To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Przyprowadzam wam nową koleżankę. Panno ŃBrooks, czy mogłabyś posadzić ją razem z tą małą, którą przyprowadziła tu pani Peters? - Chętnie. Chodź tu, Józiu. Dziewczynka, nieco wyższa od Małgosi, wysunęła się z szeregu i kłaniając się stanęła przed opiekunką. Miała rude włosy, przewiązane czarną wstążką i uśmiechniętą, łagodną twarzyczkę, z której wyglądała para bystrych i figlarnych oczu. - Oto jest Małgosia - przedstawiła przełożona. - Usiądzie z tobą przy stoliku i będziesz jej pomagała w lekcjach. - Dziatki wyglądają zdrowo i wesoło - rzekła pani Livingstone z zadowoleniem, spoglądając na rzędy hożych twarzyczek. - A teraz, zanim odejdę, zaśpiewajcie mi cokolwiek. - Dzieci! - pani Hanna, nauczycielka, stukała linią o stół dla przywołania ich do porządku. - Zaśpiewajcie pieśń, której nauczyła was panna Meta. Dziecięce głosy, harmonijnie ułożone, odezwały się zgodnym chórem. Pani Livingstone zachęcała do śpiewu gestem i uśmiechem, wybijając takt nogą. Po skończonej pieśni babcia podziękowała dzieciom, zamieniła parę słów na osobności z nauczycielką i ucałowawszy serdecznie Małgosię, rzekła: - W przyszłym tygodniu będę tu na miesięcznej sesji. Sprawuj się dobrze, kochaneczko, a w nagrodę Regie przyjdzie cię odwiedzić. Gdy drzwi zamknęły się za dobrą panią Livingstone, biedna Małgosia uczuła się bardzo osamotniona i była bliska płaczu. Nauczycielka zaczęła jej zadawać różne pytania, po czym dała jej zeszyt i kazała przepisać dwie linijki. Zanim jednakże skończyła zadanie, nastała przerwa i Józia zawołała ją, aby przyszła bawić się z innymi. Dziewczynka szła ociągając się nieco, gdy naraz otoczyła ją zewsząd gromada dzieci. - Jak się nazywasz? - pytano hałaśliwie. - Małgosia. - A nazwisko? - Nie mam wcale nazwiska - odparła cicho, rumieniąc się instynktownie. - A to śmieszne! To zabawne! Czy nie miałaś ojca ani matki? - Przestańcie - wtrąciła się Józia. - Co wam do tego, jak się nazywa? Pani Livingstone powierzyła ją mnie; nie pozwolę jej dokuczać. Dalej do kotka i do myszki! Kto będzie kotem? Dzieci pobiegły na dziedziniec, usiłując Małgosię pociągnąć za sobą, ale ona wyprosiła się od udziału w zabawie i pozostała na progu, przypatrując się z daleka. Po przerwie cała gromada dzieci powróciła z dziedzińca i lekcje zaczęły się na nowo. Wkrótce potem dzwonek wezwał dziatwę na obiad. Wszyscy długim szeregiem zasiedli do stołu; Małgosia jednak prawie nic nie mogła jeść. Po obiedzie wróciła do sali, niewypowiedzianie smutna i opuszczona. Nauczycielka posadziła ją znów do lekcji i pochwaliła za pilność. Przed podwieczorkiem, gdy stała w oknie, wyglądając na gościniec, odźwierna przyszła jej oznajmić, iż jakiś młody panicz pyta o nią, a panna Brooks przyzwoliła, by na chwilę wyszła do niego. Nie domyślając się, kto to mógł być, Małgosia poszła za Urszulą, wskazującą jej drogę, gdy naraz ujrzała stojącego w progu Reginalda. - Nie mogłem się powstrzymać, aby cię nie odwiedzić - zawołał - przyniosłem ci parę ciastek od babci. Chociaż to jest przeciwne tutejszym przepisom, jednak panna Brooks pozwoliła ten jeden raz. - To mówiąc wrzucił jej do fartuszka sporą paczkę owiniętą w papier, a uścisnąwszy ją z całej siły, wybiegł tak szybko, że nie miała czasu ani podziękować, ani zadać mu żadnego pytania. Rozdzieliła ciastka między dzieci, sama zaś zaledwie skosztowawszy, ośmieliła się o tyle, że poprosiła panią Hannę, aby raczyła wziąć udział w uczcie. - Ależ ty nic nie jesz - zauważyła Józia. - To nic, ale widziałam Regie i wiem, że pamięta o mnie. - Dziwna z ciebie dziewczynka! - wzruszyła ramionami jej towarzyszka. Jednak uczucie osamotnienia, rozproszone na chwilę ukazaniem się Rexa, ogarnęło ją na nowo, gdy udała się na spoczynek. Gwar dziecinnych głosów przy rozbieraniu nużył ją niewypowiedzianie. Jakże tęskniła do samotności białego pokoiku w domu sędziego Graya! Bardzo brak jej było towarzystwa Dolci, która dotąd sypiała z nią razem w łóżeczku. Gdy przełożona ze świecą w ręku weszła do sypialni dzieci sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, dostrzegła zaraz, że mała nie śpi, a jej wielkie, smutne oczy przepełnione są łzami. - Co ci jest? - spytała troskliwie, otulając ją miękką kołderką. - Nic, pani, tylko... tylko Dolcia była mi zawsze taką wielką pociechą i... i boję się, że jej tam zimno w szufladzie. Panna Brooks popatrzyła na nią uważnie. - No - rzekła sama do siebie - dzieci bywają takie same jak starzy. Jednym wystarcza, gdy mają co jeść i pić, a drugim potrzeba lalek i kochającego serca