To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Mimo woli rozbrajali się pod jej wpływem ci, co przedtem patrzyli na nią z ukosa. Tylko Barski nie przyszedł, akcentując swą niechęć. Poszedł do hrabiego Mortęskiego i długo mu coś szeptał na ucho. Siwe kępki włosów nad uszami eks_prezesa, wielkie piwne oczy i nos garbaty, wystający z twarzy - wszystko się kiwało, trzęsło, mrugało ze zgorszenia. Hrabia Barski nie próżnował w teatrze i umiał dobierać stosowne materiały do nici swych intryg, potrafił haftować nimi genialnie. W loży ordynata zaszumiało koło drzwi i wesoły głos zawołał: - Rozstąpcie się, panowie! Czarne fraki rozsunęły się na dwie strony, środkiem wbiegła piękna hrabina Wizembergowa, cała w koronkach, lśniąca brylantami. Towarzyszył jej niemłody mężczyzna. Panowie ukłonili się, pan Maciej powstał. Hrabina witała wszystkich uprzejmie, usiadła na podanym sobie krześle i mówiła: - Przyszłam odwiedzić księżnę. Zaledwo przed paru dniami powróciłam z zagranicy. Księżna dzięKowała, pan Maciej spytał o panią Idalię i Lucię. - Zdrowe obie. Lucia przesyła tysiące ukłonów. Zwróciła się żywo do Stefci, powtórnie podając jej rękę z miłym uśmiechem: - Pani składam najlepsze życzenia. Ordynat był w tej loży. Zarzuciłam go życzeniami. Wyszedł rozczulony. Mój mąż znalazł panią cudowną. Mówi, że mu pani przypomina Grottherowskie typy. Biedna Lucia jest w rozpaczy, że nie może pani widzieć. - Czy baronowa stale bawi w Nizzy? - spytała spłoniona Stefcia. - Przyjechała do Mentony. W połowie maja wracają do kraju, może wcześniej. - A gdzież jest mąż pani hrabiny? - zagadnął któryś z panów. - W foyer. Zaraz tu przyjdzie. Baron Weyher pogładził swe bokobrody. - Mieliśmy kłopot z pani mężem. Chciał koniecznie jechać po panią na Riwierę. Hrabina zaśmiała się. - I wstrzymaliście! Zatem winnam wdzięczność panom. Za długo podróżoawałam. Mój mąż był zdenerwowany. Spojrzała na Stefcię rozbawionymi oczyma. - Pani się zapewne dziwi? Istotnie prosiłam tych panów, aby zabawili mojego męża w Warszawie. Zepsułby mi całą zabawę na Riwierze. Księżna pogroziła palcem wesołej hrabinie. - Ach, ty niepoprawny trzpiocie! zawsze jesteś tą samą. - Proszę cioci, wolę otwarcie się oskarżać. Nie chciałam mieć go z sobą. - I stało się podług życzenia pani - wtrąciła wesoło Stefcia. - Czy baswiła się pani istotnie dobrrze? - Doskonale! Wydałam bajońskie sumy, wariowałam! Ordynat mi powiedział impertynencję, że pomimo świetnych zabaw wyglądam, jakbym była "d~esillusionn~e" (fr. - rozczarowana). Mówi, że w moim śmiechu brzmią jakieś zgrzyty. Po części zgadł, ale... jestem na niego zła. Zaśmiała się do pana Macieja: - Wnuk pański jest nadzwyczajnym obserwatorem, zauważył od razu dysonans w mej pozornej harmonii. - Nasza Syrena panią nastroi na lepszy ton - rzekł jeden z panów. - Wątpię, mnie nastroić może tylko dobry mistrz, a obecnie nasz high_life już... nie posiada go. Przy tych słowach piękna pani błysnęła wesoło oczyma na panów, którzy udawali, że mają obrażone miny. Gdy hrabina wyszła, Stefcia wzrokiem zaczęła szukać narzeczonego. Był właśnie u Ćwileckich. Z radością patrzyła na jego śmiałe, eleganckie ruchy, na pewność siebie i wytworne zaniedbanie, cechujące go zawsze. W czarnym fraku, smukły, zgrabny, w postawie swej nosił pana w każdej kropli krwi. Witany wszędzie mniej lub więcej szczerymi uśmiechami, pociągał oczy kobiet, drażnił nerwy zawiedzionych, porywał tajemniczym urokiem. Gdy wszedł do loży Barskich, hrabianka z wymuszonym uśmiechem podała mu rękę i natychmiast zagadała o scenie, jakby bojąc się innej rozmowy. Wtem jeden z panów otaczających hrabiankę rzekł z ukłonem: - Panie ordynacie, proszę przyjąć moje życzenia. Wróciłem w tych dniach z Paryża i wcześniej nie mogłem powinszować panu. Waldemar uścisnął mu rękę. - Dziękuję. Młody panicz mówił dalej. - O zaręczynach dowiedziałem się w Paryżu, ale pańskiej narzeczonej nie jestem jeszcze przedstawiony, chociaż już zachwycony. "Une tr~es belle personne, tr~es distingu~ee!" (fr. - Bardzo piękna osoba, bardzo dystyngowana!) Waldemar ponad głową hrabianki spojrzał na Stefcię. Wyglądała porywająco. Była jak delikatny kwiat na czarnej masie fraków, otaczających ją ściśle. Hrabianka Melania, czerwona z gniewu, spoglądała na przeciwległą lożę wzrokiem pełnym jadu. Powodzenie Stefci drażniło ją. Słowa młodego księcia oburzyły. - Kiedyż ślub? - syknęła ze złośliwym grymasem ust; miał to być uśmiech uprzejmy. - Za dwa miesiące. - Potem w podróż zapewne? - rzekł młody książę z pochyleniem głowy i całej postaci, trzymając kapelusz w obu rękach zwieszonych na dół. Długą szyję wyciągnął ciekawie naprzód. - Nie, lato mamy zamiar spędzić w Głębowiczach. Podróż projektujemy na sezon jesienny i zimę. Pożegnam państwa - rzekł ordynat kłaniając się