To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Pasierb Boży Juliusz oddał Markusowi święte relikwie prze- chowywane w Kościele od czasów pierwszego Zbawiciela. Wyznał grze- chy, uzyskał przebaczenie i wyruszył do klasztoru w górach, by przez mo- dlitwę odkupić swój brak wiary. W Wersalu hołd złożyli nam arystokraci i sam Władca. Markus miło- siernie darował życie swemu koronowanemu ojcu i odesłał go do tego sa- mego klasztoru, w którym przebywał Pasierb Boży. A potem zaczął swe panowanie w Mocarstwie i Imperium, nie gardząc mądrymi radami swych przyjaciół i obrońców. Arnold został nowym do- wódcą Straży i wziął w karby rozleniwionych strażników. Antoine i Jean, choć nie zostało im już wiele życia, wspomagali Markusa mądrymi rada- mi. Helen twardą ręką zaprowadziła porządek w armii i przerwała wszel- kie swary pomiędzy prowincjami, podporządkowując nawet niepokorną Brytanię. Biskup Gerard objął stanowisko, które dotychczas piastował Pa- sierb Juliusz, umocnił Kościół i przerwał walkę między konfesjami. Młody Madziar Peter został wielkim dyplomatą, a dzięki jego staraniom nawet dumna Rosja i okrutni Aztekowie uznali wyższość Mocarstwa. Gdy zaś Chan Michał zmarł w niejasnych okolicznościach, cały rosyjski naród za- pragnął, by na tron wstąpił Farid Komarów. Coś jeszcze pojawiało się w tym śnie. Jens został paladynem, który na- wracał na słuszną wiarę najdziksze kraje. Luiza, protektorka dziecięcych przy- tułków i domów dla grzesznych dziewcząt, zaskarbiła sobie powszechną mi- łość. Louis zdołał nakłonić Judeę i Chiny do zwrotu ku Mocarstwu. Sen był przyjemny, choć nie całkiem jasny. Obudziłem się spokojny, w dobrym humorze, jakbym wypoczywał na miękkim łóżku w drogim hotelu, a nie siedział skulony na twardym plecio- nym fotelu w lecącym nad morzem szybowcu. Z tyłu nadal ryczał pchacz. Antoine siedział za sterem. Wszędzie wokół było morze, a z zachodu nadciągały ciężkie, burzowe chmury, w których raz po raz błyskało. Słońce zniżało się nad horyzontem, jego ostatnie promienie rozświetlały fioletowe i różowe chmury. Szybo- wiec Helen leciał przed nami niczym kolorowy motyl i migotał przyzywa- jąco na tle chmur. Wyglądało to pięknie i groźnie jak na obrazie ożywio- nym wyobraźnią malarza. — Gdzie jestes'my? — Nad Morzem Śródziemnym, Iłmarze — głos Antoine'a był zmęczony i słaby. Ile czasu spałem? Nie więcej niż trzy godziny, skoro pchacz nadal się pali. — Cypr? Jednak Cypr? — Cypr został z boku, Umarze. Zamierając, popatrzyłem na jego twarz. Antoine był blady, oczy mu łzawiły. Palce na sterze zbielały. — Długo... jeszcze? — Pchacz zaraz się dopali. — A... a brzeg? — Też zaraz... — Antoine popatrzył na mnie. — Kiedy zobaczysz brzeg, to zostanie nam jeszcze kwadrans lotu. Nie dociągniemy. Obejrzałem się. Chyba wszyscy spali. Nie, Gerard leżał z otwartymi aczami i słuchał naszej rozmowy. — Jak to?... — szepnąłem. — Prawie dolecieliśmy... — Trzeba było lądować na Cyprze. Ale Helen za bardzo wierzy w siebie. Szybowiec Helen ciągle mknął przed nami. Czy ona nie rozumie, że nie damy rady? Powinna rozumieć, nie jest małym dzieckiem... Zaraz dopali się pchacz jej szybowca, zaczną tracić wysokość i spadną do morza. A my będziemy lecieć jeszcze przez dwie minuty i przyjdzie nasza kolej... — Antoine, brzeg! — Aż