podobnego — oburzył się Andrzej. — Żadnego Pawiowa, tylko Królaka, chciałem powiedzieć — Kazia. — Gdzie Janek? — zaniepokoiła się matka Janka. — Ale mnie głowa boli. — Na balkonie, ale on prezentu nie dostanie, mamusia zobaczy. U drzwi rozległ się dzwonek. Matka Janka otworzyła, przygładzając odruchowo włosy. W drzwiach stanęła młoda dziewczyna w chustce na ramionach. — Ja spod piątki — powiedziała obrzucając przerażonym spojrzeniem podłogę kuchenną, na której mlekiem namalowany był wielki Pałac Kultury. — Moja pani kazała powiedzieć, że tu ktoś od pani wyrzuca przez balkon na podwórze łyżeczki od herbaty i różne inne rzeczy, i leje wodę, i… — Hau! Hau! — szczeknął ojciec Janka z łazienki. — Hau! Hau! No widzisz, działa za każdym razem. Lejek jak oparzony wpadł do kuchni i rzucił się za spiżarkę. — O raju! — wrzasnęła dziewczyna. — To ja już pójdę. Po drugiej stronie sieni otworzyły się drzwi i ukazała się głowa innej dziewczyny. — Pani podziękuje swojej pani — powiedziała matka Janka uprzejmie i zamknęła drzwi. — Niech ja skonam — usłyszała jeszcze z sieni — ale to musiały być imieniny! ALBO DZIECI, ALBO PIES W aptece był długi ogonek. Matka Janka stanęła z Andrzejem jako dwunasta. — My po lekarstwo dla psa — zaanonsował Andrzej na cały głos. — Janek go przycisnął drzwiami i kuleje. — Lekarstwo dla psa — oburzył się tęgi pan. — I miejsce w kolejce zajmują. Dla psa. Ja dla żony na reumatyzm stoję już pół godziny. — Andrzej, nie rozmawiaj z obcymi ludźmi — powiedziała matka Janka. — A dlaczego ta pani idzie bez kolejki? — Bo ona się tylko pyta. — To pytać wolno bez kolejki? — Wolno. — A ten pan też się pyta? — Też. — Ich to szybko załatwiają. — Szybko. — Ale przez nich to my się nie ruszamy. — Może byś wyszedł trochę na ulicę. Albo nie, lepiej zostań, tylko przestań gadać. — Mama, nie ma witaminy D. — Skąd wiesz? — Bo ten pan bez kolejki pytał. — Bądź cicho. — Mama, nie ma witaminy A! — Nie gadaj. — Witaminy dla psa! — warknął tęgi pan. — To po prostu grzech. — To nie jest jeszcze pies! — Andrzej, namiętnie dłubiąc w nosie, podsunął się pod sam brzuch pana. — To jest jeszcze dziecko. Ząbkuje. A w ogóle nazywał się Lejek, ale teraz kuleje, to nazywa się Kulejek. — Andrzej! — zawołała matka Janka słabym głosem