To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jak to możliwe, że w ogóle potrafił strugać w drewnie tymi wiotkimi dłońmi... i to tak, że Pym nie słyszał nic przez ściankę działową? Skąd wziął odpowiednie drewno, lakier, pędzle? Dla państwa Ollingerów miał, jak później się zorientowałem, inny symbol życia więziennego: zrobiony z zapałek model arki Noego, z której machały przez iluminatory namalowane postacie naszych zwierzęcych krewniaków. Pan San i Jean-Pierre dostali po malutkim kwadratowym kilim-ku, utkanym na domowym krosienku z gwoździ - takim samym jak to, na którym Pym zrobił raz coś dla Dorothy. Dla małżeństwa z Bazylei z kolei utkał wełniane oko Opatrzności, pewnie po to, by patrząc w nie, zapominali o tym, co ich dręczyło. Dla Pyma zaś - do dziś czuję się zaszczycony, że mnie zachował na koniec - dla sir Magnusa miał mocno sfatygowany egzemplarz Simplicissimusa Grimmelshausena, oprawny w stare brązowe płótno. Pym nigdy nie słyszał o tej książce, ale nie mógł się doczekać rozpoczęcia lektury, bo to dałoby mu pretekst, by zapukać do Axela. Otworzył książkę i przeczytał niemiecką dedykację: „Dla sir Magnusa, który nigdy nie będzie mi wrogiem". W lewym górnym rogu znajdował się inny napis, zrobiony starszym atramentem, lecz młodszą wersją tego samego pisma: „A.H., Karlsbad, sierpień 1939". - A gdzie jest ten Karlsbad? - zapytał Pym bez namysłu i natychmiast zauważył, że wszyscy mają niewyraźne miny, zupełnie jakby 207 wiedzieli się czegoś przykrego, co przed nim samym tajono z powodu łodego wieku. - Karlsbadu już nie ma, sir Magnusie - odpowiedział uprzejmie Axel. Kiedy przeczytasz Simplicissimusa, zrozumiesz dlaczego. - A gdzie był? - To było moje rodzinne miasto. - Więc wręczyłeś mi skarb z własnej przeszłości. - Wolałbyś, bym dał ci coś, co dla mnie jest bezwartościowe? A Pym co? No cóż, biedny syn prezesa i dyrektora nie był przyzwy-rajony do takich uroczystości, więc nawet nie pomyślał, że dla starego xela można znaleźć lepszy prezent niż paczka cygar, żeby sobie zapalił. - Czemu Karlsbadu już nie ma? - zapytał Pym pana Ollingera, gdy 'lko mógł z nim porozmawiać w cztery oczy. Pan Ollinger wiedział szystko, tylko nie jak się prowadzi fabrykę. Wyjaśnił Pymowi, że Karls-ad był w Sudetenlandzie. Było to przepiękne uzdrowisko, wszyscy tam iździli: Brahms i Beethoven, Goethe i Schiller. Najpierw należało do .ustrii, potem do Niemiec. Teraz jest w Czechosłowacji, ale ma już inną azwę, a wszystkich Niemców stamtąd wypędzono. - To właściwie do jakiego narodu należy Axel? - zapytał Pym. - Do żadnego. Tylko do nas - powiedział poważnie pan Ollinger. -1 mu-imy bardzo uważać, bo jak nie, to nam go zabiorą, możesz być pewien. - Przychodzą do niego kobiety - powiedział Pym. Twarz pana Ollingera aż poróżowiała z radości. ~ Aha, chyba wszystkie kobiety z Berna - przytaknął z figlarną miną. Minęło parę dni. Na trzeci dzień Pym zastukał do drzwi sąsiada. Axel tał przy otwartym oknie i palił cygaro. Na parapecie leżało przed nim ilka opasłych tomisk. Wyglądał na przemarzniętego do szpiku kości, ale hyba lubił czytać na świeżym powietrzu. - Przejdziesz się ze mną? - zapytał śmiało Pym. - Ale moim tempem? - No, chyba nie moim? - Stan mojego zdrowia każe mi unikać tłumu, sir Magnusie. Jeżeli namy się przejść, to najlepiej poza miasto. Pożyczyli Bastla i wałęsali się pustą ścieżką holowniczą nad wzbu-zonymi wodami Aare. Herr Bastl siusiał i nie chciał za nimi iść, Pym erkał na wszystkie strony, czy nie zobaczy kogoś wyglądającego na po-icjanta. W pozbawionej słońca dolinie rzeki mróz płynął bezlitośnie po-oirymi chmurami. Axel jakby tego nie odczuwał. Palił cygaro i wyrzucał 208 z siebie pytanie za pytaniem swym cichym, rozbawionym głosem. Jeżeli tak właśnie przywędrował na piechotę z Austrii, pomyślał Pym, drżący z zimna w powolnym marszu, to szedł chyba przez kilka lat. - Skąd się wziąłeś w Bernie, sir Magnusie? Czy był to odwrót, czy natarcie? - zapytał Axel. Pym nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie sporządzenia nowego autoportretu, więc ochoczo wziął się do roboty. Tym razem jednak, choć swoim zwyczajem upiększał rzeczywistość, by lepiej pasowała do jego idealnego wizerunku, instynkt zalecał mu pewien umiar. Oczywiście stworzył postać szlachetnej a ekscentrycznej matki, oczywiście opisując Ricka dodał mu kilka cech spośród tych, o które sam Rick bezskutecznie zabiegał, na przykład bogactwo, zasługi na polu chwały czy codzienne kontakty z Wielkimi Ludźmi Naszego Kraju. Poza tym jednak jego opowieść była niemal ascetyczna, pełna autoironii, a gdy doszedł do historii z E. Weber, której nie opowiadał dotąd nikomu, Axel śmiał się tak, że aż musiał usiąść na ławce i zapalić kolejne cygaro, nim odzyskał oddech. Pym śmiał się wraz z nim, zachwycony z efektu. A kiedy jeszcze pokazał mu list od niej, ten, w którym napisała: „Nie martw się. E. Weber zawsze twoja", Axel zawołał: - Noch einmal! Opowiedz mi to jeszcze raz, sir Magnusie! Tylko teraz kompletnie inaczej. Spałeś z nią? - No pewnie. - No i jak ci poszło? - Zrobiliśmy to cztery, może pięć razy. - Jak to, w jedną noc? Tygrys z ciebie! Była ci choć wdzięczna? - Wiesz, ona była bardzo, ale to bardzo doświadczona. - Bardziej niż ta twoja Jemima? - No, w sumie bardziej. - A bardziej niż ta perwersyjna Lippsie, która uwiodła cię, gdy byłeś małym chłopcem? - No wiesz, Lippsie była jedyna w swoim rodzaju. Axel klepnął go wesoło po plecach. - Sir Magnusie, pyszny z ciebie numer, nie ma co! I do tego ścichapęk, wiesz? Niby taki grzeczny chłopczyk, a sypiał już z niebezpiecznymi awanturnicami i młodymi angielskimi arystokratkami. Uwielbiam cię, słyszysz? Uwielbiam wszystkich angielskich arystokratów, ale ciebie najbardziej. Axel znów ruszył przed siebie, lecz tym razem musiał chwycić Pyma pod rękę, by utrzymać się na nogach, i od tego czasu bez żenady używał go zamiast laski. I później już zawsze poruszaliśmy się w ten sposób