To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. tak jest... ja ich zdradzam. W tej chwili ich zdradzam. Nasz jêzyk niestety nie rozró¿nia dwóch pojêæ zdrady: tej sprawiedliwej i tej pod³ej. Zdrady wobec g³upców siej¹cych œmieræ, zdrady w imiê ochrony wartoœci wy¿szej, jak¹ jest dobro narodu – oraz tej autentycznej zdrady, bêd¹cej niczym wiêcej – tylko zdrad¹. Wszystko nazywamy jednakowo. Niech wiêc bêdzie: zdradzam garœæ g³upców, aby uchroniæ wielk¹ gromadê ludzi, którym dochowujê wiernoœci, tej najprawdziwszej. Nikomu nie mo¿e byæ obojêtne, czy w wyniku tej ca³ej dywersyjnej awantury ziemia otworzy siê pod stopami trzynastu Polaków, czy trzydziestu tysiêcy Polaków, których oni zwerbuj¹, je¿eli nikt im w tym nie przeszkodzi. Ja chcê przeszkodziæ... 26 Pomyœla³a: g³upiec, wyobra¿a sobie, i¿ byœmy pozwolili na taki rozrost... Ale sens rachunku by³ prawid³owy: kontrrewolucyjne spiski niby tr¹ba powietrzna niszczy³y ca³e rodziny, domy, ³ama³y ¿ycie, odbiera³y chleb. W szeœæ godzin póŸniej siedz¹c w nocnym poci¹gu do Warszawy nieustannie o tym myœla³a: lepiej zaraz zaaresztowaæ piêciu czy za rok piêciuset? Facet wyraŸnie przedstawia³ preliminarz. Bardzo konsekwentny. Mo¿e nawet za konsekwentny, za jednoznaczny... „¯aden król polski nie sta³ na szafocie...” – a szkoda. Myœla³a: mo¿e dlatego, ¿e pomiêdzy dworem królewskim a buntownikami snu³y siê osobliwe figury, b¹dŸ mota³y siê idee, proponuj¹ce konsekwentny rachunek oportunizmu. W praktyce by³ on zawsze akceptowany, musia³ byæ akceptowany, ale niszczy³ tkankê narodow¹ nie mniej, ni¿ niszczy³y j¹ wiêzienia i egzekucje. Myœla³a: by³oby czyœciej, gdyby facet zak³ada³ w Polsce gniazda swej kontrrewolucji, a my byœmy je bezpardonowo niszczyli. Dramaty narodowe winny siê rozgrywaæ do samego koñca: siêgaæ dna, choæby zmytego krwi¹. Ale – reflektowa³a siê – czy pod rygorami historycznych ostatecznoœci, czystoœci buchalterii historycznej, podpisze siê ojciec, którego syn bêdzie aresztowany po wizycie agenta z Rittersee? Ilu¿ to ludzi w naszym kraju têskni³oby do takiej wzorcowej jasnoœci rozstrzygniêæ? Dwóch? trzech? ¿aden? Marzenia póŸnych poetów i historyków pragn¹cych pos³ugiwaæ siê wielk¹ i ostateczn¹ materi¹ rzeczy. Ludzie nie chc¹ rachowaæ ani pokoleniami, ani histori¹. Nie znaj¹ historii, nie lubi¹ historii. Mo¿e to i lepiej – myœla³a – zbyt wiele zbrodni zosta³o przez historiê usprawiedliwionych. Wiêc lepiej – z ca³¹ pewnoœci¹ lepiej – dziœ zamkn¹æ piêciu ni¿ za rok piêciuset. Ale mo¿e facet pragnie tylko zaoszczêdziæ tych czterystu dziewiêædziesiêciu piêciu swych potencjalnych przyjació³, wrogów Polski Ludowej, s¹dz¹c, i¿ winni oni przyczaiæ siê na chwilê bardziej stosown¹ ni¿ obecna. Tylko ¿e – myœla³a – raz odwleczone, mo¿e ³atwo uciec. Zawsze ucieka. ¯adna rzeka nie niesie dwakroæ tej samej fali. Dziœ potencjalny „kontra” – jutro zacznie mieæ reumatyzm, bêdzie ju¿ mêdrszy o pewne doœwiadczenia i bêdzie t³umaczy³: „Pragnê byæ po¿yteczny nowym czasom, a nie trwaæ jak skamielina przesz³oœci. Polska nowego klimatu wiêcej znaczy ni¿ stare konfederatki. Wszystko p³ynie – p³yñmy z owym wszystkim. Nowa epoka ma swoje kryteria i swoje prawa...” I tak dalej. Lepiej, na pewno lepiej jest dziœ zamkn¹æ piêciu ni¿ za rok piêciuset... Facet znowu strzela³ s³owami, zasypywa³ j¹ istnym confetti frazesów. Wymyœla³ mocodawcom z Rittersee: g³upcy bez pañstwa, bez w³adzy, bez programu. Jedni ³obuzy, inni ho³ysze. Brak im