To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Padał coraz gęstszy śnieg. Wiatr wzmagał się. Znużona Mioduszka biegła ciężkim kłusem. Chcąc jej ulżyć, Użdian zeskoczył z płóz i biegł za saniami, nabijając w biegu pistolet. — Hura! — rozległ się nagle okrzyk nad głowami zbiegów. Drgnęli wszyscy troje. Wysoko nad sobą, na zboczu, ujrzeli w mroku i zadymce ciemne postacie konia i jeźdźca. — Na lewo! — krzyknął Baltazar wskakując na płozy. Chciał skręcić z drogi w pole, żeby się oddalić od jeźdźca. W tejże chwili zabrzmiał huk wystrzału. Mioduszka wspięła się i uskoczyła w bok. — Źle jest... — mruknął Baltazar wyciągając szablę, gdyż nie zdążył nabić krócicy. Domyślił się, że wierny koń jest ranny. Ale Mioduszka nie zwaliła się w śnieg. Biegła dalej, choć zostawiała za sobą krwawą smugę na śnieżnej bieli. — Stójcie! — wrzasnął huzar. Widząc, że koń nie pada, wycelował starannie i wystrzelił po raz drugi. Przyglądał się bacznie uciekającym, nikt jednak na saniach nie poruszył się. — Przekleństwo! — złorzeczył ścigający. Widział już teraz, iż zbiegowie mu umkną. Rozejrzał się dokoła. Towarzysze broni znikli. W mroku i zadymce wszelki ślad po nich zaginął. Zbocze było zawiane śniegiem, nie mógł więc zjechać na dół. Chciał przeciąć uciekającym drogę, nie znając jednak okolicy, opisał zbyt wielki łuk. Zrozumiał, że zanim zjedzie z góry okrężną drogą, będzie za późno. Zresztą został sam, a w lesie, ku któremu zbliżały się sanie, nie byłby bezpieczny. Właśnie w tej chwili uciekinierzy znikli mu z oczu. Przepadli w mroku czarnego boru. Szarpnął ze złością wodzami i zawrócił. Dojechał do drogi, którą posuwał się poprzednio. Tam natknął się na rannego towarzysza, który wróciwszy do przytomności podążał do wsi. Znaleźli i trzeciego kamrata. Leżał dotychczas pod zastrzelonym rumakiem. Wyprawa i pościg skończyły się żałośnie. Dotarłszy do „Skałki" ujrzeli kolegów swoich zupełnie pijanych. Dwaj z nich chrapali na ławie, a dwaj pozostali wrzeszczeli nieprzytomnie. Dowódca zagrzmiał: — Gdzie jest ten drab, który otworzył bramę? Bełkocąc i rozglądając się tępo spity huzar odrzekł: — Jest tutaj... Wyszedł. Wańka nie było. Przepadł bez śladu... Dopiero pod lasem, gdy już po huzarze nie było ani widu, ani słychu, Baltazar wepchnął szablę do pochwy. Nagle poczuł ostry ból. Po białym płaszczu spływała mu gorąca krew. Krople jej padając na śnieg łączyły się z czerwonymi plamami, które pozostawiała za sobą wierna Mioduszka. „Salvaguardia" był ranny. Gdy kula dosięgła go, oparł się mocniej o sanie i stał tak mocno z gołą szablą w garści w przypuszczeniu, iż huzar może mimo wszystko zdobyć się na odwagę i napaść na nich. Krew płynęła mu z rany. Sanie zatrzymały się. — Jedź dalej! — rozkazał starzec, przyciskając ręką ranę na piersi, by zatamować upływ krwi. Nie chciał, żeby Lidka w takiej chwili spostrzegła, że jest ranny. Dziewczyna jednak nie posłuchała go. — Jezus Maria! — krzyknęła boleśnie. Ujrzała krew. Drżąc przysunęła się do stryja. — Daj mi chusteczkę i jedź. Nie możemy się zatrzymywać, dopóki Mioduszka może ciągnąć, w przeciwnym bowiem razie utkniemy w środku lasu. — Stryjku, stryjku złoty! — łkała dziewczyna. Jerzyk uniósł się i patrzył z przerażeniem na swego wybawcę. — Siadajcie na sanie, zaklinam was na Boga! — Dobrze. Zobacz, gdzie raniona została Mioduszka. Lidka skoczyła ku koniowi. — W szyję! — Natrzyj jej ranę śniegiem. Ja tymczasem zrobię sobie opatrunek. — Siadłszy na saniach, jął obwiązywać mocno pierś chustką. Mimo że czuł gwałtowny ból, nie westchnął nawet. Zacisnął tylko zęby. Jerzyka również piekła rana, więcej jednak bólu sprawiała mu myśl, że musi siedzieć bezczynnie. Lewą ręką pomagał jak mógł starcowi, nie zwracając uwagi na ostre bóle, które przeszywały go przy każdym ruchu. Mioduszka zachowywała się niespokojnie, kiedy zaś zimny śnieg dotknął jej rany, wierzgnęła z bólu tylną nogą. Lidka, obmywszy jej ranę, jak się dało, obwiązała ją chustą wziętą z sań. — Ciężko ranna? — zapytał Baltazar. — Chyba nie