wstałem, gdy zrozumiałem, że to, co widzę na horyzoncie, to ląd. — Tam jest brzeg, przysięgam! Awiator wytężył wzrok i pokręcił głową. — Nie widzę. — Jest, przysięgam! — Jeśli pchacz będzie jeszcze działał przez dziesięć minut, dolecimy — powiedział po chwili Antoine. — Ale ja... Zapadła cisza. Słychać było, jak wiatr świszczę na skrzydłach i jak Gerard klnie w komorze bombowej. Nasz pchacz spłonął wczes'niej. Szybowiec Helen jeszcze leciał, a my już zaczęliśmy schodzić w dół. — Kiedyś marzyłem, żeby nie umrzeć w łóżku, lecz za sterem szy- bowca — powiedział ochryple Antoine.—Ale przecież nie prosiłem o śmierć w towarzystwie... Ilmarze, masz wodę? — Nie... Po co? — wpatrywałem się w odległy brzeg jak zaczarowa- ny. Szybowiec spadał tak powoli, że jedynie patrząc na pozostającą w gó- rze maszynę Helen, można było zrozumieć, że spadamy... — W gardle mi zaschło. A morska woda nie ugasi pragnienia. Z tyłu ktoś się poruszył. Albo Gerard obudził pozostałych, albo sami się obudzili, gdy umilkł ryk pchacza. — Antoine, szybuj! — poprosiłem. — Przecież można... — Nie na tej maszynie. Za ciężka. Ziemia na horyzoncie była coraz bliżej, ale morze w dole też się przy- bliżało. Ech... gdyby tak mieć łódkę... Przywarłem policzkiem do szyby i wytężyłem wzrok, próbując doj- rzeć choćby malutką wysepkę. Ale wysp nie było... tylko mignął wśród fal samotny, biały żagiel. — Antoine! — krzyknąłem. — Tam jest statek! — Kurs! — polecił ochryple awiator. — Na prawo... południowy zachód, bardziej na zachód... Szybowiec powoli przechylił się na skrzydło. Do gardła podeszła kula. Widać już było fale, i to wcale niemałe. — Widzę szkuner — oznajmił Antoine. — Ilmarze, zapytaj, czy wszy- scy umieją pływać. — Umiecie pływać? — krzyknąłem, odwracając się. Chwała Siostrze, wszyscy potaknęli. Nawet Jens, o którego bałem się najbardziej. — Louis, dobrze pływasz? — spytałem już z własnej inicjatywy. Zakonnik skinął głową. — Pomóż Jeanowi, dobrze? Louis zerknął na biskupa, jakby czekając na pozwolenie, i zaraz potem kiwnął głową, nie doczekawszy się wskazówek. Patrzyłem na zbliżający się szkuner. Tak niedaleko... Ale morze było bliżej... Spojrzałem w górę. Szybowiec Helen krążył nad nami, ogon dymu nie ciągnął się już za nim. Im też wypalił się pchacz. — Szybowiec szybko tonie — rzeki spokojnie Antoine. — Z komory bombowej nie można się wydostać. Zrobimy tak: gdy do powierzchni wody zostanie kilka metrów, pociągnę dźwignię i wtedy otworzy się luk komory. — Słyszeliście? — odwróciłem się. — Lecimy do szkunera! Nad samą wodą otworzy się luk i wpadniecie do morza! Pytanie tylko, do kogo należy szkuner. O czym myślą marynarze, wi- dząc tak daleko od brzegu dwa spadające szybowce? Wyciągną nas czy ominą i zostawią na morzu? Nie, nie powinni! Nikt nie powinien tak postąpić, nawet Osmanowie czy Judejczycy! Najdziksze pogańskie plemiona wiedzą, co znaczy litość i miłosierdzie. Uspokajałem się tymi myślami, nie chcąc przypominać sobie ani wła- snych przeżyć, ani opowieści zasłyszanych od podróżników. Jeśli nie masz już na co liczyć, musisz sobie coś szybko wymyślić. — Szykujcie się! — krzyknął Antoine. I rzeczywis'cie, do wody zosta- ło kilka metrów. Wydawało się, że fale tłuką o brzuch szybowca. — Szykujcie się — powtórzyłem, odwracając się