To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Po namyśle dodała jednostronicowy wykaz podstawowych parametrów technicznych, obejmujących takie dane, jak rozmiary, waga, maksymalna prędkość czy zasięg maszyny. Postanowiła jednak ograniczyć liczbę dokumentów do minimum, uznała więc, że to na razie wystarczy. Richman patrzył na nią uważnie. - I co teraz? - zapytał, gdy skończyła notować. Casey wyrwała kartkę i podając mu ją, rzekła: - Zanieś to Normie i powiedz, żeby przygotowała taki pakiet dla dziennikarzy. Zaczniemy go rozsyłać wszystkim zwracającym się z prośbą o informacje. - Jasne. - Przebiegł wzrokiem listę. - Nie mogę odczytać... - Norma będzie wiedziała, o co chodzi. Wystarczy, że przekażesz jej kartkę. - Dobra. Odszedł szybko, mrucząc coś pod nosem. Znowu zadzwonił telefon. Tym razem był to Jack Rogers, który jakimś sposobem zdobył numer jej aparatu. - Dotarły do mnie kolejne plotki na temat transferu technologii do Chin. Podobno cały transport narzędzi do montażu skrzydeł ma być wysłany statkiem do Korei, a dopiero stamtąd przeszmuglowany po kryjomu do Szanghaju. - Rozmawiałeś już z Marderem? - Nie. Jakoś nie możemy uzgodnić terminu spotkania. - Proszę, porozmawiaj z nim, zanim cokolwiek napiszesz. - Tylko czy Marder się zgodzi ujawnić takie informacje? - Sam go o to zapytaj. -Rozumiem. W takim razie powinienem się przygotować na to, że wszystkiemu zaprzeczy. - Nie mogę mówić za niego. Rogers westchnął głośno. - Zrozum mnie, Casey. Mam gorący materiał, a ty mnie powstrzymujesz. Nie chciałbym pojutrze dowiedzieć się o tej aferze z artykułu w "Los Angeles Times". Pomóż mi. Czy rzeczywiście narzędzia do montażu skrzydeł są pakowane do wysyłki, czy też nie? - Nie mogę ci tego zdradzić. - Wiesz co? Gdybym zaznaczył, że paru moich rozmówców ze ścisłego kierownictwa zakładów zaprzeczyło, jakoby narzędzia miały być wysłane do Chin, to zapewne nic złego by się nie stało, prawda? Singleton zamyśliła się na chwilę, po czym odparła: - Nie, to byłoby w porządku. - Dobra, Casey; Dzięki. Będę dalej próbował złapać Mardera. Połączenie zostało przerwane. REDAKCJA "NEWSLINE" GODZINA 14.25 Jennifer Malone wybrała numer wydrukowany na przesłanym faksem komunikacie i poprosiła o połączenie z podpisanym na arkuszu Alanem Pricem. Okazało się jednak, że wyszedł na lunch. Porozmawiała więc z jego asystentką, panią Weld. - Chodzi mi o szczegóły tego opóźnienia w wydaniu europejskiego certyfikatu na samolot Nortona. Jakiego rodzaju są wspomniane zastrzeżenia? - Ma pani na myśli odrzutowiec N-22? - Zgadza się. - No cóż, sprawa nie jest taka prosta, wolałabym więc, aby moja odpowiedź nie została potraktowana jako oficjalna. - A ile pani wie? - Z grubsza znam wszystkie kwestie. - Proszę mówić. - Otóż w przeszłości kraje europejskie bez najmniejszych zastrzeżeń honorowały certyfikaty FAA, gdyż kontrole Zarządu słynęły ze swej drobiazgowości. Ale ostatnio JAA zgłosiła liczne wątpliwości co do samej procedury wydawania amerykańskich certyfikatów. Rozeszły się pogłoski, że komisja techniczna FAA potajemnie nawiązała kontakty z producentami samolotów i przestała aż tak rygorystycznie sprawdzać przestrzeganie standardów. - Naprawdę? - spytała zdumiona Jennifer. Strzał w dziesiątkę, pomyślała. Zapewne był to przykład nieudolności amerykańskiej biurokracji, a Dick Shenk uwielbiał takie tematy. W dodatku FAA już od lat było przedmiotem licznych ataków, zatem istniała olbrzymia szansa na zrobienie ciekawego reportażu. - Czy mają państwo na to jakieś dowody? - zapytała. - Europejczycy uważają cały proces certyfikacji za mało wydajny. Na przykład Zarząd Federalny w ogóle nie przechowuje w archiwum wydanych dotąd certyfikatów, pozostawia wszystko w rękach producentów. Wydaje się to trochę dziwne. - Rozumiem. Pospiesznie zapisała w notatniku: "FAA ręka w rękę z produc. Korupcja?!" - W każdym razie, gdyby chciała pani zdobyć bliższe informacje, proszę się bezpośrednio kontaktować z rzecznikiem JAA, czy nawet z przedstawicielami konsorcjum Airbusa. Zaraz podam pani numery telefonów. Ale najpierw Malone zadzwoniła do FAA. Połączono ją z biurem rzecznika prasowego, z człowiekiem o nazwisku Wilson. - Dowiedziałam się, że JAA odmówiło wydania certyfikatu na samolot Nortona, N-22. - Owszem. Na jakiś czas odłożono tę sprawę. - A Zarząd Federalny wydał już certyfikat temu modelowi? - Oczywiście. W Stanach Zjednoczonych nie można przystąpić do seryjnej produkcji samolotów, jeśli się nie uzyska zgody komisji technicznej, a następnie certyfikatu. - Czy mają państwo u siebie stosowne dokumenty? - Nie. Certyfikaty przechowują producenci, więc proszę o nie pytać w zakładach Nortona. Aha, pomyślała Jennifer, więc to jednak prawda. "Certyfikat u Nortona, a nie w FAA. Lis strzegący kurnika?" - Czy to nie dziwne, że tego rodzaju dokumenty odsyłane są producentom? - Nie. Dlaczego? - I pana zdaniem proces certyfikacji nie budzi żadnych zastrzeżeń? - Nie, skądże. Ten samolot został dopuszczony do produkcji pięć lat temu... - Obiło mi się o uszy, że zdaniem europejskich ekspertów nasze procedury są mało skuteczne. - No cóż, JAA to jeszcze nowa organizacja - rzekł Wilson, przybierając mentorski ton. - W odróżnieniu od FAA nie zdobyła ugruntowanej reputacji. Według mnie w Europie nadal nie ma wypracowanych szczegółowych metod postępowania. Następnie zadzwoniła do waszyngtońskiego przedstawicielstwa konsorcjum Airbus Industrie, tam zaś połączono ją z kierownikiem działu marketingu, niejakim Samuelsonem. Przyznał z wyraźnym ociąganiem, że słyszał o opóźnieniu certyfikacji samolotu, ale nie znał żadnych szczegółów tej sprawy. - Zakłady Nortona mają ostatnio coraz większe kłopoty - rzekł. - Osobiście uważam, że ten słynny, wielki kontrakt z Chinami wcale nie jest tak pewny, jak się to przedstawia. Jennifer dotąd nie słyszała o żadnym słynnym kontrakcie z Chinami, toteż zapisała: "Kontrakt na sprzedaż N-22 do Chin?" - Tak, rozumiem - odparła. - Trzeba to powiedzieć wprost-ciągnął pewniejszym głosem Samuelson. - Airbus A-340 jest zdecydowanie lepszy w tej klasie samolotów