To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Aga – jak gdyby chcąc się wygodniej ułożyć – poruszyła całym ciałem, uniosła kolana i – jak gdyby przypadkowo – pozostawiła uda lekko rozwarte. Schowała twarz tuląc się do jego policzka, kiedy Piotr wsunął dłoń pod sukienkę. Aby dać dziewczynie poczucie ustępowania przed męską przemocą, dość szorstko roztrącił jej nogi i położył całą dłoń na łonie. Przez chwilę pieścił je przez tkaninę skąpych bawełnianych fig. Niewinna gra kończyła się. Aga uniosła lekko biodra, aby Piotr mógł wyłuskać ją z majteczek i zgarnąć w górę spódnicę. Odsłonił i całował płaski brzuch z widoczną granicą opalenizny i trójkącikiem ciemnych włosów. Czesał je palcami, gładził rozchylone uda, wierzchem dłoni, przypadkiem niby, potrącając o fałdy ciemniejszej skóry u ich zbiegu. — Rób! Rób! Pieść! — wyszeptała mu do ucha. Szeroko rozwarła uniesione kolana i przytrzymała rękę chłopca u wejścia swego ciała. Czuł jak pod miarowym ruchem jego palców otwiera się i obrzmiewa. — Tak... Tak mi dobrze!... Pieść jeszcze!... Wszystko razem... — podpowiadała mu gorącym szeptem. W oddechu dziewczyny pojawił się ów przedziwny gorzkawo-słonawy zapach, który zwykle zapowiadał zbliżanie się do szczytu podniecenia. Wnętrze jej ciała stało się wilgotne i prowokująco śliskie. — Chodź już, chodź! Włóż go, bo ci ucieknę! — Wołała cicho i gorączkowym ruchem ręki błądziła po jego spodniach. Piotrowi łomotało serce i szumiało w głowie. Przemógł się. — Chodź ty najpierw. Nie czekaj! — Jak chcesz... Dobrze... Ja już... już muszę!...Oooch!... — gwałtownie poruszyła biodrami. Ucichła. Czuł, jak pod jego palcami ustępuje śliska obrzmiałość. Drgnęła w obronnym odruchu, kiedy poruszył ręką. Wiedział, jak bardzo drażniące w tej chwili było dla niej każde dotknięcie, ale wiedział też, że nie powinien pozwolić dziewczynie zbytnio ochłonąć. Najdelikatniej jak mógł, powoli pieścił ją całą dłonią, unikając najczulszych miejsc. Aga zrozumiała, do czego zmierza. Poddała się pieszczocie i już wkrótce zaczęło powracać pożądanie i gotowość podjęcia miłosnych praktyk. Tym razem wszedł w nią, kiedy go przywołała, czując zbliżające się ponowne uniesienie. Poruszał się w niej powoli, rozkoszując się ocieraniem o przedziwne, gładkie nierówności jej wnętrza. Aga powstrzymywała się, czekała na niego, a on też już nie wytrzymywał dłużej naporu podniecenia. — Teraz!... Chodź!... — zawołał cicho. — Dobrze... Tak... Rób, rób!... Dziewczyna przygarnęła go mocno. Rytmicznie wychodziła na przeciw jego ruchom uniesionymi biodrami. Ustawiała je tak, aby ocierał się o najczulsze miejsca – rozbudzone i łaknące pieszczot. — Daj! — wołała cicho. — Daj! Tryskaj we mnie! Prosto we mnie! Poczuł gorący przypływ, palącą rozkosz i jeszcze bardziej wzmógł mocne ruchy daleko, w głąb jej ciała — Ooo!... Taak... Aach! — oszalała dziewczyna wołała prawie głośno; długą chwilę wiła się i pławiła w rozkoszy. Powoli uspokajała się i przygasała. Nie wychodząc z niej, Piotr uniósł się tak, aby mogła złożyć pod nim wyprostowane nogi i trwali tak bez ruchu. Żegnała go tajemniczym, rozkosznym uściskiem, napięciem mięśni w miejscu, w którym przenikały się i łączyły ich ciała. ... — Hej! Obudź się! Piotr leżał obok Agi, z policzkiem przytulonym do jej ramienia i do piersi na powrót opiętej w barwy sukienki. Otworzył jedno oko. — Nie wiesz, że dżentelmen wieczorem ostatni zasypia, a rano pierwszy się budzi? — ... I dlatego