woli i niezale¿noœci, by wszystko rzuciæ w diab³y i jechaæ do Kenii czy Ugandy polowaæ na krokodyle lub zasiewaæ farmerskie pola. I nawet naprawdê du¿o zarabiaæ. Ale im nie chodzi o pieni¹dze, królowa p³aci wojenne emerytury – oni chc¹ dzia³aæ, ³apy trzymaæ w cieœcie... Pomyœla³a: dlaczegó¿ ty sam nie ciœniesz wszystkiego w pierony, tylko wzuwasz na siebie kapotê odpowiedzialnoœci za miliony? Pojecha³byœ na krokodyle do Kenii. Za wielki tchórz? Do ³owienia krokodyli trzeba odwagi. A do sypania? Przecie¿ on nawet nie sypie – te ogólniki nie s¹ nawet sypaniem. Za oknem kawiarni jest ju¿ zupe³nie ciemno, czarno. Na bocznej uliczce nie instaluje siê neonów, oszczêdza siê na œwietle. Za szyb¹ majaczy kontur strasznej ruiny. Wyjechaæ, wyjechaæ ju¿ z tego Berlina! Obce gruzy znosi siê gorzej ni¿ w³asne. Obce denerwuj¹ i s¹ odra¿aj¹ce. Tak bardzo ju¿ pragnê³a wyjechaæ st¹d. – Pan mówi, pan ci¹gle mówi – przerwa³a mu, ju¿ dosyæ mia³a tej ca³ej gadaniny – o aresztowaniu trzynastu tysiêcy. Ale my w tej chwili nie mamy ¿adnych podstaw, by aresztowaæ choæby jedn¹ osobê. Nawet jednego z tych agentów, których pan nam zapowiada. Kogo? Zatrzepota³ wargami – w nag³ym zamilkniêciu. Koñska twarz spowa¿nia³a. Zapali³ papierosa, ju¿ jej nie czêstuj¹c. Waha³ siê – lub wahanie udawa³ – jakby ju¿ przedtem nie ustalono wysokoœci rat pieniê¿nych i sposobu ich przekazywania. Na koniec powiedzia³ prosto i bez ¿adnych ozdobników. 27 Za kilka tygodni z Rittersee do Polski wyruszy grupa agentów. Wêdrowaæ bêd¹ pojedynczo, przy czym sposoby ich przerzucania nie s¹ jeszcze dok³adnie ustalone. Ka¿dy ma byæ skierowany inn¹ drog¹: l¹dem, morzem i powietrzem. Równie¿ nazwiska agentów nie s¹ jeszcze ostatecznie ustalone. Przebiera siê w³aœnie miêdzy najodpowiedniejszymi kandydatami. – Nazwiska tych kandydatów! – za¿¹da³a. Zna³ je na pamiêæ. Bez zagl¹dania do notesu – dobrze przygotowany – wyrecytowa³ kilkanaœcie nazwisk i imion. Zapisa³a na karteczce. Troje spoœród nich – by³a i kobieta – w parê miesiêcy póŸniej aresztowano w kraju. W tym wypadku berliñski informator by³ œcis³y. I bez dalszego odwlekania zaproponowa³ natychmiast coœ znacznie wa¿niejszego. Nazwiska i adresy tych ludzi mieszkaj¹cych w Polsce, do których mieli siê zg³osiæ wys³ani z Monachium dywersanci. W Rittersee ustalono ju¿ pierwsz¹ listê przyczó³ków. Na podstawie jakichœ danych – facet nic o nich nie chcia³ powiedzieæ – uznano, i¿ ci w³aœnie najlepiej nadaj¹ siê do rozpinania siatki przysz³ej organizacji. Zapytany – nie umia³ bli¿ej okreœliæ ludzi, których nazwiska poda³. T³umaczy³: ca³¹ wojnê by³em poza krajem, s¹ to wiêc ludzie najzupe³niej mi obcy i nie znani. Akcentowa³ tylko, i¿ od nich rzecz siê zacznie – a wiêc i na nich powinna siê chyba skoñczyæ. Jakby podpowiada³ w³adzom bezpieczeñstwa tok ich dzia³ania. W pewnej chwili £aszewska odnios³a osobliwe wra¿enie, i¿ ca³a z³oœæ faceta bardziej kierowa³a siê przeciw tym, którzy ¿yj¹ w kraju, ni¿ tym, którzy z Rittersee organizowali sieæ samego spisku. Facet wydawa³ siê bardziej nienawidziæ tych z Warszawy ni¿ tych z Monachium. Tych, których sypa³, ni¿ tych, którym krzy¿owa³ plany. Tych, których wydawa³ bezapelacyjnie, ni¿ tych, którzy niczym nie byli zagro¿eni. Wœród podanych nazwisk znalaz³o siê jedno bardzo charakterystyczne: Suchowilk. In¿ynier Pawe³ Suchowilk. Adres na ¯oliborzu. Precyzyjnie okreœlony. Z szeœciu wymienionych jedyny, o którym facet zechcia³ powiedzieæ coœ wiêcej