To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Pomimo wydania niemal 5,7 miliarda dolarów na rozwój broni jądrowej, przechwytywanie sowieckich rakiet w przestrzeni kosmicznej, co zakładała technologia „gwiezdnych wojen”, okazało się w rzeczywistości nie do wykonania. Jeszcze bardziej zniechęcający był fakt, iż zbrojenia konieczne dla utrzymania równowagi sił militarnych do początku XXI wieku mogłyby doprowadzi państwo do takiego katastrofalnego deficytu fiskalnego, którego długoterminowy wpływ na świat zachodni byłby równie zgubny jak otwarta wojna. Bezrobocie, ubóstwo, narkomania, głód, choroby. W końcu zimna wojna miała również swoje konsekwencje rynkowe. Jeden z dwóch białych telefonów stojących na małym stoliku obok prezydenckiego łokcia wydał z siebie dyskretny, prawie przepraszający dźwięk. Prezydent podniósł słuchawkę i zapytał: — O co chodzi, George? — Zastępca głównodowodzącego w Europie, sir. Do pana. — Bardzo dobrze. Połącz mnie. Był to generał John Oliver, telefonował z Frankfurtu przez łącza satelitarne. Bezpieczeństwa Gringo strzeżono tak bardzo, że część głosu generała transmitowana była przez FITSATCOM, a druga część przez innego satelitę. Obie części przed przekazaniem głosu do Camp David przez bardziej konwencjonalną telefoniczną linię lądową łączone były w centralnym komputerowym systemie obronnym w Pentagonie. Pomimo metalicznego brzmienia spowodowanego rozszczepieniem sygnałów głos generała Olivera brzmiał wyraźnie i donosie: — Dzień dobry, panie prezydencie. Rozumiem, że pułkownik aż powiadomił już pana o stopniu gotowości Sowietów. Myślę, że powinienem panu powiedzieć, iż nasze lądowe i satelitarne urządzenia nie zanotowały ruchów Rosjan, które byłyby niezgodne z uprzednimi ustaleniami. Wysłaliśmy dwa dodatkowe DSCS 11 na asymetryczne orbity, żeby mieć całkowitą pewność. Wie pan, jak Sowieci potrafią dostosowywać swoje ruchy do przelotów naszych satelitów zwiadowczych? Cóż, my robimy to samo, oczywiście. Ale ponieważ my skutecznie potrafimy kontrolować ich ruchy, mogę spokojnie powiedzieć: na razie nie ma żadnych problemów. — Dziękuję generale — powiedział prezydent i bez dalszej dyskusji odłożył słuchawkę. Próbując pokazać, że mimo wszystko potrafi podjąć decyzję, wziął grzankę i zjadł ją w końcu, chociaż wcale nie czuł jej smaku. — Cóż, Morton — powiedział po przełknięciu ostatniego kęsa. — Dopóki nie dostaniemy wiadomości z Kopenhagi, to jest to. — Ciągle jeszcze mamy czas, żeby zmienić zdanie, sir — rzekł Morton. Prezydent spojrzał na niego ostro i potrząsnął głową. — Wplątaliśmy się w to wiele lat temu, Morton. A teraz nadchodzi ostateczne zerwanie z Jałtą. Jeśli chcesz kogoś winić za ostatnie czterdzieści lat, to wiń Churchilla i Roosevelta. Ale my nie mamy już odwrotu. Pułkownik Heinz wciąż czekał, trzymając czapkę pod ramieniem. — Czy jeszcze coś, sir? — zapytał. Prezydent spojrzał na niego, jak gdyby nie mógł sobie przypomnieć, kto to taki i dlaczego tu jest. — Tak pułkowniku — powiedział po chwili. — Pewnego dnia, gdy Ameryka będzie ostatecznie i całkowicie bezpieczna i gdy zagrożenie nuklearną dewastacją zostanie całkowicie zapomniane, proszę powiedzieć swoim dzieciom, że pan tutaj był. — Tak jest, sir. To dla mnie zaszczyt, sir. Nie miał dzieci, ale powstrzymał się od powiedzenia tego. Prezydent podniósł filiżankę kawy, spojrzał na nią i zorientował się, że jest pusta. — Zaszczyt — powtórzył, jak gdyby nie słyszał tego słowa przez długi, długi czas. Niemal w tym samym czasie w Londynie minister obrony jadł obiad w Savage Club z Williamem Wrightem, agentem literackim bardzo znanym z powodu pstrokatych garniturów, które nosił z upodobaniem, oraz nieugiętości, z jaką występował w interesie autorów, których reprezentował. — I Auberon powiedział… — opowiadał właśnie William Wnght, gdy przez wysoką salę restauracyjną przebiegł szybko starszy kelner. Dotknął ramienia ministra obrony i powiedział mu niskim szeptem, że pan Vaudrey chciałby się z nim jak najszybciej zobaczyć, jeśli oczywiście minister ma czas. Pan Vaudrey czeka w biurze na zapleczu. Minister wypił łyk zimnego sancerre, które przed chwilą właśnie zostało nalane do szklanek. Wstał. — Przepraszam, Bill. To prawdopodobnie Aldershot skarżył się, że wydano mu piętnaście tysięcy lewych butów. Przeszedł przez salę, zapinając elegancką ciemnoniebieską marynarkę. Był wysoki i szczupły, miał jasne włosy, trochę zbyt długie, jak na ministra. Starszy kelner szedł za nim aż do biura, gdzieczekał już Hubert Vaudrey, oglądając rysunki na ścianach. Hubert Vaudrey zawsze kojarzył się ministrowi z kliniką psychiatryczną na Harley Street. Był gładki i śniady, o chłopięcym wyglądzie. W rzeczywistości był zastępcą szefa wywiadu do spraw współpracy z NATO. — Przepraszam, że przerwałem panom obiad, sir — powiedział, uścisnąwszy rękę ministrowi. — Otrzymałem właśnie sygnał Gringo. — Naprawdę? — zapytał minister obrony. — Żadnych nowych wiadomości z Kopenhagi? — Na razie nic. Ale przeczucie mi mówi, że Jankesi spróbują przyspieszyć rozstrzygnięcie. Może przez jakąś demonstrację dobrej woli? Weisenheimer powiedział mi, że Kubańczycy wciąż są uparci. — Jadłem właśnie obiad z Williamem Wrightem — powiedział minister obrony. — Próbował mnie namówić do napisania książki o rododendronach. — Cóż, w tej chwili nie musimy niczego robić. W gruncie rzeczy Moxon wolałby, żebyśmy na razie siedzieli cicho. — A co z panią premier? — Podejmuje właśnie lunchem Argentyńczyków, oczywiście. Tylko Bóg wie, jak długo to potrwa