To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

kosmopolityzm, czasem dla odmiany zwany też internacjonalizmem, to tylko Lenin potrafił otwarcie i bez żenady życzyć klęski rządowi swego kraju, a wiec w ówczesnej sytuacji — po prostu swojemu krajowi. Polaka na to nie stać, choć Polska żyła i wtedy, kiedy Austriacy siedzieli w Przemyślu i Lwowie, Prusacy w Poznaniu i Pucku, zaś Moskale w Łodzi i Kaliszu, Warszawy już nie licząc (epokę polskiego uniwersalizmu nazwał bluźnierczo ten okres pewien znajomy Romana — dopiero hitlerowskie widmo zagłady 290 narodów oduczyło polską szlachtę takich herezji i żarcików na temat niepodległości co to ciąży jak garb; Hitler umocnił polskość — ot i znowu psikus historii). Ale przecież Roman dawno już postanowił, że wzruszy ramionami na historię, historii własnego narodu nie oszczędzając (innej z doświadczenia nie znał) i że napisze swą rzecz bez oglądania się na wszelkie względy i urzędy, na druk i na cokolwiek innego —cóż się więc stało, dlaczego nagle zjeżały się w nim jak najęte liczne opory i wątpliwości? Chodzi po prostu właśnie o sprawę krajobrazu, o sprawę owego plenerowego tła, które nosił w sobie całe życie, uważając to za swój bezsporny dorobek i za punkt wyjścia do obserwacji oraz dokonania syntez, co usprawiedliwiłyby jego mało dotychczas w istocie twórczą, po trochu zagubioną, polską egzystencję. Świadczyć o tym mógł również fakt, że z owych dwu zimowych pobytów w C... wyniósł właśnie sporo notatek, dotyczących tła zewnętrznego w postaci czy to bezludnych pejzaży morskich, czy też stworzonej przez człowieka mnogości form architektury oraz zdobnictwa. Ani za jednym ani za drugim pobytem nie zrealizował natomiast tego, co sobie był zamierzył: trzonu przyszłej książki, zarysu akcji, charakterystyki osób; raz przeszkodziła mu w tym późna, posezonowa miłość, drugi raz równie spóźniona, anachronicznie dawnych lat sięgająca — przyjaźń. Lecz gdy zarówno jedno jak i drugie okazało się bezwartościową już dla dnia dzisiejszego złudą, to utrwalone w notatkach tło zewnętrzne zdawało się wskazywać drogę wyjścia: wszak można, jak Cezanne, wyrazić całą prawdę świata pod byle materialnym pretekstem, choćby malując latami te same trzy jabłka na talerzu. Chodzi wszakże o to, że tło zewnętrzne ma walor obiektywnego absolutu, że w nic nie znaczącej kropli wody dostrzec można odbicie wszechświata. Prawda, lecz co, jeśli ta kropla bynajmniej nie jest nic nie znacząca, nie jest bytem czy tworem obiektywnym, jeśli pejzaże socjalizmu nie są już odwiecznymi pejzażami Romanowego dzieciństwa, lecz czymś nowym, specjalnym, uplanowanym? Czyż nawet w opisach krajobrazu, czegoś przecież w założeniu elementarnego, żywiołowego, zawierać się musi polemika z komunistami, z owym Leninem, Trockim i spółką, co naparstkiem, stworzonym w jednym stuleciu chcą wyczerpać morze wszystkich stuleci, co pomagając wersalskim Niemcom odbudować armię, ściągnęli po latach na nieszczęsną matuszkę Rosję siedem plag egipskich, co w imię wolności budować jęli najwspanialsze, najprecyzyjniej działające więzienia świata, co..., zresztą wiadomo ile i jak narozrabiali, tak dobrze wiadomo, że w końcu przestano już o tym mówić, a -w rezultacie — zapomniano, bo działanie Matki Historii opiera się właśnie na 291 wykorzystywaniu niepamięci i w ogóle braku zbiorowej pamięci u całych pokoleń? Oczywiście: książka Poety spod Moskwy była jedną wielką, choć zamaskowaną, polemiką z komunistami. Ale Poeta ów miał na czym się oprzeć, miał odwieczne, niezależne i obiektywne tło zewnętrzne, owe setki i tysiące kilometrów piaszczystych leśnych wzgórków, porośniętych brzozami, jałowych wzgórków, jakie się widzi choćby z okien pociągu, biegnącego ku Moskwie od dawnej polskiej granicy (różnica krajobrazów z obu stron tej starej granicy uderza jeszcze po dziś dzień), a także owe niezmierzone pustkowie syberyjskiej tajgi, oddychającej szeroko żywiołem, którego nie unicestwi żaden ustrój, żadna koncepcja, żaden spisek. Lecz na czymże takim oprzeć się uda w obrotowej, tam i z powrotem przeczesanej, niewielkiej Polsce między Bugiem i Odrą, gdzie stary, miły sercu krajobraz może być idyllicznie kameralny i szacownie muzealny, lecz gdzie darmo byś szukał szerokiego rozmachu, gigantycznej frazy, niezależnej od niczego wielkości, w kraiku gdzie historia się nie liczy a liczy się tylko chwila obecna i jej status, gdzie nawet gdyby ktoś znał prawdziwe ojczyste dzieje, to nic mu one nie pomogą i lepiej o nich zapomnieć? W takim kraju nie da się malować cezanne'owskich jabłek i nic nie przyjdzie ze skrupulatnych opisów mola w C... W takim kraju można by tylko i wyłącznie namalować fresk ludzki, socjologiczny, obyczajowy, psychologiczny. Ba — lecz jak to zrobić? Właśnie spacerując w świąteczny dzień grudniowy (pomyśleć, że niedawno, podczas tego samego grudnia był z Kazikiem B..