To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zrelacjonuję teraz resztę moich wrażeń, choć wiem doskonale, że nie mogą one być niczym innym niż rodzajem delirium, spowodowanego przez niezwykłe warunki, w których znalazł się mój mózg. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że instynkt może nas ostrzegać przed sytuacjami, z którymi żadna ludzka istota nie miała dotychczas do czynienia. Czułem coś w rodzaju pełnego lęku obrzydzenia, będącego reakcją na ową falę nieznanego niebieskiego płynu; odrazę tak silną, że moje dłonie zmiażdżyły barierkę pomostu tak łatwo, jakby została wykonana z cieniutkiej aluminiowej rurki. Mimo to wiedziałem, iż ów płyn nie jest skroplonym gazem z chłodni, ponieważ nie czułem lęku przed zamrożeniem. Wyciągnąłem stopy z odrażającego bagna i zdołałem zaczepić jedną z nich o wspornik, unosząc się dzięki temu mniej więcej o metr w górę. Jednak nie znalazłem się poza wzburzonym jeziorem i niebieski płyn zaczął przesączać się do mojego wnętrza. Zacząłem wypełniać się nie należącymi do mnie wrażeniami i wspomnieniami. Były to wspomnienia zmarłych. Koleje losu stu dziesięciu martwych głów, których wzorce intelektualne i treści pamięci wyciekały teraz poprzez przekształconą, skrystalizowaną czasoprzestrzeń. Informacja w nich zawarta opadała w gęste jezioro, nie składające się z materii ani z niczego, co ktokolwiek kiedykolwiek zdołał doświadczyć lub zidentyfikować; była to jakby esencja jakiegoś chłodnego wywaru o nieznanej naturze. Niektóre z kart ich dziejów noszę wciąż w swojej pamięci. Nie wiem, co lub kto jest źródłem tych wspomnień; wiem jedno: widzę rzeczy, słyszę głosy, pamiętam sceny, które wydarzyły się na Ziemi, a których w żaden sposób nie mogłem sam doświadczyć. Nigdy nie poszukiwałem weryfikacji tych wspomnień z tych samych powodów, dla których do tej chwili nie opowiadałem nikomu tej historii, ponieważ jestem niczym kielich pełen kroniki cudzych dziejów; ponieważ zmieniły one mnie samego, zastępując pewne fragmenty własnych wspomnień, które straciłem w ciągu pierwszych kilku chwil działania Ciszy na mój umysł; dlatego, że za żadną cenę nie chcę dopuścić do siebie tej myśli, jedynego oczywistego wytłumaczenia zaistniałych faktów. Sądzę, że powinienem odtworzyć szczególnie jedno z tych wspomnień, najbardziej wstrząsające, nawet jeśli zweryfikowanie go nie jest możliwe. Jego źródłem musiał być sam Kimon Thierry. Wspomnienie to ma pewien szczególny posmak, który powoduje, iż przewyższa ono swą plastyczną realności przetłumaczone przez Rho głosy i wspomnienia wizualne, które odtwarzałem dla Fiony Task-Felder. Sądzę, że w owym przerażającym jeziorze, które mnie wówczas ogarnęło, przeniknęły we mnie ostatnie myśli Thierry'ego, wypełniające jego umysł w chwili śmierci. Nienawidzę tego wspomnienia; nienawidzę także Thierry'ego. Czym innym jest przypuszczać, a nawet głęboko wierzyć, że w ludziach istnieje dwulicowość, zła wola i chciwość - że istnieje w nich zło - czym innym zaś wiedzieć to z całą pewnością. Jest to rodzaj wiedzy, z którym żadna ludzka istota nie chciałaby mieć do czynienia. Ostatnie myśli Kimona Thierry'ego nie dotyczyły oczekującej go wspaniałej podróży, związanej z transformacją w jakąś wyższą istotę. Był przerażony perspektywą kary. W ostatnich chwilach przed pogrążeniem się w mrok niepamięci był świadomy tego, iż fałszował prawdę, wciągnął setki tysięcy ludzi w to kłamstwo, ograniczając przez to rozwój ich osobowości oraz wolność; bał się, że pójdzie do piekła, o którym uczono go w dzieciństwie podczas lekcji religii... Obawiał się mistyfikacji, ale znajdującej się jakby na innym poziomie, kłamstwa stworzonego przez oszustów z przeszłości w celu ukarania ich przeciwników i uzasadnienia ich własnej, mało znaczącej egzystencji. Wspomnienie to kończy się nagle, co, jak sądzę, związane jest ze śmiercią Thierry'ego, zakończeniem wszystkich wspomnień zarejestrowanych przez jego mózg, a także wszelkich fizycznych procesów w jego ciele. Od tego momentu nie ma już we mnie żadnych wrażeń związanych z tą osobą. Zacząłem wspinać się po wspornikach pomostu, odnajdując co pomniejsze stalowe belki bardziej oddalone od Jamy, przy której pierwotnie się znajdowały; mocniejsze, a mimo to z każdą chwilą tracące swoją spoistość i kształt. Gramoliłem się po nich niczym owad w bezmyślnym przerażeniu i w kompletnej ciszy. Udało mi się jakoś pokonać dwadzieścia metrów dzielących mnie od krawędzi przedsionka. Od czasu bombardowania minęły najwyżej trzy minuty, naturalnie jeśli nasze określenia czasu miały jakikolwiek sens w odniesieniu do Lodowej Komory. Grupa ratownicza odnalazła mnie czołgającego się w pobliżu namalowanej niegdyś przez Williama białej linii. Gdy próbowali przejść przez właz laboratorium, by ratować pozostałych, powiedziałem im, by tego nie robili; widzieli stan, w jakim się znajdowałem, nie musiałem więc im tego długo tłumaczyć. Okazało się, że straciłem półcentymetrową warstwę skóry wokół całego ciała od szyi w dół i wszystkie włosy, zupełnie jakbym został spryskany płynnym, superchłodnym gazem. Spędziłem dwa miesiące leżąc w sztucznie podtrzymywanym śnie w Szpitalu Miejskim Kosmoportu Jin, pogrążony w leczniczym płynie. Komórki mojej skóry, mięśni i kości przemieszczały się pod kontrolą chirurgicznych mikronarzędzi, tkających jakby powierzchnie mojego ciała. Pod koniec czasu przeznaczonego na leczenie obudziłem się wpatrzony we własne wnętrze - nie z powodu choćby cienia strachu, ponieważ straciłem wszelką wrażliwość emocjonalną - ale dlatego, iż czułem, że jestem wciąż w Lodowej Komorze, unosząc się w ohydnym niebieskim jeziorze. Przesączałem się poprzez sferyczną przestrzeń Komory Lodowej niczym woda przez wyschłą gąbkę, wolno i spokojnie rozpuszczając się w Ciszy. Thomas zjawił się w moim szpitalnym pokoju, gdy już uświadamiałem sobie nieco jaśniej, kim jestem i gdzie się znajduję. Usiadł przy chroniącej mnie "kołysce" i uśmiechnął się niczym martwy człowiek o szklistych oczach i bladej skórze. - Nie udało mi się zbytnio, Mike - powiedział