lubi się zdrzemnąć po poobiednim deserze. Ale ja nie spałem. Myślałem. — O deserze? Ty łakomczuchu! — Nie... To znaczy tak, oczywiście! — poprawił się elegancko — Ale myślałem także o twojej Pankównie i chyba już wiem, gdzie jest ten gruby błąd w jej argumentacji. — Na moim cy... na moim dziewiczym biuście leżysz, a o innych pannach rozmyślasz. Pięknie, nie ma co. Ale mów, gdzie ten błąd? — To jest subtelna sprawa... — Postaram się jednak zrozumieć moją nietęgą babską głową! — wtrąciła aluzję do jego wcześniejszych słów o tęgich męskich głowach. — Widzisz, ona wszystko ujęła tak... tak statycznie jakoś, w bezruchu. Jak gdybyśmy stali tylko przed jednym, raz na zawsze danym wyborem i tylko przed wyborem: zabijać – nie zabijać?! A tymczasem zasadniczy problem leży gdzie indziej. — Chyba cię rozumiem — powiedziała Aga poważnie. — Co można zrobić, aby takiego wyboru w ogóle nie trzeba było czynić? Aby mężczyźni nie musieli drżeć ze strachu, kobiety cierpieć, a rodziny osuwać się do roli wylęgarni. Czy to nie utopia? I co robić, zanim tak się kiedyś stanie – jeśli się w ogóle stanie? — Tymczasem będziemy się dręczyć jak dotychczas i – jak dotychczas – szukać wyjścia za każdym razem od nowa. Nie rozumiem, dlaczego ta udręka nie mobilizuje ludzi do energiczniejszego poszukiwania tego – jak mówisz – utopijnego rozwiązania... Chociaż, kiedy się tak nad tym zastanowić... Może to nie przypadek ani niemoc, tylko pewna zasada? Prawidłowość? — Myślisz, że są jakieś mechanizmy albo siły, potężne jak widać, które nie chcą nas z pułapki wyzwolić? — Właśnie tak. Być może, przeważa świadoma albo podświadoma genetyczna obawa, że ludzie ze zwykłego wygodnictwa przestaną się rozmnażać. — Czy nie widzisz, że zatoczyliśmy koło, jak w pętli, i wróciliśmy w to samo miejsce? To był przecież argument Pankówny! — I tak, i nie. Miejsce niby to samo, ale tor inny. Zaczęliśmy od aborcji, od pytania, czy mamy prawo przerywać życie już kiełkujące. A teraz jesteśmy przy pytaniu, czy ludziom można dać łatwą możliwość zapobiegania samemu kiełkowaniu – że tak powiem – możliwość techniczną, ale także obyczajową i prawną. Konkretnie: czy należy im ułatwiać niekłopotliwą i niezawodną antykoncepcję, trwałą, ale odwracalną bezpłodność? Wiesz przecież, co na ten temat myśli i głosi na przykład Watykan. — Wiem i oburza mnie to! Pod rzeczywiście trudną moralnie sprawę aborcji Watykan podpina swój sprzeciw wobec środków antykoncepcyjnych, jak gdyby to było to samo! Ale z tego, co mówisz, mogłoby wynikać, że to może nie jest bezmyślne, fanatyczne zaślepienie. Może w tym być jakaś wyższa racja stanu. I co wtedy? Skąd wziąć przekonanie i moralne prawo do walki z tak pojmowanym interesem społecznym? — Daj buzi! Jesteś kochana, kiedy tak poważnie i tak mądrze dyskutujesz! — No wiesz?! Kpisz ze mnie! — dziewczyna była naprawdę urażona. — No, no! Nie gniewaj się; tak mi się powiedziało. Zachowujemy się, jak byśmy mieli za chwilę zdecydować o losach ludzkości. A tak naprawdę nic od nas nie zależy. Co najwyżej możemy – i musimy – dbać i uważać, aby nas nie spotkało nic, czego byśmy nie chcieli. A propos, dbasz i uważasz?... — Nie martw się. Dbam i uważam. Aż mi od tej dbałości brzuch urósł! — Coś ty?! Jak to? Nie rozumiem! — A widzisz?! Strach cię obleciał. Przepraszam. Na ten temat nigdy nie chcę się z tobą droczyć. Po prostu utyłam trochę. To od tych pigułek podobno się tyje. — Nie utyłaś, skąd! Nic takiego nie zauważam