To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Jemu wolno wejść! Musi zidentyfikować zmarłego, nie może go jednak dotykać. Musi być koniecznie zachowany dystans. Trzy metry. Tyle chyba wystarczy. - Było to powiedziane w tonacji przysługującej przełożonemu. Następnie rozegrał się pewien rodzaj przedstawienia niemal szekspirowskiego formatu, z gatunku dramatów królewskich. Na widok nieżywego syna Tatzer padł na kolana i nawet mogło się wydawać, że gotów jest dotknąć czołem mocno zakurzonej posadzki. Pojękiwał bez przerwy, podnosił w górę ręce, a potem przyciskał je do twarzy. Z trudem chwytał powietrze. Wyglądało na to, że i mężczyzn przyglądających mu się w owej chwili ogarnęło wzruszenie. - Puśćcie mnie do mojego syna! - wrzeszczał przeraźliwie. - Chcę je utulić, to moje biedne, ukochane, podstępnie zamordowane dziecko. - Później! - oświadczył starszy funkcjonariusz. - W żadnym wypadku nie wolno tego zrobić przed pierwszym, urzędowym badaniem, które nastąpi wkrótce. W każdym razie teraz potwierdziła się identyfikacja zmarłego, a reszty też się doszukamy. Do tej pory, panie Tatzer, musi pan zachować cierpliwość. Przede wszystkim musi pan zadbać o poniechanie jakichkolwiek budzących podejrzenia aluzji. - Ciągle jeszcze klęczący Tatzer zdawał się raczej pilnie przysłuchiwać tego rodzaju radom, a nawet wykazał gotowość zastosowania się do nich, bowiem tak samo spiesznie jak padł na kolana, znowu się podniósł, a potem z twarzą naznaczoną cierpieniem zaczął rozglądać się dookoła. W jego sokolich oczach nie było łez. Dopiero teraz spostrzegł Barbarę Binding. - Czego ona tu szuka! Właśnie ona! - wykrzyknął. - Pani, panna Binding, znalazła zmarłego - powiedziano mu uprzejmie. - A następnie, tak jak to należało zrobić, zameldowała nam o tym. - Funkcjonariusz policji stanął przed kobietą, jakby starając się ją osłonić. - Ona, właśnie ona! - Tatzer odzyskał już zdolność do pogardliwego ofuknięcia panny Binding. Całkiem już zapomniał o swojej żałobie. - Akurat ona! To już szczyt bezczelności! Starszy policjant zareagował na to dość bezradnie. - Czy nie prosiłem pana, panie Tatzer, żeby poniechał pan tego rodzaju aluzji! W tych sprawach kompetentni są inni funkcjonariusze. - To powinni i muszą usłyszeć wszyscy! - wrzeszczał Tatzer. - Tego dzieła najwidoczniej dokonali tu ludzie, którzy teraz próbują się maskować i żeby tak było, nie cofają się przed niczym. Musicie to wyjaśnić! A może to za trudne dla policjantów? Na takie drastyczne pytanie nie trzeba było jednak już odpowiadać, gdyż w tej chwili w miejscu znalezienia zwłok pojawił się przysłany przez prezydium policji coroner. Niejedno też zmieniło się błyskawicznie. ** ** ** Coroner, bo taki był jego oficjalny tytuł, należał do połowy tuzina specjalistów w prezydium policji, zawsze gotowych do akcji. Był "tu", bo znał się na "tym". Całkiem po prostu. Poza tym pełnił służbę w laboratorium, najczęściej trudząc się badaniem krwi, ale zawsze musiał spodziewać się, że go zawezwą na miejsce wypadku. Jeśli idzie o coronera, który tym razem, raczej zrządzeniem przypadku podjął tu swoje czynności, był nim starszy inspektor Wagm~uller, cichy, opanowany, niepozorny człowiek, a jednocześnie fachowiec najwyższej klasy. Wyposażony został nie tylko w znaczny zasób wiedzy medycznej, ale nadto w spore wiadomości z zakresu chemii i biologii. Nie było to przypadkowe, wyszedł bowiem ze szkoły owianego już legendą "wielkiego starca prezydium policji", który posiadł uniwersalną wiedzę w dziedzinie dochodzenia przyczyn śmierci. Mowa o komisarzu kryminalnym Kellerze, posiadaczu psa. Wagm~ullerowi towarzyszył asystent obładowany jak juczny osioł. Przed wejściem do domu przy Germaniastrasse 175, spotkał ich starszy z policjantów, którzy przybyli tu radiowozem. Poinformował ich zwięźle o ważnych szczegółach zdarzenia. Specjalista w dziedzinie ustalania przyczyn śmierci skinął głową i to nawet dwukrotnie